19-03-2022 14:56
I am back!
W działach: Literaturta/promocja | Odsłony: 168Dla zainteresowanych (a trochę też dla siebie) tekst-podsumowanie mojego powrotu do literacko-marketingowej działalności.
Na początek małe „w poprzednim odcinku”. Napisałem i wydałem kilka książek (m.in. fantasy Najemnicy cz. I i II, czy postapokaliptyczną Kopułę.) Niektóre ukazały się w
wydawnictwie tradycyjnym, w inne włożyłem niemało pieniędzy. A ponieważ pracowałem w handlu, postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce i sprzedawać własne tytuły na konwentach i targach książki. Był czas, że przynosiło to wcale niezłe efekty (jakoś sprzedałem te ok. 700 egzemplarzy Najemników ) i zacząłem atakować wszystkie imprezy, jakie tylko dałem radę. Część z Was czytała moje polterowe sprawozdania na ten temat. Po tłustym roku przyszły jednak chudsze lata. Kolejne wyjazdy zwracały się słabo lub wcale, a co się umordowałem to moje. W końcu doszedłem do wniosku, że muszę odpuścić, bo się najzwyczajniej w świecie zajadę. I ucichłem na dwa lata czy nawet dłużej. Nie znaczy to, że przestałem pisać, ale o tym za chwilę. Przestałem robić cokolwiek w kierunku promowania swoich tekstów. Z rzadka tylko wrzucałem coś na fanpage’a.
A jednak ogień nie zgasł. Po długich przemyśleniach we wrześniu tego roku podjąłem decyzję, że wracam do swojej książkowej działalności. I nie wracam z pustymi rękami, a z nowym tytułem – Duchem Miasta. W związku z tą książką planowałem kolejną zbiórkę na wspieram.to i wiele innych działań. Na to energii nie starczyło, ale pomimo kryzysu, zależało mi, żeby Ducha napisać oraz wydać. I doprowadziłem sprawę do końca. Po przerwie spojrzałem na swoją działalność świeżym okiem. To, co zobaczyłem, okazało
się całkiem interesujące…
Kilka słów o Duchu Miasta. Jest to książka, której nie polecam każdemu ze względu na ciężki klimat (choć nie pozbawiony humoru, co zauważyła jedna z Czytelniczek) i kilka szokujących (dla niektórych) scen. Gatunkowo tytułowi najbliżej chyba do urbanfiction. Jest to zarazem dramat i romans. Oraz hołd dla mojego miasta. „Miejskość” przejawia się nie tylko w treści, ale także w zdjęciach tajemniczych miejsc, intrygujących napisów na murach i szczecińskich graffiti, które ilustrują stany emocjonalne głównego bohatera. Bo Duch to poniekąd także album (książka ma format A-4.) Jeśli kogoś zaciekawiłem, odsyłam do recenzji no i do mojej strony. W kontekście niniejszego wpisu istotne jest, że moi Czytelnicy są gotowi zapłacić 100zł za tę książkę. Kolorowy druk, obróbka zdjęć, skomplikowane przygotowywanie tekstu do drukarni i niewielka liczba egzemplarzy sprawiają, że cena jest wysoka - mam tego świadomość. Uwzględnia ona też czas, jaki poświęciłem na stworzenie tego tytułu. Było sporo pracy poza samym pisaniem, choćby wielogodzinne szukanie ciekawych miejsc i murali, liznąłem nawet nieco urbexu (w tym miejscu pozdrowienia dla Sebastiana :) ) Przy stu złotych za egzemplarz, oczywiście, nie wychodzę na zero. Takiej kwoty na książkę nie przeznaczy raczej ktoś, kto mnie nie zna, chociaż dzięki ilustracjom Duch nieźle sobie radzi z autopromocją. Natomiast to mocno energetyzujące, że moi odbiorcy tak wysoko cenią to, co robię. Dodam, że nie zamierzam drenować moich fanów a ich nagradzać. Chcę, aby przyszłe książki w przedsprzedaży (czyli dla tych, którzy zdecydują się wesprzeć mnie na wczesnym etapie twórczym) były tańsze, nie droższe. Dygresja: w obliczu strasznie rosnących cen papieru, tania książka może okazać się nie lada wyzwaniem, ale jak się chce, zazwyczaj można znaleźć rozwiązanie – być może będą nim ebooki. Ducha Miasta traktuję jako wyjątek od reguły ze względu na jego oprawę wizualną i na to, jak inna była przy nim praca. Niemniej to niesamowite, co się dzieje wokół tej książki – czuję, że moje działania procentują.
