» Recenzje » Honor złodzieja - Douglas Hulick

Honor złodzieja - Douglas Hulick


wersja do druku

Żywot złodzieja poczciwego

Redakcja: Tomasz 'earl' Koziełło

Honor złodzieja - Douglas Hulick
Ponoć zbrodnia nie popłaca, lecz na pewno kusi. I to wielce. Choć mamy świadomość, iż jest ona złem – i to złem w najczystszej postaci, postępowaniem na wskroś niemoralnym – to jednak konia z rzędem temu, kto choć raz nie odważył się snuć fantazji na temat rozmaitych kryminalnych poczynań, jakich mógłby dokonać. Nic więc dziwnego, iż niezwykle popularna jest literatura ukazująca obie strony medalu: zarówno działalność przedstawicieli prawa, jak i punkt widzenia samych zbrodniarzy. Ten drugi nurt cieszy się ostatnio coraz większą popularnością, a motyw "dobrego złodzieja", znany już od czasów Robin Hooda, przeżywa swój renesans. Należy jednak zaznaczyć, że sposób jego przestawienia od czasów, gdy legenda o banicie z Sherwood się kształtowała, uległ rozlicznym modyfikacjom i dość znacząco zatarła się w tym portrecie granica pomiędzy dobrem a złem. Również na gruncie fantasy wszelkie wątki kryminalne kwitną i owocują w sposób nieraz zaskakujący, czasami wręcz nadając literaturze spod znaku magii i miecza zupełnie nową jakość. Pisarze bawią się łączeniem motywów pozornie do siebie nieprzystających, czego efektem jest iście postmodernistyczna mieszanka. Przekonać się o tym można chociażby w cyklu o Locke'u Lamorze autorstwa Scotta Lyncha, a teraz również sięgając po debiutancką powieść Douglasa Hulicka, czyli Honor złodzieja.

Źle się dzieje w złodziejskim światku miasta Ildrekka. Zawsze niespokojne jego wody, mącone przez ustawicznie wybuchające konflikty wśród przedstawicieli złodziejskiego fachu, tym razem zostają poważnie wzburzone. A wszystko zaczyna się dość niewinnie. Młody i zdolny złodziejaszek Dorthephulus, zwany przez przyjaciół Dorthem, dostaje od swojego szefa, Nicco Rizziego, zadanie, aby powęszył nieco w rewirze zwanym Dziewięcioma Drogami. Ów teren – istne slumsy pełne szumowin najbardziej podłego gatunku – od dawna był rejonem, w którym ciągle wrzało. Teraz jednak, kiedy do uszu Nicca doszły plotki, iż ktoś o niego wypytuje tamtejszych rozrabiaków, problem staje się wielce naglący. Zatem Dorthe, niezbyt chętnie, gdyż akurat był zaangażowany w inną, dość ważną dla niego sprawę, godzi się rzecz zbadać. W końcu na tym polega jego fach – jest Nosem, czyli zarabia na chleb, mieszając się w cudze sprawy, tropiąc i pośrednicząc, jego towarem jest informacja zdobywana każdą możliwą drogą. Nie tylko gromadzi elementy układanki, lecz również łączy je w całość, ofiarowując zleceniodawcom gotowy obraz tego, co się dzieje i dlaczego. Jako że jego specjalizacja jest bardzo wąska (sic! – pełna nazwa profesji młodzieńca to Wąski Nos), a przy tym nie przysparza mu popularności wśród towarzyszy (Dorthe donosi Rizziemu, kto z jego ludzi postępuje uczciwie względem szefa, a kto niekoniecznie), młodzieniec odmówić nie może. Rozpoczyna zatem inwigilację rewiru, z czasem przekonując się, iż proste z pozoru zlecenie ma drugie a nawet trzecie dno. Co więcej, gdy jest już pewien, iż dotarł do sedna problemu i dowiedział się, kto za tym wszystkim stoi – poznaje kolejną garść szczegółów, które w niwecz obracają jego dotychczasowe wnioski. Odkrywa, że sam stanowi element wielce zawikłanej intrygi z udziałem osób, których nigdy nie pragnął poznać, nawet w najczarniejszych koszmarach. Nie spodziewa się jeszcze, iż zostanie wplątany w świat wielkiej polityki, zaś jego życie stanie się w niej kartą przetargową.

