Pisząc niniejszy tekst, korzystałem z wspomnianej już publikacji oraz artykułu Przemysława Szymczaka pt.: Księstwa Graniczne, który ukazał się w Labiryncie nr 7 - Przewodnik po Starym Świecie. Zdecydowałem się na przypomnienie, ale też i na drobną modyfikację niektórych spośród opisanych tam zdarzeń, a następnie rozwinąłem je zgodnie z moim pomysłem.
Łyk historii
Niepokoje na tle społecznym i religijnym w Imperium nie były niczym niezwykłym, a panowanie Imperatora Karla Franza nie stanowiło pod tym względem wyjątku. Niezbyt popularne reformy, oraz rosnące wpływy, ale i nadużycia ze strony poszczególnych kościołów, zaowocowały konfliktami o skali, jakiej nikt nigdy nie przewidywał. W 2509 roku KI niejaki Gotthard Holbain, profesor Uniwersytetu w Nuln, opublikował dzieło De Ecclesia. Okazało się ono prawdziwym trzęsieniem ziemi dla kościoła Sigmara, do którego się odnosiło, ale wywarło też spory wpływ na pozostałe wyznania.
Autor wzywał między innymi do odrzucenia zwyczaju kupczenia odpustami, ograniczenia rozpasania i chciwości kleru, krytykował niski poziom intelektualny i moralny duchowieństwa i żądał ograniczenia cesarskich przywilejów. Bulla Wielkiego Teogonisty Yorriego XV z 2510 roku KI ostro potępiła dzieło Holbaina, a samego autora uznano za heretyka i zmuszono do opuszczenia Imperium.
Wydawało się, że to koniec – jednak nic bardziej mylnego. Wrzenie wbrew wszystkim i wszystkiemu nie ustało ani na chwilę, gdyż nie wzięto pod uwagę najnowszego wynalazku jakim był druk. W "drugim obiegu" zaczęły krążyć ulotki i pamflety ośmieszające panujące kościoły, a zwłaszcza sigmarycki, jednocześnie propagowały one idee zawarte w De Ecclesia.
Chcąc przeciwdziałać fermentowi dostojnicy kościelni w 2512 roku KI zaprosili na dysputę teologiczną Gottarda Holbaina, przebywającego w jednym z Księstw Granicznych. Hierarchowie zagwarantowali mu nietykalność, a Imperator Karl Franz wystawił nawet list żelazny. Holbain przybył do Altdorfu i w symbolicznym geście, na znak rozpoczęcia dysputy dotyczącej zreformowaniu Kościoła, przybił do wrót katedry Sigmara pergamin zawierający tezy, które miały być przedmiotem dyskusji. Szukający pretekstu do rozprawienia się z uczonym, dostojnicy sigmaryccy natychmiast uznali to za akt bezczeszczenia świątyni i przejaw oczywistego opętania przez Chaos.
Nieszczęsny profesor został aresztowany i po błyskawicznym procesie spalony na stosie. To była kropla, która przepełniła czarę goryczy i we wszystkich większych miastach Imperium doszło do gwałtownych wystąpień sympatyków Holbaina. Nastąpiła istna erupcja rozruchów, grabieży świątyń, napaści na kapłanów. Interweniowała armia cesarska, w Altdorfie doszło do regularnych starć ulicznych, a na prowincji wcale nie było lepiej. Płonęły zamki i świątynie, a wojsko krwawo pacyfikowało zbuntowane miejscowości. Kraj zaczął gwałtownie staczać się w otchłań wojny domowej.
Imperator, będący człowiekiem światłym i dalekowzrocznym, zaangażował cały swój autorytet w powstrzymanie narastającej fali przemocy. Mimo wsparcia udzielonego przez pomniejsze kościoły, jakiekolwiek działania zmierzające do uśmierzenia konfliktu zakończyły się niepowodzeniami. Holbainiści nie ufali już hierarchom. Z drugiej strony kościół Sigmara oficjalnie uznał zwolenników Holbaina za heretyków i czcicieli Chaosu, wzywając jednocześnie inne wyznania do poparcia tej tezy. Cichego, ale bardzo potrzebnego, wsparcia udzielił buntowi Kościół Ulryka. Jednakże wobec coraz szerszych kręgów, jakie zataczała rewolta oraz odzew "dołów społecznych" spowodował, że Ulrykanie zaczęli obawiać się podobnych niepokojów w łonie własnego kościoła.