Wspomnę, że Ducha możecie spróbować nabyć taniej na licytacji na Grupie Wiewiór – przyłączyłem się do akcji wsparcia Ukrainy. W momencie pisania tych słów wylicytowana cena to 60zł, podbijamy o 10zł, więc książkę możecie teoretycznie nabyć za 70zł.
Wspomnę, że Ducha możecie spróbować nabyć taniej na licytacji na Grupie Wiewiór – przyłączyłem się do akcji wsparcia Ukrainy. W momencie pisania tych słów wylicytowana cena to 60zł, podbijamy o 10zł, więc książkę możecie teoretycznie nabyć za 70zł.
Płynnie przechodzimy do mojej społeczności, czyli do Was! :) Nie mam tłumu wyznawców (650 polubień fanpage’a), ale sam fakt, że nie rozpłynęliście się przez te dwa, trzy lata mojego milczenia i nadal jesteście zainteresowani moimi tekstami jest dla mnie wzruszający! Wasze zaangażowanie jest bardzo motywujące. Dzięki!
Obiecałem sobie, że już nie będę się tak fiksował na finansowym aspekcie mojej twórczości, będąc selfpublisherem, trudno jednak od tego uciec. Ale i tu zauważam kolejny pozytyw – od września, miesiąc w miesiąc sprzedaję jakieś książki. To spory postęp a należy wziąć pod uwagę, że nie jeżdżę już na konwenty (z nielicznymi wyjątkami) i koncentruję się na działaniach w Internecie. Wszedłem w Instagrama, delikatnie i powoli próbuję swoich sił na TikToku (muszę jednak zaopatrzyć się w telefon z lepszą kamerką), myślę i o innych social mediach w przyszłości. Kwestia dobrego rozpoznania wymaganych nakładów czasu i potencjalnych zysków. Najwięcej sprzedaży, przynajmniej na ten moment, mam jednak wciąż ze starego dobrego facebooczka :) Jest sporo materiałów na youtubie z poradami, jak się promować w socialmediach. Aż sam się sobie dziwię, czemu wcześniej nie edukowałem się w tej dziedzinie. Ale nie ma co lamentować, lepiej patrzeć w przód a na naukę nigdy nie jest za późno. Jeśli miałbym polecić jeden prosty trick sprzedażowy (konkurencja mnie nienawidzi :P ), którego nauczyłem się w ostatnim czasie, to pokaż siebie ze swoim produktem. Czyli nie wrzucaj na social media samej okładki książki (lub innego produktu.) Wrzuć zdjęcie, jak trzymasz książkę w ręku. A na Twojej twarzy powinny malowały się jakieś emocje. Zła wiadomość, dla tych którzy chcą sprzedawać, ale cenią swoją prywatność. Nie wiem, czy to kwestia algorytmu, czy emocji właśnie, tak czy inaczej, to działa! A jak już jestem przy youtubie i finansach... Da się żyć z pisania w Polsce! Nie jest to łatwe, ale jest możliwe – udowadnia to pisarz i youtuber w jednej osobie - Krzysiek Piersa. Zainteresowanych odsyłam do jego kanału, my lecimy dalej.
Kolejną bardzo dobrą dla mnie wróżbą jest współpraca z Uniwersytetem Szczecińskim. Pod koniec września zadzwoniła do mnie moja dawna wykładowczyni z Filologii Polskiej i zaproponowała poprowadzenie zajęć „Narracja fantastyczna” na kierunku Studiów Pisarskich. Niefortunnie złożyło się, że akurat wyprowadzałem się ze Szczecina do innego miasta, ale umówmy się – nie mogłem nie przyjąć takiej propozycji. Współpraca jest wymagająca logistycznie i organizacyjnie, ale kto wie, jakie możliwości mi przyniesie. Już teraz widzę, że wzmianka o prowadzeniu zajęć dla studentów Studiów Pisarskich robi spore wrażenie (także na mnie samym.) Czytałem kiedyś artykuł, że promowanie swojej twórczości na konwentach to ciężka i niewdzięczna praca, że właściwie nie można wyjść na swoje, bo nawet jak zarobisz, to więcej wydasz na benzynę i piwo. Sporo w tym prawdy, ale słyszałem też, że jak działasz, nie poddajesz się i próbujesz, to koniec końców musi coś wyjść. Telefon od Pani profesor potwierdził, że ta druga teza jest prawdziwa. Mam poczucie, że wskoczyłem o poziom wyżej. Dobrze, tylko żebym nie popadł w samozachwyt :)
Oczywiście, jest też mnóstwo problemów. Pierwsza rzecz – pomyślałem o wrzuceniu swoich e-booków w szerszą dystrybucję. Funkcjonuje mnóstwo platform, które sprzedają książki elektroniczne w tym także autorstwa selfpublisherów, a twórca płaci tylko prowizję od sprzedaży – idealne rozwiązanie dla mnie. Nie przewidziałem niestety, że ebooki Ty i Kopuły należą do wydawnictwa nie do mnie. Do Najemników mam pełne prawa, ale książka fizyczna ukazała się nakładem Poligrafu, a wersja elektroniczna nakładem nieistniejącego Studia Truso – to trochę odstrasza. Przy Ducha Miasta dystrybutorzy niekoniecznie chcą się zgodzić na moje warunki (a mi w tym przypadku nie zależy, żeby się do nich naginać.) Lubię być niezależny od wydawców, ale jak widać, ma to swoje konsekwencje. Uporządkowanie spraw związanych z e-bookami będzie kosztowne i czasochłonne.