Bardzo ponury i mroczny wizerunek najbardziej plugawych dzielnic Ildrekki ukazuje się naszym oczom, gdy za Dorthem podążamy w głąb trzewi miasta. I równie mało optymistyczny jest świat ludzi w nich egzystujących – bandy złoczyńców o ciemnej przeszłości, teraźniejszości i zapewne też przyszłości, niewahających się w swym fachu sięgać po najbardziej brutalne metody, czyniących wszystko, by przeżyć i awansować w hierarchii. Tu nie ma ludzi zaufanych, brakuje przyjaciół – nieliczne alianse są zawierane jedynie na krótki okres, by osiągnąć konkretny efekt, zaś ten, kto jednego dnia jest druhem, następnego może być najgorszym wrogiem. Rządzi tu podstęp i siła – najmocniejszym argumentem jest ostrze rapiera czy noża. Podziw budzi niezwykle precyzyjna konstrukcja tego złodziejskiego półświatka. Kamraci są ściśle zhierarchizowani i wyspecjalizowani w określonych dziedzinach zbrodni. Każda z ich profesji nosi w żargonie specyficzną nazwę. Istnieją więc już wymienione Nosy, Nożownicy, czyli szeregowi zabijacy oraz ich bardziej zaawansowana odmiana – Legary, czy wreszcie elita zabójców – sekta Deganów. Obok nich mamy zawodowych fałszerzy, zwanych Atramenciarzami, Fanciarzy – czyli paserów, Obwoźników zajmujących się kradzieżami a potem sprzedażą towaru jego prawowitym właścicielom. A jest to tylko początek długiej listy złodziejskich fachów. Ta kryminalna menażeria jest niezwykle barwna i zróżnicowana – aż prosi się o dołączony do książki jakiś spis ją systematyzujący, by czytelnik nie gubił się ustawicznie wśród tajemniczo nieraz brzmiących określeń. Co prawda, Hulick dość dokładnie nam objaśnia, czym charakteryzuje się konkretny "zawód", ale czasami jest to zbyt lakoniczny opis, o którym zapomina się w gąszczu wydarzeń.

Fabuła gna bowiem do przodu w tempie iście zawrotnym. Już od pierwszej strony, kiedy poznajemy Dorthego, próbującego poprzez tortury wymusić na jednym ze złodziei potrzebne mu informacje, przeskakuje ona od jednego kluczowego wydarzenia ku kolejnemu w plątaninie pogoni, ucieczek, pojedynków, zamachów, spisków, momentami tylko równoważonych przez spokojniejsze nieco partie tekstu, kiedy dowiadujemy się o motywach bohaterów oraz, przy okazji, o historii świata opisywanego przez Hulicka. Poznajemy zatem uniwersum rządzone przez Anioły (o nich dostajemy jeno garść ogólnych informacji), których namaszczonym przedstawicielem jest Wieczny Imperator Stephen Dorminikos, a raczej jego zreinkarnowane wcielenia panujące od wieków. To arcyciekawy pomysł: wykoncypować władcę pragnącego nieśmiertelności, który za sprawą magii podzielił swą duszę tak, by każda jej część przychodziła na świat po poprzedniej, w niekończącym się cyklu trzech odrodzeń – monarchę, który za swe pragnienie płaci narastającym szaleństwem. Poznajemy dwa funkcjonujące obok siebie światy Ildrekki: świat ludzi, ironicznie nazywanych przez złodziei Chlebodawcami, spokojny, rządzący się narzuconymi przez imperialne kohorty prawami oraz skontrastowany z nim świat Kamratów, w którym toczą się nieustanne walki o władzę pomiędzy tajemniczymi Szarymi Książętami. Ci pragną odrodzenia złodziejskiego królestwa sprzed lat, kiedy rządził nimi srogi Król Isidor, którego panowanie ukróciły Białe Szarfy – oddziały Imperatora utworzone specjalnie do walki ze złodziejami.