Niezdecydowana postawa Imperatora i Elektorów dały czas przywódcom holbainickim na koncentrację sił w rejonie Wurtbadu i rozpoczęcie marszu w stronę Księstw Granicznych. Przewodzący ruchowi Johann Goethe zdawał sobie sprawę, że nie może pozostać na imperialnej ziemi, bo prędzej czy później zostanie zmiażdżony przez mającego wyraźną przewagę przeciwnika. Postanowił więc wyprowadzić zebrany, dziesięciotysięczny tłum do Księstw Granicznych, gdzie zamierzał wykroić kawałek ziemi na "własne" państwo.
Stosunek sił Holbainistów i oddziałów wiernych duchowieństwu nie napawał optymizmem. Armia rebeliantów składała się głównie z chłopstwa i zubożałego rycerstwa widzącego w buncie szansę na zdobycie majątku, całości zaś dopełniało rządne zmian w skostniałej strukturze cechowej ubogie mieszczaństwo oraz żacy, którzy chętnie przyłączali się do podobnych awantur. Te jakże różne grupy społeczne spajała jedynie wiara, że rozwiązanie ich problemów leży w powrocie do początków wiary, do czasów bohaterstwa, ale także umiarkowania i prawdziwego oddania bogom.
Dowództwo wojskowe powierzono Hubertowi Durerowi, byłemu najemnikowi, a po jego śmierci w trakcie exodusu - Jakubowi von Vogel, wychowankowi Szkoły Artylerii w Nuln. Wybór okazał się zbawienny dla całego ruchu i już wkrótce miał zaowocować prawdziwą rewolucją w dziedzinie uzbrojenia i taktyki wojskowej.
Do pierwszych starć doszło w Averlandzie z wojskami osławionej "Krwawej Hrabiny" Ludmiły von Alptraum. Ku zdumieniu wszystkich, żołnierze hrabiny w dwóch bitwach: pod Heideck i pod Bernloch ponieśli srogie klęski. Ród Leitdorfów natychmiast wykorzystał zaistniałą sytuację w politycznej rozgrywce przeciwko von Alptraumom. "Krwawa Hrabina" musiała wycofać się z walki by ratować swoją pozycję, jednak nie był to koniec kłopotów Holbainistów. Liczne na pogórzu plemiona zielonoskórych, na czele z watahą Gorbluma Rozpruwacza, rozpoczęły nękanie maszerującej kolumny. Doszło do serii gwałtownych starć i potyczek, zwycięskich dla uciekinierów. Cesarz nawet skomentował je słowami: "Sigmar mi zesłał tych heretyków".
Ostatnią przeszkodą na drodze uciekinierów była imperialna armia Albrechta von Sydow, który zastąpił drogę Holbainistom pod Falkenbergiem. Feldmarszałek miał szalenie prosty i jednocześnie przebiegły plan, przekupił dowódcę holbainickiej jazdy Konrada von Adenauera, który w decydującym momencie bitwy, za cenę amnestii i ziemskich nadań, miał wraz ze swoimi oddziałami porzucić uciekinierów.
Pojawiła się jednak bardzo istotna przeszkoda w planie feldmarszałka. W przeddzień bitwy Konrad von Adenauer zmarł śmiercią równie gwałtowną co zagadkową - straż znalazła go zamordowanego w pobliżu jego własnego namiotu. To nieoczekiwane wydarzenie znacząco wpłynęło na przebieg bitwy. Von Sydow poniósł spore straty i przeżył bardzo niemiłe zaskoczenie. Stojąc przed wizją niepewnego zwycięstwa stary generał postanowił zinterpretować rozkaz Imperatora po swojemu. "Pozbądź się ich" można zrozumieć na wiele sposobów - pozwolić odejść również mieści się w tym przedziale. Generał, będący pod wrażeniem holbainickiej sprawności bojowej, ryzykował co prawda gniew Imperatora i furię dostojników kościelnych, ale jego osiągnięcia i talenty wojskowe dawały mu swego rodzaju immunitet.
Jesienią 2512 roku KI Holbainiści wydostali się z Imperium i po dwóch tygodniach marszu znaleźli się na terenie księstwa Waldovii. Miejscowy władyka Waldemar III zmagał się właśnie z secesją nadmorskiego miasta–twierdzy Osthalionu (dzisiejszy Somjek). Obydwie strony tego konfliktu próbowały pozyskać dla siebie nieoczekiwanych gości, na nieszczęście dla Waldemara III, Wilhelm Dostojny – władca Osthalionu mając do dyspozycji skarbiec bogatego, portowego miasta mógł zaproponować więcej pieniędzy.
Co było nie bez znaczenia, oferował też większość ziem swojego byłego seniora, a jego oponent nie mógł złożyć równie korzystnej propozycji. Dodatkową kartą przetargową był fakt, że książę Waldovii i Molachii słynął jako nietolerancyjny okrutnik. Podejrzewano go nawet z tego tytułu o konszachty z Chaosem, zresztą zupełnie bezpodstawnie, był on po prostu zwykłym zbrodniarzem.
