» Opowiadania » Ian McCoverty cz.VII

Ian McCoverty cz.VII


wersja do druku

Park/Koperta



   - Przepraszam, ale co Panowie robią? – to co zrobiłem, to był impuls chwili, ale okazał się świetnym rozwiązaniem naszych problemów. Zgarnąłem Igora pod pachę, obróciłem się w stronę gliniarza i używając najbardziej zapijaczonego głosu na jaki było mnie stać zapytałem:
   - Cholera, to w końcu wyjście jest tam, czy tu? – gliniarz trochę zgłupiał, najwyraźniej nie spodziewał się dwóch lumpów, co potwierdzać może fakt, iż już trzymał rękę na broni.
   - Wypierdalać stąd chuje – wydarł się odzyskując głos.
   - Ale panie władzo, pan mi powie – powiedziałem do niego zmierzając w kierunku wyjścia na peron – bo to dla mnie bardzo ważne. Właśnie się założyłem o to z Johnym. – kontynuowałem wskazując palcem Igora – Czy ten pociąg to hamuje, bo ma hamulce, czy też ten tor go hamuje?
   Oczywiście odpowiedzi nie dostałem. Zamiast tego udało mi się zarobić kopa mundurowym butem, w okolice, gdzie plecy zmieniają swą nazwę. Nie przejmując się jednak tym drobnym przykładem braku inteligencji i brutalności ze strony władz porządkowych, wyturlaliśmy się na peron. Dokładnie tak – wyturlaliśmy, inaczej naszego sposobu poruszania się nie można określić. Starałem się co chwila potykać i chwiać, aby utykanie Igora nie było dla postronnych obserwatorów aż tak widoczne. W końcu dotarliśmy w pobliże wyjścia, gdzie nagromadzenie gliniarzy i pleksi kozłów było największe. Nasz szanowny przedstawiciel prawa, który tak kulturalnie wyprosił nas z wagonu kolejki, wciąż znajdował się za nami. Przed nami natomiast oczekiwał nas gliniarz dokonujący sprawdzeń dokumentów tożsamości. Czasu na decyzję nie miałem zbyt dużo. Zebrałem więc całą swoją energię wewnętrzną i z półobrotu zaatakowałem wszystkich dookoła, łącznie z sobą, pozostałościami moich wczorajszych posiłków. Tak jak sądziłem, to wystarczająco zniechęciło stróżów prawa do poszukiwania u mnie dokumentów, bądź tez sprawdzania tożsamości w inny sposób. Szybko, niestety również zaznajamiając się z urokami policyjnych pał, wyszliśmy po schodach na powierzchnię. Dochodziła godzina 4.30 rano.
   Nie za bardzo miałem pomysł, co możemy ze sobą w takim stanie począć. Kuszącą perspektywą było udać się chwilowo do parku, po drugiej stronie ulicy, i przy papierosie na spokojnie pomyśleć co robić dalej. Doczłapaliśmy się prawie na sam środek tej pseudo dziczy, zwaliliśmy się na jakąś ławkę, po czym spróbowałem znaleźć ratunek dla nas w osobie Fake. Nawet nie była aż tak wściekła, jak się tego można było spodziewać. Zgodziła się wziąć jakiegoś swojego kumpla i wpaść po nas samochodem za jakieś półgodziny.
   Siedzieliśmy więc czekając, czas płynął sobie powolutku z dymem papierosa, gdy chwilowy spokój został zakłócony przez czterech napaleńców, którzy uznali nas za intruzów wartych obicia. Gnoje jednak zweryfikowali swoje zamiary po zademonstrowaniu przeze mnie mojego 10 mm przyjaciela, który kilka godzin wcześniej tak udanie walczył z miejską policją.
   Fake pojawiła się zgodnie z zapowiedzią, równo pół godziny później. Jej kumpel okazał się na tyle równym gościem, że najpierw podrzucił Igora wraz z Fake do chałupy Kyudo, a później mnie do mojego coś-jakby mieszkania na terenie Starego Miasta. Uznałem, po telefonie od Kyudo, że lepiej zanim się u niego pojawię dokonać swego rodzaju auto-poprawki w wyglądzie. Przecież taki stan, jako prezentowałem tego ranka, można jedynie określić słowem „żałosny”. Już w domu biorąc prysznic dziękowałem wszelkim wyższym istotom, które przychodziły mi do głowy, jak również tym, których imion akurat zapomniałem, za to, że zarówno Sill, jak i Kyudo nic się nie stało. Oczywiście przede wszystkim byłem im wdzięczny, że nie pozwoliły skrzywdzić Sill, która jest dla mnie najważniejszą osobą na świecie.
   Wylazłem z pod prysznica prawie pól godziny później. Ubrałem się, siadłem na dywanie, spoglądając na te kilka metrów kwadratowych mojej własnej powierzchni i wreszcie, pierwszy raz tego dnia, z ulgą odetchnąłem.