Wydarzenia obserwujemy oczyma Dorthego: złodziej z gawędziarską swadą opowiada o swych przygodach, często cynicznie komentując sytuację. Czytelnik na równi z nim głowi się nad problemami, jakie młodzieniec musi rozwiązać, próbując przeprowadzić dedukcję na podstawie dość skąpo serwowanych szczegółów. Nieustannie bowiem zwodzi się go, podsuwając fałszywe tropy. Nawet sama postać Dorthego jest dość zagadkowa: dostajemy o nim tylko garść informacji, z których część sama sobie przeczy, tak jakby ów mistrz gromadzenia faktów spreparował własną legendę, niemającą odzwierciedlenia w rzeczywistości. Nieraz zaskoczy nas jego zachowanie i do samego końca nie będziemy pewni, czy to, co wywnioskowaliśmy, jest prawdą, czy też jedynie misternie splecionym materiałem dezinformacyjnym. Jednak na podstawie owej gmatwaniny prawd, półprawd i kłamstw oczywistych kształtuje się wizerunek bohatera bardzo interesującego. Nakreślonego mocną, wyrazistą kreską i już od pierwszego momentu budzącego sympatię. To cynik ze złośliwym poczuciem humoru, intrygant, potrafiący omamić słowem i gracz wprawiony w ryzykownych rozgrywkach złodziejskiego półświatka. A jednocześnie człowiek szlachetny (acz umiarkowanie) i postępujący honorowo. Specyficzny to jednak rodzaj honoru, pojmowany w sposób dość ograniczony, a przejawiający się w tym, że bohater pozostaje wierny swemu szefowi, nielicznym przyjaciołom i własnemu kodeksowi moralnemu. Jest również na wskroś ludzki – obarczony rozlicznymi słabościami, myli się, błądzi, nie posiada też żadnych ponadnaturalnych zdolności (oprócz daru widzenia w ciemności), które predestynowałyby go do roli bohatera i zbawcy świata.

W równie interesujący sposób zostały ukazane pozostałe postacie Honoru złodzieja – zarówno te pierwszoplanowe, jak i pojawiające się na kartach książki tylko marginalnie. Najciekawszą wśród nich jest przyjaciel Dorthego – Brązowy Deganin, członek bractwa zabójców, perfekcyjnie władający niemalże każdym rodzajem broni, skryty, milczący, niepokazujący po sobie cienia emocji. Relacje łączące tych dwóch stanowią o sile powieści – niełatwa przyjaźń wykuta w ogniu walki, kiedy obaj nieraz ryzykowali dla siebie życie, lecz tak naprawdę nigdy nie powiedzieli sobie wprost, jak wiele dla siebie znaczą. Równie skomplikowana więź łączy protagonistę z jego siostrą – piękną Christianą, która karierę obiecującej kurtyzany zamieniła najpierw na rolę żony, a potem wdowy po dostojniku państwowym, tym samym wchodząc na imperialne salony. Między nimi panuje ustawiczne napięcie – i trudno rozgraniczyć, w którym momencie do głosu dochodzi miłość, a w którym nienawiść; dość rzec, że Dorthe gotów jest podejrzewać siostrę o rozliczne zamachy na swe życie, nie waha się jednak zwrócić do niej o pomoc, kiedy inne drogi ratunku zawodzą.

Natomiast trudno sprecyzować, kto jest głównym antagonistą naszego bohatera, ponieważ w miarę rozwoju akcji role te przypadają coraz to innym postaciom. Ci, którzy w pierwszym momencie wydawali się być wrogami, nagle zmieniają front. Wśród nich prym wiedzie dwójka Szarych Książąt – Samotnica i Cień. Ich wizerunki przypominają nieco Schwytanych, sportretowanych przez Cooka w Kronikach Czarnej Kompanii. Owiani magicznym nimbem, będący ucieleśnieniem tajemnicy, snują swe intrygi na skalę trudną do przewidzenia.

Czymże byłaby fantasy bez szczypty magii? W Honorze złodzieja pojawia się ona, co prawda, w niewielkich dawkach, ale na tyle umiejętnie odmierzonych, by zaintrygować. O sposobie, w jaki działają magiczne siły, i klasyfikacji tych, którzy nią władają, dowiadujemy się z ust Jelema, starego czarownika, który niczym orientalny dżin o wiecznie uśmiechniętym obliczu udziela każdej pomocy, jednak nie za darmo. Błyskot – gdyż takim mianem określa on magię, czerpie energię z Podświata – istniejącego obok rzeczywistości, w której egzystują bohaterowie powieści, a korzystanie z niego obarczone jest rozlicznymi obciążeniami i nie każda Gęba (czyli czarownik) potrafi je znieść. A korzystanie z magicznych artefaktów może być wysoce ryzykowne – o czym Dorthemu dane będzie się przekonać.