Niebawem doszło do bitwy nad rzeką Treblecz nieopodal Brasowa. Jak odnotowały kroniki, Waldemar III zginął trafiony bezpośrednio kulą armatnią. Śmierć księcia i rozgromienie jego armii oznaczały rozpad unii Molachii i Waldovii oraz podział terytoriów tych księstw.
Wykorzystując sukces schizmatycy objęli kontrolę nad obszarem, który opierał swoją północną granicę na Górach Czarnych, zachodnią o rzekę Tona Dante, wschodnią o rzekę Treblecz, a południową o Osthalion, leżący około 80 mil od Brasowa, który został wyniesiony do rangi grodu stołecznego. Nowe księstwo nazwano Bohemią, zaś samych Holbainistów, a właściwie już Bohemian, zaczęto często wynajmować jako doskonałych najemników w niezliczonych konfliktach toczących się w Księstwach.
Taktyka i uzbrojenie
Hubert Durer został postawiony przed bardzo karkołomnym zadaniem. Z ludzi o słabym lub żadnym doświadczeniu wojskowym, uzbrojonych w kusze, cepy, widły, kosy, siekiery i inny, raczej improwizowany rynsztunek oraz nie posiadających sensownego opancerzenia, miał stworzyć armię zdolną do oparcia się imperialnej machinie wojennej.

Załogę wozu stanowili: woźnica, pomocnik i 10-12 strzelców. Gdy dochodziło do walki wręcz w ruch szły cepy i włócznie. Zgodnie z regulaminem kolumna marszowo-bojowa była szeroka na cztery wozy. Połowa kawalerii szła na czele, za nimi podążali saperzy, których zdaniem było poszerzanie i naprawa dróg, a dalej maszerowały główne siły piechoty i artyleria polowa.
Zewnętrzne rzędy "właściwej kolumny", najbardziej skrajne, tworzyli pawężnicy, którzy mieli zabezpieczyć wozy w razie niespodziewanego ataku. Za nimi jechały wozy bojowe, a wewnątrz szły zwykłe wozy z zaopatrzeniem. Pochód zamykała ciężka artyleria i druga połowa kawalerii, a całość zabezpieczały lotne zwiadowcze patrole operujące w promieniu 2-4,5 kilometra od maszerujących. Zwiad kawaleryjski miał tu znaczenie kluczowe, należało bowiem jak najszybciej wykryć przeciwnika, aby zdążyć zatoczyć tabor.
Zataczanie było manewrem trudnym i zajmowało doświadczonym woźnicom od 2 do 3 godzin. Wykonywały go wszystkie wozy na raz, skręcając zawsze w prawo z wyjątkami, gdy warunki terenowe na to nie pozwalały. Oś skrętu stanowiły wozy dowódców i ich pomocników. Przed wymarszem ustalano ich położenie i dla lepszej orientacji umieszczano na nich znak lub chorągiew. Wozy zahaczano kołami: lewe przednie zachodziło na prawe tylne koło wozu z przodu, a dla pewności całość łączono łańcuchami. Jeżeli był czas pojazdy okopywano tak by nie dało się wejść pod wóz.
Tworzenie wagenburga zabezpieczała kawaleria ze straży przedniej, której członkowie wchodzili do obozu ostatni. Bez rozkazu nie wolno im było tego zrobić, nawet jeżeli groziła im śmierć. We wnętrzu obozu znajdował się drugi pierścień utworzony z wozów zaopatrzeniowych, które stanowiły w razie konieczności drugą linię obrony i osłaniały najważniejszy element całego taboru – konie. Nawet namioty były poza tym pierścieniem.
Najsłabszymi miejscami były narożniki wagenburga. W tych miejscach przygotowywano zapory z zaostrzonych pali, a jeżeli czas pozwalał to usypywano całe reduty. Tutaj swoje stanowiska mieli najtwardsi i najlepiej opancerzeni weterani: pawężnicy, cepnicy i włócznicy oraz artyleria. Na dwóch przeciwległych ścianach (ale nigdy na przeciw siebie!) znajdowały się dwa szczególnie mocne wozy o konstrukcji pozwalającej na ich szybkie wypięcie tzw. wozy-bramy. Za nimi stała gotowa do kontrataku kawaleria.