Mój pracujący na zwolnionych obrotach umysł bardzo szybko jednak, jak na standard owej chwili, skierował myśli w kierunku koperty, tej nieszczęsnej przesyłki, którą miałem odebrać dla Pincuita, a sprawdzenia której on nie doczekał. Dobre kilka minut zabrało mi nakłanianie mózgu do porzucenia tych zbereźnych pomysłów zajmowania się w tej chwili czymkolwiek, ale niestety on, nie słuchając wycia rozpaczy mego ciała, optował za działaniem. Nie pierwszy raz znalazłem dowód na potwierdzenie teorii, iż kawał skurwysyna z niego. Podźwignąłem się z podłogi i ze styranej przeżyciami ostatniej nocy torby wyciągnąłem niedużą kopertę. W jej środku znajdował się czarna, plastikowa karta na odbiór przesyłki z firmy kurierskiej LVS. Żadnych informacji na podstawie tego kawałka plastiku wysnuć nie można było – ot zwykła karta z wybitym numerem i logiem firmy.
   Obracałem ją między palcami, zastanawiając się, co to za przesyłka może być i czy ma ona realny związek z wypadkiem Pincuita. Jakoś nie wierzyłem w błąd w trakcie operacji, zwłaszcza takiej w sumie banalnej. W tym samym czasie druga połowa mojego mózgu, pracując zupełnie niezależnie, co już samo w sobie można by poczytać za rewolucję, przejęła kontrolę na połową mego ciała i zajęła się sprawdzaniem e-maili z ostatniego czasu. I nagle nastąpiło radykalne połączenie obu półkul mózgowych. Zostałem brutalnie ściągnięty na ziemię przez sygnał alarmowy wewnątrz czaszki i natychmiast przywrócony do rzeczywistości. Przed moimi oczyma znajdowała się wiadomość od Pincuita, a jej tekst jedynie potwierdzał moje domniemania na temat jego śmierci. Wysłał ją, gdyż miał dziwne przeczucie, że coś może pójść nie tak. Zajmował się w ostatnich dniach tematami, które dla wielu osób mogły być niewygodne, a potwierdzenie jego domniemań zawierać miała owa przesyłka spoczywająca niewinnie w siedzibie firmy LVS. Jednakże najważniejsze było to, iż do odbioru wymagany był oprócz numeru przesyłki i karty, również kod. Dla bezpieczeństwa nie został on umieszczony w kopercie razem z kartą, tylko znajdował się u niego w domu. Jak to w e-mailu enigmatycznie określił Pincuit – „poszukaj słoneczników”. Muszę przyznać, iż po poznaniu tych wszystkich rewelacji, moje ciało postanowiło mi dopomóc w zaspokojeniu wrodzonej ciekawości i uruchomiło głęboko zakopane rezerwy sił.
   Dziesięć minut później byłem już w taksówce pędzącej ulicami w kierunku domu Pincuita. Miasto przelatywało za szybami, żyjąc swoim własnym, paskudnym życiem. Taksówkarz, jak na złość trafił mi się jakiś gadatliwy, non stop paplał coś o jakiś pierdołach. Myślałem, już nawet, żeby mu zatkać tą gębę lufą, ale na jego szczęście taksówka odpowiadała normom SBTP (System Bezpieczeństwa Transportu Publicznego) w Night City. Pleksi osłona, system zapamiętywania pasażerów, elektro strażnik i jeszcze kilka innych rzeczy zniechęcały do podejmowania nie przemyślanych działań. Na moje natomiast szczęście, nasza wspólna podróż skończyła się. Dojechaliśmy do Ogrodów West Hill, gdzie Pincuit mieszkał. Jako że nigdy jeszcze u niego nie byłem, chwilę zabrało mi zlokalizowanie jego budynku. W między czasie o mało nie zostałem przejechany przez bandę pijanych małolatów, ścigających się sportowymi wozami, rasowanymi do granic możliwości, jak również otrzymałem nie dwuznaczną propozycję od dwóch panienek, który starały się mnie namówić na wspólne uniesienia w super luksusowej limuzynie. Szczerze muszę się przyznać, że jak patrzyłem przez uchyloną szybę na ich nagie, rozpalone pożądaniem ciała, byłem bliski skuszenia się ich urokiem. Jednakże kilka szczegółów, symptomów nowej mody, straszliwie mnie mierziło. Jakoś nie mogę zaakceptować ani tatuaży, bo mimo wszystko tak je trzeba chyba nazwać, wirujących i zmieniających swoje kształty pod skórą właściciela, jak jakieś fluorescencyjne robactwo badające organizm, ani różnego rodzaju połączeń ludzko zwierzęcych. Jak tak patrzyłem na dziewczynę, która prawie eksplodowała z podniecenia, wyginając rytmicznie biodra w moją stronę, prezentując łono pokryte opalizującą, niebieską łuską, prawie zwymiotowałem. To miasto jest chore. Może zresztą nie tylko już miasto. Cały świat staczał się po równi pochyłej, wciąż i wciąż nabierając prędkości. Wchodząc do budynku, w którym mieszkał Pinmcuit, zastanawiałem się, kiedy osiągnie punkt krytyczny.


Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


Szczur
    brakuje jednego odcinka?
Ocena:
0
Czy to tak specjalnie nie opisano wizyty w domu Pincuita?
24-08-2002 16:09
vanderus
    ups...
Ocena:
0
Masz racje, niestety wystapil blad i nie zostala umieszczona czesc pt: "Mieszkanie". Mam nadzieje, ze ta usterke uda sie w najblizszym czasie naprawic.
25-08-2002 15:22
!Blob!
    Hmm, ja wrzucam wszystko co dostane...
Ocena:
0
Nie wiem jak to sie moglo stac. Poza tym - lepiej reagowac w takich wydpadkach od razu na maila...
25-08-2002 23:04

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.