Fabuła Hotelu Starfish rozpoczyna się od nagłego zniknięcie Chisato (Tae Kimura), młodej pani architekt mieszkającej w Tokio. Główny bohater filmu, Arisu (Koichi Sato), będący jej mężem, rozpoczyna poszukiwania poszlak, mających doprowadzić go do odpowiedzi na dwa pytania: jak to się stało, że zniknęła oraz dlaczego zniknęła. Fabuła nie przedstawia się źle. Gorzej prezentuje się za to postawa aktorów kreujących główne postaci. Jakkolwiek do Tae Kimury zastrzeżeń mieć nie można, zwłaszcza, że przez większość filmu jest nieobecna, tak odtwórca roli Arisu poległ na całej linii. Zagrał zdecydowanie najgorzej z całej ekipy, wydawał się kompletnie niezdolny do wczucia się w odgrywaną sytuację. W ostateczności Arisu można by odebrać jako zimnokrwistego egoistę, który, zamiast skupić się na odnalezieniu żony, rozpamiętuje burzliwy romans z tajemniczą pięknością.
Całościowo film można potraktować jako zlepek różnego rodzaju porozrzucanych chaotycznie motywów, retrospekcji i sennych marzeń, a wszystko opowiedziane z perspektywy tokijskiego urzędnika, pochłaniającego całymi stronicami książki kryminalne, usytuowane w tajemniczym świecie Darkworld. Aura tajemniczości budowana jest właśnie na zagubieniu widza w całej tej historii. W pewnym momencie wcielamy się w samego bohatera i nie wiemy, o co kompletnie chodzi. Gwoli ścisłości, reżyser chciałby, żebyśmy nie wiedzieli o co chodzi. Tak naprawdę wszystko jest jasne od chwili poznania najbardziej groteskowej postaci filmu, czyli Pana Oszusta, jednej z postaci książek ulubionego autora Arisu – Jo Kurody.
Pod wieloma aspektami fabuła przypomina początkowo historię Alicji w Krainie Czarów, szybko jednak przeistacza się w Koszmar z ulicy Wiązów. Postać Pana Oszusta, w którego wcielił się Akira Emoto, to doskonale przedstawiona kpina z powszechnie znanego motywu podążania za białym królikiem. Oto królik będący nieszkodliwym przewodnikiem wskazującym drogę staje się omenem wszystkich nieszczęść, które dotykają Arisu. Paradoksalnie najbardziej zdziwaczały bohater filmu był jedyną postacią, której motywy były w jakikolwiek sposób uzasadnione, co prawda przez chorobę psychiczną, ale w obliczu postaw pozostałych bohaterów takie wyjaśnienie działania wypada nie najgorzej.
Ciekawie prezentują się z kolei zdjęcia filmu. Gra światłocieniami oraz ujęcia kamery doskonale pasują do całości. Co prawda niekiedy brakuje nasycenia kolorów, a praca operatora mogłyby być z pewnością odrobinę bardziej przemyślana (zwłaszcza w momentach, w których kamera nadaje dynamizmu scenom tego nie wymagającym). Małe potknięcia nie psują jednak ostatecznego efektu. Całość, wraz z klimatyczną muzyką, daje efekt zatarcia pomiędzy rzeczywistością i fikcją. Trzeba przyznać, że twórcom wyszło to bardzo dobrze.
W ostatecznym rozrachunku Hotel Starfish, to film, jak już wzmiankowałem, dobry. Nie jest to wybitne dzieło, ale jak na międzynarodowy debiut młodego brytyjskiego reżysera, Johna Williamsa, nie wygląda źle. Trzeba pochwalić autora za umiejętność budowania fabuły na absurdach tego świata, co zapewniło ciekawy klimat filmu. W przyszłości będzie z pewnością jeszcze lepiej.