Taktyka walki była bardzo prosta. Chodziło o to, by wróg - najlepiej swoja kawalerią - uderzył na zatoczony tabor. Można go było sprowokować albo własną jazdą, albo ostrzałem artyleryjskim. Napastnik musiał przebyć ciężko ostrzeliwaną strefę, a kiedy już tego dokonał musiał przedostać się przez wysokie wozy, będąc atakowanym bronią drzewcową: włóczniami, cepami i berdyszami.
Próba okrążenia taboru była raczej nieskuteczna, gdyż w ten sposób dzielono siły. Zwykle zdemoralizowany ostrzałem przeciwnik cofał się dla przegrupowania i ponowienia ataku. Był to kolejny błąd, gdyż potem ponownie musiał forsować "pole śmierci", co było trudniejsze z uwagi na leżących tam rannych i zabitych w pierwszym szturmie. Podkreślić należy też fakt, że w walce brali udział wszyscy Holbainiści. Nie było czeladzi obozowej obserwującej z taborem bitwę z daleka. Wszak tabor był na pierwszej linii i w razie porażki nie byłoby ani gdzie, ani jak uciekać.
Kiedy wreszcie dowódca wagenburga uznał, że przeciwnik ma dość, odsuwano wozy-bramy i następował atak kawalerii na cofających się oponentów. Zwykle był on druzgocący, ponieważ armia przeciwnika był zdemoralizowana i rozproszona. Dosiadając rannych lub ciężko opancerzonych koni, nie da się uciec przed lżej opancerzoną i wypoczętą kawalerią. Szans na ucieczkę tym bardziej nie mieli piechurzy. Główną częścią pościgu zajmowała się kawaleria, zaś rannych i pomniejsze grupki maruderów zostawiano piechocie z obozu.
Warto tu wspomnieć o aspekcie psychologicznym - Holbainiści raczej nie brali jeńców. Zawsze byli wyklęci, poniżani, torturowani i mordowani, dlatego chętnie odpłacali pięknym za nadobne. Jazda ścigała zatem uciekinierów do upadłego, zabijając każdego, kogo udało im się dopędzić. Piechota z obozu bezlitośnie mordowała wszystkich ocalałych na przedpolu. Stąd właśnie straszliwa sława jaką okryły się wojska holbainickie, a bitwy z nimi uchodziły zawsze za bardzo trudne, okrutne i krwawe.
Na początku ruchu, uzbrojenie jak już pisałem było słabe. Swoje dwa pierwsze zwycięstwa (Heideck i Bernloch) Holbainiści zawdzięczają w znacznej mierze zbytniej pewności siebie Ludmiły von Alptraum i jej oficerów, którzy nawykli do tłumienia źle zorganizowanych buntów. To były jednocześnie kluczowe sukcesy, które pozwoliły lepiej się uzbroić, dając schizmatykom broń, która stała się ich znakiem rozpoznawczym – artylerię.
Aktualnie można wyróżnić w ramach wojsk holbainickich trzy formacje. Pierwszą są - ciężko uzbrojeni i opancerzeni - pawężnicy. Używają wielkich pawęży wyposażonych w podpórki, które ustawia się przed frontem chronionej formacji. Sami noszą zbroje płytowe, ale bez osłon na goleniach (nogi zabezpiecza pawęż). Głowy osłaniają potężne kapaliny z wycięciami na oczy. Na ramionach noszą element pancerza charakterystyczny dla ich całej wojskowości – kolczą pelerynkę. W walce wręcz używają mieczy, są wspierani przez podobnie silnie opancerzonych wojów uzbrojonych w bojowe cepy (druga charakterystyczna broń dla ich wojskowości), włócznie i berdysze.
Druga formacja to strzelcy. Są oni znacznie lżej opancerzeni - zwykle noszą przeszywanicę lub kolczugę, a w bitwie zajmują stanowiska za pawężnikami lub na wozach. Ustawieni są według „Der Ordnung”, najlepiej w siedmioosobowym rzędzie. Po oddaniu strzału, strzelec schodzi ze stanowiska, żeby naładować broń, a jego miejsce zajmuje kolejny – ten manewr to tzw. kontrmarsz. Dwóch ostatnich strzelców jest uzbrojonych w broń palną – najskuteczniejszą na bliskie odległości. Zwykle są to arkebuzy lub petrynały, ale często wykorzystuje się hakownice, garłacze i rusznice, zaś reszta strzelców ma ciężkie kusze. Dzięki takiej taktyce przeciwnik jest pod niemal ciągłym ostrzałem.
