» Recenzje » I uderzył grom

I uderzył grom


wersja do druku

I trafił mnie szlag...


I uderzył grom
Zapewne Szanowny Czytelniku widząc powyższy tytuł, domyślasz się już, jakie uczucia towarzyszyły mi podczas oglądania recenzowanej tu pozycji. Pragnę jednak od razu zaznaczyć, że nie każdy film, co zrozumiałe, wywołuje u mnie tak skrajne emocje, ani (co już może być mniej zrozumiale) nie każdy kiepski film. Otóż oglądając gniota, który z założenia i powołania tymże gniotem miał być, potrafię się nawet dobrze bawić. W przypadku, gdy dostaję do ręki film oparty na naprawdę dobrym pomyśle, bo inspirowanym, bagatela, opowiadaniem Raya Bradbury'ego, mam prawo oczekiwać czegoś przynajmniej porządnego. Otrzymuję zaś gniota i właśnie dlatego trafia mnie szlag.

I uderzył grom ma ciekawą fabułę. Akcja filmu rozpoczyna się w roku 2055, kiedy to podróże w czasie stały się rozrywką dostępną dla bogatych, znudzonych codziennością osobistości. Firma "Time Safari Inc." zajmuje się właśnie organizowaniem takich wypraw, a dokładniej organizowaniem polowań na dawno wymarłe gatunki. Pieczę nad pomyślnym przebiegiem całego przedsięwzięcia sprawuje grupa specjalistów z Travisem Ryerem (Edward Burns) na czele. Dbają oni o bezpieczeństwo swych klientów, ale przede wszystkim o to, by owe eskapady nie naruszyły biegu ewolucji. Instytucja organizuje polowania tylko na zwierzęta, które i tak miałyby wyginąć. Uczestników natomiast obowiązują trzy nienaruszalne zasady: z wyprawy niczego nie wolno zabrać, niczego nie wolno na wyprawie zostawić i, co najważniejsze, niczego w trakcie jej trwania nie wolno zmienić. Bowiem w myśl teorii chaosu mówiącej, iż trzepot skrzydeł motyla na Manhattanie może wywołać sztorm na Pacyfiku, każda, nawet najmniejsza ingerencja w przeszłości, może mieć opłakane skutki w przyszłości. Nie przypadkiem przytaczam tu przykład motyla. On to bowiem jest pośrednim sprawcą wszystkich kłopotów, które mają swój początek w trakcie kolejnej, pozornie rutynowej wyprawy. Aby nie psuć Czytelnikowi i tak już wątpliwej jakości zabawy, powiem tylko tyle, że nie wszystko idzie zgodnie z planem.

Po jednej z ekspedycji świat teraźniejszy zaczynają nawiedzać fale czasowe, z których każda odmienia rzeczywistość tak, jakby ewolucja potoczyła się zupełnie innym torem. Staje się jasne, że ktoś naruszył równowagę. Globalnemu kataklizmowi zapobiec może jedynie grupka naszych śmiałych bohaterów – naturalnie z Travisem Ryerem na czele.
I zaczyna się cyrk...

Czego tutaj nie ma? Hordy gigant-mrówek, wściekłe małpo-dinusie, zmutowane nietoperze, jadowite pnącza, nawet wąż morski, a do tego zmieniające się jak w kalejdoskopie Chicago. Prawda, że brzmi zachęcająco? Może właśnie dlatego doznaje się tak wielkiego rozczarowania, wykonanie bowiem pozostawia wiele do życzenia. Już otwierająca film scena polowania w zamierzeniu autorów zapewne pełna napięcia, w rezultacie jest zwyczajnie nudna i wyzuta z wszelkiej oryginalności. Do tego kiepska, rażąca sztucznością animacja. Efekty specjalne, które w dużej mierze stanowią o sile, bądź słabości filmu science-fiction, w przypadku I uderzył grom są bardzo nierówne. W znacznej części filmu są ledwo przyzwoite, choć przyznaję, że i tu można znaleźć kilka perełek (kolejne uderzenia fal czasowych, czy krajobrazy zrujnowanego miasta). Przeważają jednak definitywne wpadki (np.: wyraźne nakładanie bohaterów na tła czy rażąca pikseloza niektórych stworów).

Jednak o ile efekty specjalne da się przełknąć, o tyle gry aktorskiej, a raczej jej braku, już nie. Aktorzy są sztuczniejsi od generowanych komputerowo bestii. Zadania z pewnością nie ułatwił im fakt, że postaci w filmie są słabo zarysowane. Nie mają w sobie niczego, z czym widz mógłby się utożsamiać. Są płytkie i do bólu schematyczne. Wydają się nawet ginąć w odpowiedniej, łatwej do przewidzenia kolejności.

