» Opowiadania » Ian McCoverty cz.VI

Ian McCoverty cz.VI


wersja do druku
   Przez moment nie docierały do mnie żadne impulsy. Później, jakbym dostał młotem w głowę, poczułem porażający ból w boku, przed oczami zobaczyłem wirujące ciemne plamy, w uszach natomiast dzwonił mi jakiś piekielny pisk. Z trudem dźwignąłem się z ziemi. Zaczynała mi wracać ostrość widzenia, co wcale mnie nie pocieszyło. Kilkanaście metrów ode mnie dostrzegłem bowiem grupkę policjantów biegnących w moja stronę. Igor na całe szczęście już się gramolił z przewróconego ciągnika, dźwigając moja torbę. Wydarłem się na niego wskazując palcem za siebie, gdzie znajdowała się siatka ogrodzenia, i pędem ruszyłem w tamtą stronę. Przebiegłem kilka metrów, gdy zrozumiałem, że tak czy siak nie uda mi się go przeskoczyć z tą bandą mundurowych na plecach. Padłem na ziemię i przy pomocy pistoletu próbowałem ich przekonać, aby zrezygnowali chwilowo z pościgu. Cel się powiódł. Kolesie plackiem padli na ziemię, jeden zresztą dokonał tego skutecznie, dźwigając w swojej głowie kawałek mojego ołowiu. Igor już dobiegał do siatki, więc i ja zacząłem się skokami przemieszczać w kierunku jedynej możliwej drogi ucieczki. Problem w tym, że policyjne kule starannie wybijały mi z głowy pomysł wejścia na ogrodzenie i zaprezentowania im całej swojej szerokości pleców. Motywację jednak znalazłem na horyzoncie, gdzie pojawił się skład kolejki podmiejskiej mknącej do stacji znajdującej się prawie że zaraz za ogrodzeniem i niewielkim nasypem. Igor już przełaził przez siatkę, ja natomiast posyłałem jeszcze ostatnie pociski gliniarzom, gdy jedna z kul odnalazła punkt docelowy. Krew z rozerwanej nogi Igora chlapnęła mi na twarz, on sam natomiast zachwiał się niebezpiecznie. Nie zastanawiając się długo, bojąc się iż zaraz na powrót zleci na ta stronę, pchnąłem go mocno do góry. Wykręcił dość ciekawą ewolucję, po czym z pełnym impetem spadł na ziemię, ale już po drugiej stronie. Przeskoczyłem za nim, złapałem go w pół, swoją torbę dźwignąłem w rękę i tak szybko, jak tylko potrafiły nieść mnie moje nogi pobiegłem w kierunku zbliżającej się kolejki. Wpadliśmy do niej w ostatniej chwili. Drzwi zatrzasnęły się za nami. Zrzuciłem Igora na fotele, na szczęście jeszcze o tej godzinie puste, sam natomiast padłem naprzeciwko ciężko dysząc, próbując łapać powietrze.
   Kwestia zasadniczą było teraz opatrzyć Igora, który powoli wykrwawiał się na moich oczach. Nie jestem specjalistą w tej dziedzinie, ale jakimś cudem udało mi się tego dokonać. Przetarłem twarz, siadłem ponownie na fotelu naprzeciw, i po cichu liczyłem, że gliniarze nie zdążą wykręcić nam jakiejś niespodzianki na najbliższej stacji.
   Pędziliśmy w kierunku powoli budzącego się, względnie zasypiającego, o poranku Night City. Kolejka zaczęła zwalniać, by po chwili zagłębić się w tunelu i wjechać na stację Lake Park. Perony oświetlone przez silne światła powoli zaludniały się grupkami ludzi zdążających do pracy, bądź też wracających z nocnych imprez. Młodzi i starzy, trzeźwi i pijani, biedni i jeszcze biedniejsi - pełen przekrój mieszkańców tego miasta. Najgorsze było jednak to, że oprócz nich peron zaludniali też gliniarze. Każde wyjście zatarasowane było przez mundurowych, który dość dokładnie sprawdzali tożsamość pasażerów. Kozły z pleksi tworzyły swoiste korytarze, którymi trzeba się było przemieszczać, jeśli chciało się opuścić stację. Dodatkowo grupki funkcjonariuszy kręciły się tu i tam oczekując na przyjazd nowych osób. Oczywiście istniało prawdopodobieństwo, że to nie my jesteśmy celem tego nalotu. Jednak nie bardzo chciałem rozpatrywać prawdopodobieństwo zaistnienia tej możliwości.
   Igor, który również dostrzegł całe to zamieszanie, w zupełnie irracjonalnym zamiarze, rzucił się do tylnych drzwi kolejki, próbując je otworzyć i wydostać się na zewnątrz. Najprawdopodobniej miał zamiar uciec z powrotem do tunelu. Jednak szansa, że nikt by nas nie zauważył, biegnących po torach, była równa zeru. A na dodatek, ku straszliwej rozpaczy mego przyjaciela, drzwi okazały się solidnie zamknięte i dość porządnie opierały się wszelkim formom przemocy z jego strony.