Trzeci rodzaj omawianych wojsk to kawaleria, która zawsze była bolączką schizmatyków. Nigdy nie mogli oni dorównać pod względem opancerzenia i uzbrojenia jeździe innych państw, dlatego tak ważne jest prowadzenie bitwy według opisanego powyżej schematu. Na pancerz składają się tzw. "płaty", lub brygantyny, w których pomiędzy dwie warstwy skóry lub wojłoku wszyto stalowe płyty, można powiedzieć, iż jest to forma pośrednia między pełną płytą a kolczugą. Walczą oni używając sulic lub lanc, a broń boczną stanowią zwykle miecze. Podstawowym zadaniem tej formacji jest zwiad i kontratak, w obu działaniach ważniejsza niż ciężki pancerz jest szybkość, stąd są raczej lekko opancerzeni, choć i tak ciężej od przeciętnego lekkiego kawalerzysty.
Omawiając holbainicką wojskowość nie można zapomnieć o artylerii. W przeciętnym taborze znajduje się 30 – 40 dział! W holbainickich obozach można znaleźć pełen przegląd artylerii: od dział organkowych i lekkich falkonetów po ciężkie kartauny. To właśnie schizmatycy wpadli jako pierwsi na pomysł ustawiania artylerii w baterie i prowadzenie ognia salwami, wcześniej działa rozpraszano jako wsparcie dla piechoty i kawalerii. Von Vogel jako pierwszy opracował łoże armatnie dwudzielne, umożliwiające operowanie lufą w pionie, także do niego należało odkrycie, że ołowiana kula o wadze identycznej z kamienną przy jednakowej ilości prochu leci dalej. Wreszcie "generał armat" wykorzystał znane na morzu kule łańcuchowe do walki przeciw gęstym szykom piechoty. Jego uczniowie, na krótko przed Burzą Chaosu, do tego samego celu zaczęli wykorzystywać krasnoludzki wynalazek - kartacz.
U podstaw wojskowości schizmatyków leży też stare krasnoludzkie przysłowie: "Wojny wygrywa się łopatą i kilofem, a nie toporem". Sztuka saperska w ich armii jest rozwinięta w sposób budzący uznanie nawet u krasnoludów i gnomów, dotyczy to tak sztuki fortyfikacyjnej jak i oblężniczej. Pracami inżyniersko – saperskimi zajmują się wszyscy żołnierze, co poza armiami krasnoludzkimi jest niezwykłe i niespotykane. Tabor w miarę możliwości jest zawsze okopany, zabezpieczony osadzonymi na sztorc rzędami zaostrzonych palików, zaś wozy okopuje się celem uniemożliwienia wejścia pod nie, czy wywrócenia ich. Jak już napisałem narożniki wagenburga to nierzadko potężne reduty.
Twierdze bronione przez Holbainistów mają rozbudowane umocnienia polowe: szańce, przedmurza, kozły, wilcze doły, rowy, rzędy palików, tunele minerskie. Dziesiątki armii ugrzęzły na przedpolach pozornie słabo bronionych zamków.
Na pomoc Kislevowi
W 2521 roku KI rozpoczęła się inwazja nazywana dziś Burzą Chaosu. Jesienią Imperator zwołał naradę, która miała określić charakter pomocy dla Kisleva. Sytuacja północnego sąsiada Imperium wydawała się katastrofalna, przeciw zebranym wojskom cara i imperialnym niedobitkom kierowała się potężna armia Surthy Lenka – Kata Wolfenburga. Bez wsparcia Kislev nie miał szans, lecz większość dużych oddziałów była zaangażowana w bojach na terenie Imperium, nie można było wysłać nic więcej poza niewielkim korpusem ekspedycyjnym. Stary już feldmarszałek Albrecht von Sydow powiedział wówczas: "A może niech zamiast nas walczą heretycy?"
Stwierdzenie to początkowo wywołało dziką awanturę. Wielki Teogonista Esmer krzyczał i tłukł pięścią w stół, Ar-Ulryk protestował, marszałek klął i tylko szef Imperialnego Wywiadu hrabia Hans von Schloss-Bruner uśmiechał się znacząco. W trakcie przerwy arcyszpieg zaprosił Ar-Ulryka na rozmowę w cztery oczy. Legendarna pogawędka podobno dotyczyła jakiegoś skandalu obyczajowego sprzed wielu lat, ale jakby nie było naprawdę, Ar-Ulryk wyszedł blady i udzielił pomysłowi poparcia, a Esmer ustąpił widząc, że jest osamotniony. Niezwłocznie wysłano emisariuszy, z hrabią na czele, z bardzo delikatną misją do Bohemii.