Atutem może być fakt, że w filmie nie ma dłużyzn. Akcja toczy się płynnie, co wcale nie oznacza, że logicznie. Głupota niektórych kwestii i rozbrajający bezsens pewnych scen jest nie do zignorowania – nawet przy oglądaniu z na wpół wyłączonym mózgiem, co jest najlepszym sposobem na dobrą zabawę przy tego typu produkcjach. Szczególnie ubawiła mnie scena, w której główny bohater stojąc w zalewanym przez wodę wagonie kolejowym, oświadcza, że do zatopienia zostało trzydzieści sekund. Naprawdę byłem pełen podziwu dla jego umiejętności analitycznych. Nie tylko oszacował objętość wagonu, ale i prędkość, z jaką woda dostawała się do środka, po czym przemnożył to wszystko. Nie dość, że w jakiś tajemniczy sposób udało mu się te operacje matematyczne przeprowadzić, to jeszcze dokonał tego w... kilkanaście sekund. To, co dzieje się potem, jest, jak prawie cały film, równie bezlitośnie odarte z logiki.

Podsumowując: film I uderzył grom, mimo potencjału, jaki tkwił w scenariuszu, okazał się ni mniej ni więcej, zwyczajna klapą. Naprawdę ciekawy pomysł w żaden sposób nie stanowi przeciwwagi dla bezbarwnych, fatalnie odgrywanych postaci, trącących myszką efektów specjalnych i wtórnej, schematycznej akcji. Film zamiast trzymać w napięciu, śmieszy, a nieudolnie nakręcone pseudo-dramatyczne sceny skutecznie dystansują widza do tego, co dzieje się na ekranie. Miał być grom, a brzmi jak pierdnięcie. Ot i cała prawda.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę


Ocena: 2 / 6

Komentarze


Malkav
    iiiii...
Ocena:
0
ten film jest tak beznadziejny, ze musze go zobacyzc! Jest gorszy niż Jason X?
11-04-2006 20:57
Sony
    Zawsze recenzenci i krytycy
Ocena:
0
przesadzają. Od dawna mam taką zasadę, im bardziej znany krytyk i im bardziej "zjedzie" film tym bardziej chcę go ogladnąć. :)
Film jest typowym filmem klasy B, kręci się tysiące takich filmów, nikt nie zakłada, że staną się Mega-Hitami. Mają niski bużet i takich sobie aktorów.
Jest to solidny film w seojej klasie, nic więcej, sympatyczne się go ogląda. Jako, że filmów SF nie ma dużo tym bardziej jest wart oglądnięcia. Zwłaszcza, że jeśłi nie nastawimy się na Bóg Wie co - nie zawiedziemy się. Brak dłużyzn, dobre tempo akcji, sensowna fabuła i dobre efekty. Czego chcieć więcej?
Ja ogladam takie filmy po pracy, przychodzi człowiek z roboty, siada i ogleda. Jest fajnie. Blade Runner to nie jest, ale porównywanie go z "tfórczością" Uwe Bolla było by krzywdzące. Kawał solidnego kina - domowego. Bo takie filmy nie trafiają na duży ekran tylko od razu na DVD. Ja tam się bawiłem dobrze, nawet kilka pomysłów na sesję do D20 FUTURE przyszło do głowy w trakcie oglądania. Więc tak źle nie było.
A o krytykach mam wyrobione zdanie :) - nie znają się, zawsze szukają głębi, zwłaszcza nie tam gdzie trzeba, :)))
13-04-2006 10:16
Malkav
   
Ocena:
0
nie wspominaj nic o D20 Futrer czy modern... prosze Cie po prostu nie wspominaj...
A Ben Kingsley z tego co sie orientuje to nie jest "takim sobie" aktorem,
13-04-2006 11:44
starlift
    tak samo
Ocena:
0
jak edward burns

choc filmy nie kinowe to inna kategria, w ktorej tez trafiaja sie perelki :)

a to "dzielo" obejrze w najblizszych dniach :)
13-04-2006 16:23
~Mistrz

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
No cóż... sądzę, że sam film świetnie buduje klimat. Schemat z falami czasu był świetny, ale zakończenie... Liczyłem na coś mocniejszego, a nie zwykłego happy-endu... Wszystko szło jak po sznurku...
07-05-2006 21:45

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.