Książka napisana jest barwnym, soczystym językiem. Hulick udowadnia, że potrafi konstruować zarówno błyskotliwe dialogi, jak również dramatyczne i dynamiczne sceny pojedynków, godne pióra Dumasa ojca, kiedy świst rapierów przeplata się z mniej konwencjonalnymi metodami walki. Na szczególną uwagę zasługuje gwara złodziejska, jaką przemawiają jego bohaterowie. Tworząc ją, pisarz inspirował się autentycznymi przekazami z różnych miejsc i epok, począwszy od elżbietańskiej Anglii, na dwudziestowiecznym podziemiu Stanów Zjednoczonych kończąc. Oczywiście modyfikował zarówno znaczenie, jak i formę wielu z tych słów na potrzeby powieści. W efekcie tych zabiegów "kmina", jaką posługują się postacie, brzmi bardzo przekonująco, jest jednak zrozumiała nawet dla czytelnika kompletnie niezaznajomionego ze złodziejskim półświatkiem [1]. Wielka to zasługa tłumacza, który użył zamienników zaczerpniętych ze slangu polskiego świata kryminalnego, opierając się na Słowniku tajemnych gwar przestępczych autorstwa Klemensa Stępniaka.

W Honorze złodzieja Hulick udowadnia, że w oparciu o klasyczne, kanoniczne wręcz elementy fantasy potrafi stworzyć powieść całkowicie nieprzewidywalną. Taką, która wciąga od pierwszej do ostatniej strony. I, choć pewne jej elementy są nie do końca dopracowane (jak chociażby napomknięcia o przeszłości głównego bohatera, które bardziej fabułę zaciemniają, niż podsuwają wyjaśnienia, tudzież do końca niewykorzystany pomysł jego specyficznych relacji z siostrą, który to wątek nagle i niespodziewanie się urywa), to należy uznać ów debiut za bardzo udany. Dostajemy pierwszej jakości opowieść łotrzykowską, która w pewnych momentach zbliża się do moralitetu, zaś w innych ociera o powieść obyczajową z elementami dramatu. Interesujące otwarcie cyklu, które jednak można traktować jako książkę samodzielną, gdyż wszystkie nakreślone w niej intrygi zostają rozwiązane. Zaiste, jest to mieszanka przygotowana z wielką precyzją, która zapewni przednią rozrywkę na kilka wieczorów!
_______

[1] Na przykład w pewnym momencie Dorthe zarzuca swej ochroniarce niekompetencję, mówiąc: "(...) ktoś prawie usztywnił mnie w moim własnym domu", na co ta replikuje: "(...) ja nikogo nie kiwam (...) spartaczyłam sprawę… Prawie się przekręciłeś (…) możesz się pienić".
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Tytuł: Honor złodzieja (Among Thieves)
Cykl: Opowieść o Kamratach
Tom: 1
Autor: Douglas Hulick
Tłumaczenie: Łukasz Małecki
Wydawca: Wydawnictwo Literackie
Miejsce wydania: Kraków
Data wydania: 29 marca 2012
Liczba stron: 364
ISBN-13: 978-83-08-04860-3
Cena: 38,00 zł



Czytaj również

Wywiad z Douglasem Hulickiem
Definicje zmieniają się w zależności od tego, z kim rozmawiasz
Honor złodzieja
Rozdział drugi
Przysięga stali
My jesteśmy drogie dranie...
- recenzja
Przysięga stali
- fragment

Komentarze


Dawidek
   
Ocena:
0
Ile literek... chyba pozostanę na cyferkach ;)
27-03-2012 21:39
dina00
    Honor
Ocena:
0
Niemalże połknęłam książkę w dwa dni...gdyby nie praca to pewnie w jeden dzień bym ją przeczytała. Dawno nie miałam w ręku tak wciągającego dzieła. Z niecierpliwością czekam na kolejną część...
Tym którzy jeszcze nie mieli w ręku książki polecam, jeżeli lubicie oderwać się od rzeczywistość ;)
01-04-2013 15:27

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.