Po dziewięciu latach od ucieczki, holbainiści znowu mieli stanąć na imperialnej ziemi, przez którą wiodła droga na odsiecz Kislevowi. Pełne nieufności i niepokoju negocjacje były długie i szalenie trudne. W końcu bohemski książę wyraził zgodę na wynajęcie dla Kisleva jednego ze swoich korpusów, a Imperium zagwarantowało Bohemianom swobodny przemarsz w obie strony. Celem uniknięcia incydentów trasa przemarszu biegła słabo zamieszkanymi terenami wzdłuż ściany Gór Krańca Świata. Nominalne dowództwo powierzono oficerom kislevskim. Wystawiono list żelazny podpisany przez Imperatora i wszystkich najważniejszych dostojników kościelnych. Udzielono wszelkich gwarancji, nawet krewni Imperatora jako honorowi zakładnicy znaleźli się na brasowskim dworze.
Wkrótce pochód ruszył, podążając starym krasnoludzkim szlakiem. Schizmatycy maszerowali z rozpostartymi sztandarami, przy wtórze werbli. Już wtedy marsz dość nieoczekiwanie obrósł legendą, po pogórzu krążyła opowieść o rycerzach śpiących pod górami, którzy mieli obudzić się w dniu potrzeby. Gdy mieszkańcy ujrzeli maszerujących zbrojnych, których wielu rozpoznano jako dawno zaginionych lub zmarłych, historyjka dla dzieci zaczęła nabierać realnych kształtów. Ludzie zaczęli obserwować pochód z niepokojem, ale i z nadzieją.
Potężna kolumna wozów, dział, zakutych w stal pawężników, kuszników i strzelców o szarych od kurzu, zaciętych twarzach wydawała się nie mieć końca. Bohemski korpus forsownym marszem, zimą, mimo niesprzyjających warunków dołączył do armii bojara Fiodora Kurkoska, a gdy nadeszła wiosna znaleźli się wraz z nim pod Mazharodem, na lewym skrzydle armii.
Odcinek, który przypadł im w obronie był bardzo trudny, o ile prawe skrzydło i centrum od hord Surthy Lenka odgradzała rzeka Urskoi, tu teren był lekko pagórkowaty, wyborny dla ciężkiej jazdy. Dlatego właśnie w to miejsce Surtha Lenk skierował trzon swoich Rycerzy Chaosu, ponure chorągwie okrutnie zmutowanych wojowników, odzianych w przeklęte zbroje i dzierżących ociekającą od zabójczych mocy broń, których wsparcie stanowili piesi wojownicy z plemion czczących Khorna - Pana Rzezi. Mrocznymi dowodził rycerz – renegat Magnus van Uttermein.
Naprzeciw nich stał zatoczony, okopany tabor. Z daleka widać było strużki dymu unoszące się nad stanowiskami artylerii, powietrze niosło zgrzyt korb napinanych kusz. Uttermein wiedział, że atak kawalerii na umocnioną pozycję ma nikłe szanse powodzenia. Do ataku pchnął więc piechotę, którą wspierały straszliwe pomioty Chaosu, ich celem było przewrócenie lub rozerwanie wozów i wdarcie się do obozu, jazda miała tylko dopaść uciekinierów.
Plemienna piechota runęła rycząc wojenny okrzyk, a wówczas przemówiła bohemska artyleria. Działa plunęły ogniem, pociski zaczęły orać szeregi napastników, zabijając i okaleczając nacierających. Chwilę potem do akcji weszły kusze, czeladź obozowa ładowała broń i podawała ją strzelcom na stanowiskach, co znakomicie zwiększało szybkość oddawanych strzałów.
Nawet śnieżna nawała, którą wywołali szamani nie zmieniła tego stanu rzeczy, zresztą po upadku Wolfenburga ta sztuczka była już szeroko znana, a holbainiccy kapłani utworzyli strefę ciszy wokół taboru. Na napastników spadł huragan bełtów, które z łatwością dziurawiły nawet ciężkie pancerze i tarcze.
Wkrótce całe przedpole usłały ciała zabitych i rannych, a im bliżej taboru byli atakujący, tym gęstszy był ostrzał. Ogień otworzyły hakownice, garłacze i rusznice, cały obóz okrył siwy dym. Śmiercionośne chmury pocisków szarpały ciała napastników, raniły i zabijały, a kiedy już wreszcie Khornici dotarli do wozów okazało się, że trzeba wspiąć się na wysokie burty. Na wdrapujących się wojowników spadły razy bojowych cepów i berdyszy, bohemscy woje łamali im kości, odcinali dłonie, miażdżyli głowy. Rozpętała się brutala, bezpardonowa walka wręcz.