   Po chwili pociąg zatrzymał się zupełnie, drzwi się otworzyły, a ja stojąc tuz przy Igorze usłyszałem głos, który niechybnie musiał należeć do przedstawiciela prawa.
   - Przepraszam, ale co Panowie robią? - to co zrobiłem, to był impuls chwili, ale okazał się świetnym rozwiązaniem naszych problemów.
   Zgarnąłem Igora pod pachę, obróciłem się w stronę gliniarza i używając najbardziej zapijaczonego głosu na jaki było mnie stać zapytałem:
   - Cholera, to w końcu wyjście jest tam, czy tu? - gliniarz trochę zgłupiał, najwyraźniej nie spodziewał się dwóch lumpów, co potwierdzać może fakt, iż już trzymał rękę na broni.
   - Wypierdalać stąd chuje - wydarł się odzyskując głos.
   - Ale panie władzo, pan mi powie - powiedziałem do niego zmierzając w kierunku wyjścia na peron - bo to dla mnie bardzo ważne. Właśnie się założyłem o to z Johnym. - kontynuowałem wskazując palcem Igora - Czy ten pociąg to hamuje, bo ma hamulce, czy też ten tor go hamuje?
   Oczywiście odpowiedzi nie dostałem. Zamiast tego udało mi się zarobić kopa mundurowym butem, w okolice, gdzie plecy zmieniają swą nazwę. Nie przejmując się jednak tym drobnym przykładem braku inteligencji i brutalności ze strony władz porządkowych, wyturlaliśmy się na peron. Dokładnie tak - wyturlaliśmy, inaczej naszego sposobu poruszania się nie można określić. Starałem się co chwila potykać i chwiać, aby utykanie Igora nie było dla postronnych obserwatorów aż tak widoczne. W końcu dotarliśmy w pobliże wyjścia, gdzie nagromadzenie gliniarzy i pleksi kozłów było największe. Nasz szanowny przedstawiciel prawa, który tak kulturalnie wyprosił nas z wagonu kolejki, wciąż znajdował się za nami. Przed nami natomiast oczekiwał nas gliniarz dokonujący sprawdzeń dokumentów tożsamości. Czasu na decyzję nie miałem zbyt dużo. Zebrałem więc całą swoją energię wewnętrzną i z półobrotu zaatakowałem wszystkich dookoła, łącznie z sobą, pozostałościami moich wczorajszych posiłków. Tak jak sądziłem, to wystarczająco zniechęciło stróżów prawa do poszukiwania u mnie dokumentów, bądź tez sprawdzania tożsamości w inny sposób. Szybko, niestety również zaznajamiając się z urokami policyjnych pał, wyszliśmy po schodach na powierzchnię. Dochodziła godzina 4.30 rano.
   Nie za bardzo miałem pomysł, co możemy ze sobą w takim stanie począć. Kuszącą perspektywą było udać się chwilowo do parku, po drugiej stronie ulicy, i przy papierosie na spokojnie pomyśleć co robić dalej. Doczłapaliśmy się prawie na sam środek tej pseudo dziczy, zwaliliśmy się na jakąś ławkę, po czym spróbowałem znaleźć ratunek dla nas w osobie Fake. Nawet nie była aż tak wściekła, jak się tego można było spodziewać. Zgodziła się wziąć jakiegoś swojego kumpla i wpaść po nas samochodem za jakieś półgodziny.
   Siedzieliśmy więc czekając, czas płynął sobie powolutku z dymem papierosa, gdy chwilowy spokój został zakłócony przez czterech napaleńców, którzy uznali nas za intruzów wartych obicia. Gnoje jednak zweryfikowali swoje zamiary po zademonstrowaniu przeze mnie mojego 10 mm przyjaciela, który kilka godzin wcześniej tak udanie walczył z miejską policją.
   Fake pojawiła się zgodnie z zapowiedzią, równo pół godziny później. Jej kumpel okazał się na tyle równym gościem, że najpierw podrzucił Igora wraz z Fake do chałupy Kyudo, a później mnie do mojego coś-jakby mieszkania na terenie Starego Miasta. Uznałem, po telefonie od Kyudo, że lepiej zanim się u niego pojawię dokonać swego rodzaju auto-poprawki w wyglądzie. Przecież taki stan, jako prezentowałem tego ranka, można jedynie określić słowem "żałosny".
   Już w domu biorąc prysznic dziękowałem wszelkim wyższym istotom, które przychodziły mi do głowy, jak również tym, których imion akurat zapomniałem, za to, że zarówno Sill, jak i Kyudo nic się nie stało. Oczywiście przede wszystkim byłem im wdzięczny, że nie pozwoliły skrzywdzić Sill, która jest dla mnie najważniejszą osobą na świecie.
   Wylazłem z pod prysznica prawie pól godziny później. Ubrałem się, siadłem na dywanie, spoglądając na te kilka metrów kwadratowych mojej własnej powierzchni i wreszcie, pierwszy raz tego dnia, z ulgą odetchnąłem.


Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


Bassagh
   
Ocena:
0
Mi sie podoba.
"uroki policyjnych pal" szczególnie i jeszcze "zwaliliśmy się na jakas lawke". :-PPP
01-08-2002 20:25
vanderus
    taaa...
Ocena:
0
jest takie przyslowie - glodnemu chleb na mysli :-PPP. Ale dzieki za komentarz - chociaz wiem ze ktos to czyta :)
03-08-2002 00:16
~mario

Użytkownik niezarejestrowany
    niescislosci
Ocena:
0
w pierwszych czesciach byla mowa o 5 mm karabinku - teraz urosł do 10 mm - zdradz mi tajemnice jak to sie robi?
15-08-2002 00:46

Użytkownik niezarejestrowany
    uwagi
Ocena:
0
wszelkie uwagi, jesli ktos szybko chcialby uzyskac odpowiedz, kierujcie na mail. A teraz odpowiedz - uwaga ... napiecie rosnie...
Ian McCoverty jest szesliwym posiadaczem dwoch sztuk broni. Sa to 5 mm zamiatacz, wzglednie kosiarka do trway zwana rowniez Mini-Gat'em i 10 mm pistolet, jezeli cos potrzebuje skutecznie trafic marki 3 Spot. Czy teraz wszystko jasne?
22-08-2002 01:50
~mario

Użytkownik niezarejestrowany
    co do uwag
Ocena:
0
wczesniej nie wspominales mi mi- nawet prywatnie - o dwoch sztukach broni, czego nie moglem sie doszukac w tekscie. Nie wazne - opowiadanko extra i czekam jak sie rozwinie. Co do broni - uwazaj bo czytaja cie fachowcy - jak sam wiesz i wytkne ci kazdy blad bez najmniejszych skrupulow. sie ma. mario
13-09-2002 00:22

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.