No właśnie – czas. To chyba moje największe wyzwanie (a czyje nie?) Pracując na etat (z zawodu pisarz hobbystycznie pracownik korporacji – w tym temacie nic się nie zmieniło), jeżdżąc na zajęcia uniwersyteckie, samodzielnie promując swoje teksty, niełatwo znaleźć jeszcze czas na pisanie (nie mówiąc o tym, że poczytałoby się, zagrało na kompie w jakiś fajny tytuł lub zwyczajnie odpoczęło.) Po co mi powrót do literackiej działalności, jeśli nie miałbym czasu pisać? Na razie udaje mi się wszystko pogodzić (chyba że mój komputer wyleci w powietrze, co ostatnio miało miejsce, na szczęście nauczony doświadczeniem, tym razem zrobiłem kopię bezpieczeństwa.) Pomaga mi wiedza zdobyta po lekturze Get things done Davida Allena, Czas to skarb. 24 zasady zarządzania czasem Jima Muncy’ego (polecam!) i duuuuuża porcja samodyscypliny. Natomiast nie jestem w stanie wydostać się z zaklętego kręgu – nie sprzedaję więcej książek, bo nie mam czasu, nie mam czasu, bo pracuję na etat, pracuję na etat, bo potrzebuję pieniędzy, potrzebuję pieniędzy, bo sprzedaż książek nie jest na wystarczająco wysokim poziomie... i tak dalej. Wychodzi na to, że aby przerwać błędne koło powinienem rzucić pracę ;) Tego na razie nie zamierzam robić, ale wizja bycia zawodowym pisarzem rozpala moją wyobraźnię. Jak bardzo mógłbym ulepszyć swój warsztat, pisząc codziennie po kilka godzin? Kilka kolejnych mógłbym poświęcać na kontakt z Czytelnikami. Wizję tę zaszczepił mi w jednym ze swoich materiałów wspomniany Krzysiek Piersa. Nie wiem, czy uda mi się kiedyś żyć z pisania, ale wiem, że warto do tego dążyć! :)
Mógłbym jeszcze długo pisać o innych trudnościach, ale i tak w większości sprowadzają się one do braku czasu. Dlatego, zbędnie nie przedłużając, przejdę do podsumowania.
Idę na przód! :) Robiąc małe kroki, możemy nie widzieć, że w ogóle zbliżamy się do mety. Potrzeba spojrzenia z dystansu. I właśnie ten dystans dała mi moja przerwa. Znam swój
cel, teraz potrzebuję opracować plan, jak ten cel zrealizować. Pomysłów mi nie brakuje, ale czuję, że powinienem ułożyć je w jakąś spójną strategię. Z drugiej strony współpraca z uniwersytetem nie wynikła z planowania – była raczej uśmiechem losu. I może płynie z tego dla mnie jakaś nauka? Dobre rzeczy też potrafią przyjść niespodziewanie. Czas pokaże, czy suma moich małych kroków złożyła się na rozbieg do skoku. Wpis rozrósł mi się co nieco (i pochłonął więcej godzin niż zakładałem – to tak a propos zarządzania czasem ;) ) więc może tym optymistycznym akcentem zakończę.
Jeszcze raz dzięki, że jesteście ze mną!
Jeszcze raz dzięki, że jesteście ze mną!