Fanatyzm i zacięcie Holbainistów w niczym nie ustępowały furii Khornitów, którzy walczyli z ucieleśnieniem swojej nienawiści. Nareszcie przyszedł czas wyrównania rachunków: odpłaty za mordy, gwałty, grabieże i poniewierkę. Ściany wozów wydawały się pękać pod naporem wrogów. Obozowa czeladź i kusznicy dosłownie strzelali w twarze nacierającym, szturm zamieniał się powoli w rzeź. Pomioty jako niewątpliwie duże cele w większości zginęły jeszcze na podejściach do wagenburga, a przed wozami zaczął rosnąć wał z ciał rannych i zabitych. Plemienna piechota nie była w stanie sprostać Bohemianom, brakowało im broni drzewcowej i lepszych pancerzy. Ani siła i furia, ani mroczna magia niczego nie mogły zmienić, ich siły topniały w zastraszającym tempie.
Choć Uttermein zabronił się cofać, a nawet wysłał jedną chorągiew jazdy, żeby pełniła rolę kordonu żandarmerii, piechota i tak rozpoczęła gremialny odwrót. Wtedy na karki cofającym się spadła bohemska kawaleria - wybuchła panika. Jeźdźcy niemal bezkarnie kłuli i rąbali uciekinierów. Chcąc ratować sytuację Uttermein uderzył na czele swoich chorągwi licząc po części, że uda mu się wpaść do obozu razem z holbainicką jazdą, jednak przeliczył się. Jego ciężka kawaleria nie była w stanie ani tak chyżo gnać po przedpolu ani tak sprawnie manewrować, tym bardziej, że usłane ono było ciałami Khornitów. Co gorsza jeźdźcy stratowali część uciekającej piechoty.
Mroczny wódz znalazł się wreszcie, na wprost gotowego do otwarcia ognia taboru. Znów tego dnia w nacierających uderzyła istna burza ognia i pocisków. Wspaniali wybrańcy i championi byli bezsilni, spadali ze swoich potwornych wierzchowców, ginęli od kul i bełtów. Kule łańcuchowe łamały zmutowanym koniom nogi i zabijały spieszonych jeźdźców. Uttermein poniósł śmierć podziurawiony siekańcami już w pierwszej salwie, choć jego rycerze uderzyli na tabor i nawet wdarli się na wozy, byli skazani na niepowodzenie. Straszliwie kłuci, rąbani, ostrzeliwani, atakowani przez jazdę z boków i tyłu zaczęli powoli ustępować pola.
Resztki piechoty próbowały bezskutecznie wesprzeć rycerzy, co sprytniejsi wodzowie zaczęli podawać tyły, słusznie kalkulując, że zajęci rycerzami Holbainiści nie będą mieli czasu na pościg za nimi. Ulf Rudy, który objął dowództwo po śmierci Uttermeina, został ściągnięty z wierzchowca i żywcem wrzucony do kotła z wrzątkiem wewnątrz wagenburga, a piekielna odporność, którą zawsze się chełpił, miała stać się jego przekleństwem.
Wkrótce potem pozostali Kurhani runęli do panicznej ucieczki. Na próżno, Bohemczycy byli wszędzie wokół i zajadle ścigali uciekających - nawet do bram obozu Surthy Lenka. Piechota i czeladź niczym potop wylały się z taboru pochłaniając, broniące się jeszcze desperacko, niewielkie grupki Północnych. Nigdy w historii wojen z Chaosem tak silne zgrupowanie nie poniosło tak wielkiej klęski, nigdy nie zdarzyło się by w jednej bitwie jakaś mroczna armia straciła tylu szamanów, wybrańców i herosów jednocześnie. Nie przeżył żaden z wyższych dowódców, utracono wszystkie sztandary i znaki.
Surtha Lenk z przerażeniem stwierdził, że najpotężniejsze zgrupowanie w jego armii przestało istnieć. Do obozu docierali wyłącznie pojedynczy, oszaleli ze strachu wojownicy, od których niczego nie można się było dowiedzieć i którzy pragnęli tylko uciekać dalej. Kat Wolfenburga z przerażeniem myślał o "podziękowaniu", jakie zgotuje mu Archaon.
Bohemski tabor w dalszym ciągu walczy na terenie Kisleva z niedobitkami armii Archaona. Wkrótce kampania się skończy, tymczasem w Imperium narasta wewnątrzkościelny konflikt, wszak jest dwóch Wielkich Teogonistów - Esmer i Volkmar. W zaogniającym się sporze idee zawarte w De Ecclesia nie brzmią już tak wywrotowo i rewolucyjnie, kto wie, może ktoś sięgnie po bohemskiego asa.
Coś dla graczy...
