» Opowiadania » Ian McCoverty cz.V

Ian McCoverty cz.V


wersja do druku

Złomowisko


   Nie wiem skąd się tam wzięły gliny, z jakiego źródła dostali cynk. No ale w tej chwili nie to było dla nas istotne. Kwestią zasadniczą było wyniesienie z tego burdelu dupy w jednym kawałku. A jedyną skuteczną drogą ku temu było rozdzielenie się. Sill ściskając kurczowo walizkę popędziła gdzieś przed siebie, byle dalej i byle poza zasięg policyjnych reflektorów. W żaden sposób nie mogłem jej pomóc, gdyż była dokładnie po drugiej stronie skrzyżowania, które przypominało jednak bardziej, ze względu na swoją wielkość, plac. Kyudu wskoczył właśnie do samochodu i z piskiem opon popędził w tym samym, co Sill kierunku. Miałem nadzieję, że im się uda przebić i uciec z zasadzki. Wydarzenia wokół toczyły się w zatrważającym tempie. Ochroniarze Igora dogorywali już w resztach płonącego jeszcze samochodu. Nasi kontrahenci, również w nienajlepszym stanie, powoli schodzili z tego świata. Nagle wpadłem na pewien pomysł.
   - Igor - wydarłem się, ażeby w tym huku mógł mnie usłyszeć.
   Obrócił się w moją stronę. Wskazałem mu ręką ciężarówkę i biegiem ruszyłem w jej kierunku ściskając w ręku swoją brezentową torbę. To mogło być nasze ocalenie z tego bajzlu. Gliniarze, świadomi widocznie zawartości naczepy, w trakcie strzelania, starannie omijali ciężarówkę. Stała ona na środku, zupełnie nie niepokojona przez nikogo. Dobiegliśmy do niej obaj, jakimś cudem nie draśnięci świszczącymi wokoło pociskami.
   - Wskakuj za kierownicę - krzyknąłem do niego i wskoczyłem z drugiej strony szoferki.
   - Ale ja nigdy nie prowadziłem ciężarówki. - powiedział Igor, lokując się za kółkiem z nieszczęśliwą miną.
   - Prowadzi się zupełnie jak normalny wóz. Tylko pamiętaj o dwóch prostych zasadach - a.) nie używaj hamulca, b.) nie kręć za bardzo kierownicą na boki. - kończyłem mówić, gdy Igor powoli rozpędzał pojazd, a ja siedziałem już na framudze okna.

   To była druga część mojego genialnego planu, który dopiero później, na zimno wydał mi się jedną z idiotyczniejszych rzeczy, jakie zrobiłem w życiu. Z okna wyszedłem na dach. Ciężarówka nabierała prędkości mknąc pomiędzy stertami złomu leżącymi po obu stronach. W pierwszej chwili myślałem, że gliniarze przegapili naszą ucieczkę. Oczywiście było to zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. Jedna z AVek już kręciła się nad nami, przeczesując reflektorem teren. Sekundy dzieliły nas od wykrycia. Nie pozostawało mi nic innego, jak kontynuować swój szaleńczy plan. Wyciągnąłem z kabury na udzie mojego kochanego 5 milimetrowca i postanowiłem zrobić przy jego użyciu szyber dach w naczepie. Trzymając się spoilera na dachu ciągnika, wystrzeliłem blisko 100 pocisków w metalowy dach, klnąc na czym świat stoi, że nie mam najzwyklejszego, głupiego noża. Efekt udało mi się osiągnąć. W metolowej powierzchni dachu ziała dziura z postrzępionymi od kul brzegami. Oczywiście cel tych dziwnych, jak się może wydawać, działań był prosty. Za wszelką cenę chciałem się dostać do broni maszynowej, którą tam przewoziliśmy. Gdyby udało mi się wyciągnąć choćby jedną sztukę M249, AVki przestały by stanowić jakikolwiek problem. Nagle, razem z oślepiającym światłem reflektora, które padło na przód ciężarówki, doznałem oświecenia. Przecież w naczepie znajdowała się broń, a nie amunicja do niej! W chwili obecnej była to więc dla nas zupełnie bezwartościowa kupa metalu. Igor, zupełnie oślepiony ostrym światłem, zarzucił pojazdem, przez co o mało nie zleciałem z dachu. W ostatniej chwili udało mi się uczepić spoilera obiema rękami. Pistolet maszynowy przyciskałem brzuchem do dachu, licząc na to, iż przypadkiem nie zaczepię o spust odbezpieczonej i wciąż jeszcze naładowanej broni. Leżąc to w takiej o to komicznej trochę pozie, usłyszałem znajomy już terkot broni automatycznej z pokładu AVki. Pociski rozorały silnik ciągnika, powodując jego niekontrolowane zachowania. Zaczął się dusić, milknąć co chwilę. Z pod maski buchnęły kłęby ciemnego dymu. Igor stracił już prawie kontrolę nad pojazdem, którym w pewnej chwili przechylił się niebezpiecznie i przewrócił na bok, posuwając się jednak dalej siłą rozpędu. Naczepa wypięła się w chwili wywrotki ciągnika i z całą prędkością wbiła się do połowy w jakąś kupę złomu. Ja natomiast wisząc jak kukła na przewracającym się ciągniku, wybrałem jedyną możliwą opcję. Odbiłem się obiema nogami od dachu i dokonując akrobatycznego przewrotu spadłem na asfalt.


Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


vanderus
    czekam na komenatarze
Ocena:
0
nie wiem, czy az tak niskie jest zainteresowanie tymi tesktami, czy moze nie chce sie nikomu skrobnac paru slow wrazen z przeczytania tego opwiadania...
14-07-2002 23:14
szelest
    Hmm
Ocena:
0
A nie lepiej zamieścić to raz na miesiąc a porządną większą część?
15-07-2002 13:32
~mario

Użytkownik niezarejestrowany
    no cóż
Ocena:
0
wszystko - ok, tylko dlaczego przypomina mi to serial brazylijski w 1234.... odcinkach?
15-08-2002 00:29
vanderus
    hmmm...
Ocena:
0
Mario - moge Ci jedynie zagwarantowac, ze ta opowiesc skonczy sie o wiele szybciej, niz dowolna telenowela. A swoja droga - pokaz mi taka, w ktorej sie tyle dzieje :-P. pozdrawiam
22-08-2002 01:54

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.