- Igor - wydarłem się, ażeby w tym huku mógł mnie usłyszeć.
Obrócił się w moją stronę. Wskazałem mu ręką ciężarówkę i biegiem ruszyłem w jej kierunku ściskając w ręku swoją brezentową torbę. To mogło być nasze ocalenie z tego bajzlu. Gliniarze, świadomi widocznie zawartości naczepy, w trakcie strzelania, starannie omijali ciężarówkę. Stała ona na środku, zupełnie nie niepokojona przez nikogo. Dobiegliśmy do niej obaj, jakimś cudem nie draśnięci świszczącymi wokoło pociskami.
- Wskakuj za kierownicę - krzyknąłem do niego i wskoczyłem z drugiej strony szoferki.
- Ale ja nigdy nie prowadziłem ciężarówki. - powiedział Igor, lokując się za kółkiem z nieszczęśliwą miną.
- Prowadzi się zupełnie jak normalny wóz. Tylko pamiętaj o dwóch prostych zasadach - a.) nie używaj hamulca, b.) nie kręć za bardzo kierownicą na boki. - kończyłem mówić, gdy Igor powoli rozpędzał pojazd, a ja siedziałem już na framudze okna.
To była druga część mojego genialnego planu, który dopiero później, na zimno wydał mi się jedną z idiotyczniejszych rzeczy, jakie zrobiłem w życiu. Z okna wyszedłem na dach. Ciężarówka nabierała prędkości mknąc pomiędzy stertami złomu leżącymi po obu stronach. W pierwszej chwili myślałem, że gliniarze przegapili naszą ucieczkę. Oczywiście było to zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. Jedna z AVek już kręciła się nad nami, przeczesując reflektorem teren. Sekundy dzieliły nas od wykrycia. Nie pozostawało mi nic innego, jak kontynuować swój szaleńczy plan. Wyciągnąłem z kabury na udzie mojego kochanego 5 milimetrowca i postanowiłem zrobić przy jego użyciu szyber dach w naczepie. Trzymając się spoilera na dachu ciągnika, wystrzeliłem blisko 100 pocisków w metalowy dach, klnąc na czym świat stoi, że nie mam najzwyklejszego, głupiego noża. Efekt udało mi się osiągnąć. W metolowej powierzchni dachu ziała dziura z postrzępionymi od kul brzegami. Oczywiście cel tych dziwnych, jak się może wydawać, działań był prosty. Za wszelką cenę chciałem się dostać do broni maszynowej, którą tam przewoziliśmy. Gdyby udało mi się wyciągnąć choćby jedną sztukę M249, AVki przestały by stanowić jakikolwiek problem. Nagle, razem z oślepiającym światłem reflektora, które padło na przód ciężarówki, doznałem oświecenia. Przecież w naczepie znajdowała się broń, a nie amunicja do niej! W chwili obecnej była to więc dla nas zupełnie bezwartościowa kupa metalu. Igor, zupełnie oślepiony ostrym światłem, zarzucił pojazdem, przez co o mało nie zleciałem z dachu. W ostatniej chwili udało mi się uczepić spoilera obiema rękami. Pistolet maszynowy przyciskałem brzuchem do dachu, licząc na to, iż przypadkiem nie zaczepię o spust odbezpieczonej i wciąż jeszcze naładowanej broni. Leżąc to w takiej o to komicznej trochę pozie, usłyszałem znajomy już terkot broni automatycznej z pokładu AVki. Pociski rozorały silnik ciągnika, powodując jego niekontrolowane zachowania. Zaczął się dusić, milknąć co chwilę. Z pod maski buchnęły kłęby ciemnego dymu. Igor stracił już prawie kontrolę nad pojazdem, którym w pewnej chwili przechylił się niebezpiecznie i przewrócił na bok, posuwając się jednak dalej siłą rozpędu. Naczepa wypięła się w chwili wywrotki ciągnika i z całą prędkością wbiła się do połowy w jakąś kupę złomu. Ja natomiast wisząc jak kukła na przewracającym się ciągniku, wybrałem jedyną możliwą opcję. Odbiłem się obiema nogami od dachu i dokonując akrobatycznego przewrotu spadłem na asfalt.