Pawężnik
Pawężnicy to najbardziej doświadczeni żołnierze w całym taborze, są tarczą i osłoną, dla wszystkich pozostałych. Nazwa jest nieco myląca, ponieważ tak nazywa się również drugi rząd, uzbrojony w broń drzewcową. Choć stoją oni za pawężem to nie noszą go, na nich spoczywa ciężar walki wręcz, bronią najbardziej newralgicznych punktów wagenburga i stanowią osłonę maszerujących kolumn. To nieustraszone wiarusy, cieszące się w pełni zasłużonym szacunkiem wśród innych żołnierzy. Od czasów schizmy oddziały pawężników są wynajmowane całymi rotami w armiach niemal całego Starego Świata.

Umiejętności: hazard, mocna głowa, opieka nad zwierzętami - konie, powożenie, sekretny język – bitewny, spostrzegawczość, unik, wiedza-Bohemia lub Imperium (zależne od wieku)
Zdolności: bardzo silny lub niezwykle odporny, bijatyka, błyskawiczny blok, broń specjalna-dwuręczna, broń specjalna – korbacz, krzepki, morderczy atak, odwaga, ogłuszanie, rozbrajanie, silny cios
Wyposażenie: broń ręczna, berdysz* lub cep bojowy*, pancerz płytowy (bez nagolenników), ciężki pawęż z podpórkami (tylko pierwszy rzut)
Profesje wstępne: akolita, fanatyk, banita, kusznik, najemnik, żołnierz, żołnierz okrętowy
Profesje wyjściowe: herszt banitów, inżynier, kawalerzysta holbainicki, najemnik, oficer, sierżant, weteran
*dotyczy tylko pawężników, którzy nie noszą tarcz
Kusznik
Piechota taborowa tak naprawdę jest piechotą strzelczą. Siła bojowa taboru zależy od huraganowego ognia jaki spada na atakujących napastników. Kusznicy są trzonem armii schizmatyków, stanowią fundament, na którym opiera się ich machina wojenna. Szkolenie kusznika jest łatwe, a jednocześnie jest on niebezpieczny dla najlepszych rycerzy. Strzelcami nazywa się taż żołnierzy obsługujących broń palną - ta nazwa funkcjonuje tylko w Bohemii.

Umiejętności: hazard, opieka nad zwierzętami – konie, pływanie, powożenie, spostrzegawczość, unik, wiedza-Bohemia lub Imperium (zależne od wieku), zwinne palce
Zdolności: artylerzysta*, błyskawiczne przeładowanie, broń specjalna-palna*, strzał mierzony, strzał precyzyjny
Wyposażenie: broń ręczna, koszulka kolcza, kusza lub rusznica, zapas amunicji na 10 strzałów
Profesje wstępne: akolita, banita, chłop, ciura obozowa, najemnik, sługa, woźnica, żak, żołnierz
Profesje wyjściowe: banita, kawalerzysta holbainicki, najemnik, oficer, pawężnik, rozbójnik, sierżant, strzelec, weteran
*Tylko strzelcy
Holbainicki/Bohemski kawalerzysta
Kawaleria jest oczami i uszami taboru, do jej obowiązków należy zwiad, ale także zwodzenie przeciwnika tak długo, aż tabor zdąży się zatoczyć, lub aż uda się zwabić wroga w zasięg ognia. Kawalerzyści są ludźmi odważnymi, bystrymi i rzutkimi, zawsze działają w grupach nigdy w pojedynkę. W walce unikają starć z ciężkozbrojnymi, chyba, że jest to jedyna możliwość osłonięcia zataczania taboru, wówczas będą walczyć do upadłego. W gotowym do walki taborze kawalerzyści pozostają pod osłoną wozów, a ich zadaniem staje się kontratak i pościg za uciekającym wrogiem.

Umiejętności: hazard, jeździectwo, nawigacja, opieka nad zwierzętami – konie, plotkowanie pływanie, powożenie, przeszukiwanie, sekretne znaki – zwiadowców, skradanie się, spostrzegawczość, sztuka przetrwania, unik, tropienie, wiedza-Bohemia lub Imperium (zależne od wieku)
Zdolności: błyskotliwość, broń specjalna – kawaleryjska, czuły słuch, morderczy atak, obieżyświat, ogłuszanie, opanowanie, rozbrajanie, silny cios, wyczucie kierunku
Wyposażenie: koń z siodłem i uprzężą, lanca, miecz, tarcza, zbroja – płaty (PP - ręce 4, korpus 4, nogi 4)
Profesje wstępne: banita, giermek, najemnik, posłaniec, przepatrywacz, rajtar, strażnik dróg, sierżant, szlachcic
Profesje wyjściowe: fechmistrz, herszt banitów, oficer, rajtar, weteran, zwiadowca