» Fragmenty książek » Heroldowie Valdemaru

Heroldowie Valdemaru


wersja do druku

Heroldowie Valdemaru

Talia wodziła wokół zdumionym spojrzeniem. Wioska różniła się niezmiernie od tej, w której spędziła niemal całe swoje życie. Lud Grodów nieodmiennie odziewał się w smętne barwy — w nic weselszego od koloru stłumionego szafranu. Lecz tutaj każdy zdawał się po trochu stroić w jaskrawe ptasie piórka. Nawet największy obdartus zakładał przynajmniej chustę albo upinał czy to szkarłatną, czy to granatową wstążkę. Niektórzy, którym widać dobrobyt sprzyjał tak, że obca im była obawa splamienia swojego przyodziewku przy ciężkiej pracy, pysznili się ubiorem szczególnie pstrokatym. Nawet chaty wyglądały świątecznie, zdobne w jaskrawe dekoracje na pobielonych ścianach i z kolorowymi okiennicami. Chaty wydały się Talii szczególnie osobliwe. Rety, pomieściłby się w nich ledwie mąż, jego Pierwsza Żona i garsteczka dziatwy! Nie było w nich w ogóle miejsca dla Młodszych Żon i ich dzieci. Talia — głowiąc się, czy też przypadkiem nie mieszkają one w osobnych, własnych chatach — zachichotała na podsunięty jej przez wyobraźnię, tyleż nieprzystojny, co zabawny obraz męża obiegającego po nocy kolejne domy, by spełnić małżeński obowiązek wobec wszystkich swoich żon.

Na pierwszy rzut oka kwitnąca, zadbana wioska nie miała umocnień — obraz budzący lęk dla oka przywykłego do widoku wałów obronnych i otaczających ludzkie osiedla palisad. Talia ściągnęła wodze, widząc mężczyznę przed chatką na skraju drogi, tam gdzie wkraczała ona w granicę wioski. Można było sądzić, że jest on swego rodzaju strażnikiem lub urzędnikiem: miał na sobie strój — od wysokich butów począwszy i na kapeluszu skończywszy — w jednolitym jasnoniebieskim kolorze, na plecach zaś kołczan z krótkimi bełtami. Oparta o ścianę chaty stała kusza.

Na jego widok przestraszyła się nie na żarty. Wiedziała z doświadczenia, że mężczyźni — zwłaszcza korzystający z niepodważalnego autorytetu władzy — są istotami, których należy się bać. Wobec członków swych rodzin dzierżyli władzę nad życiem i śmiercią: nagradzali posłusznych i karali opornych. Ileż to razy starszyzna czy też ojciec uznawali, że stosowną dla niej będzie chłosta lub odosobnienie za występki o niebo mniejsze od tego, na co pozwoliła sobie w ciągu minionych dwóch dni? Nazbyt wiele, by liczyć, to pewne! Nie miała pewności, czy przypadkiem na rozkaz nieznajomego nie spotka jej taka sama kara albo, co gorsza, czy nie zostanie odesłana do Grodu. Mimo to z kimś będzie musiała zamienić słowo; już prawie dzień upłynął jej na poszukiwaniach i wciąż nie natrafiła na żadną wskazówkę, skąd pochodzi Towarzysz. Twarz nieznajomego zdawała się przyjazna i otwarta. Talia zebrała całą swą odwagę, by zwrócić się do niego z pytaniem.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

— B-błagam o wybaczenie, panie — odezwała się uprzejmie, lekko się jąkając. — Ale czy nie napotkał pan Herolda, któremu uciekł Towarzysz?

Zdawało się, że spłoszyło go jej pytanie, mimo to powoli — jakby w obawie, że ją odstraszy — zbliżył się do nich, zostawiwszy, co z ulgą skonstatowała Talia, kuszę w spokoju.

— W samej rzeczy, nie, panienko — odparł. — Skąd to pytanie?

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

— Na drodze natknęłam się na tego oto samotnego Towarzysza — odpowiedziała z wahaniem, niepewna, czy słusznie postępuje, mimo że jak na razie nieznajomy nie zamierzał chyba osadzić jej w areszcie czy też postawić przed Radą Starców. — I wygląda na to, że powinnam go odprowadzić właścicielowi, kimkolwiek by on był.

Zmierzył ją badawczym spojrzeniem, co ją zdenerwowało.

— Skąd przybywasz, dziecko? — zapytał w końcu.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

— Z Grodu Senów, niedaleko Cordor. O, stamtąd — machnęła w nieokreśloną stronę, wzdłuż drogi, którą przybyła.

— Ach, ludy Grodów — skwitował krótko, jakby to było dla niego wyjaśnieniem. — Młoda panienko, jeśli się napotka samotnego Towarzysza, można zrobić tylko jedno: trzeba osobiście odprowadzić go do Kolegium Heroldów.

— Ja? — Głos jej się załamał. — Do Kolegium? Osobiście?

Nieznajomy skinął głową, na co ona głośno przełknęła ślinę.

— Czy to daleko? — prawie wyszeptała.

— Na zwykłym koniu trzy tygodnie, może dłużej. To zależy od pogody. Ty jednak dosiadasz Towarzysza, a taka drobina to dla niego piórko. Powinno wam to zająć osiem do dziewięciu dni, może nieco
więcej.

— Osiem... do dziewięciu dni...? — Głos jej odjęło, gdy spojrzała na swój pomięty i poplamiony podróżą strój. Za osiem do dziewięciu dni będzie wyglądać jak włóczęga. Toż za kradzież Rolana z miejsca ją odstrzelą!

Nieznajomy wydawał się czytać w jej myślach. Gdy się uśmiechnął, w kącikach jego oczu pojawiły się kurze łapki.

— Och, nie obawiaj się, panienko. Królowa wydała zarządzenie na taką okoliczność. Nie oddalaj się, proszę.

Nie miała wielkiego wyboru: Rolan, zdawało się, zapuścił w miejscu korzenie. W krótkim czasie nieznajomy powrócił z małym metalowym przedmiotem w dłoni oraz przewieszonymi przez ramię wełnianym brązowym płaszczem i parą podróżnych toreb.

— Gospodyni Hardaxe ma córkę odrobinę od ciebie starszą. W lewej torbie znajdziesz kilka strojów do przebrania, z których ona już wyrosła.

Próbowała protestować, ale wpadł jej w słowo.

— Żadnych sprzeciwów, panienko. Powiedziałem już, że sama Królowa baczy na takie przypadki. Za pomoc ci udzieloną w przyszłym roku zapłacimy o połowę niższe podatki, i to całą wioską. W prawej torbie jest kilka drobiazgów: krzesiwo, grzebień i szczotka — przedmioty przydatne na wypadek, gdyby twój Towarzysz nie mógł odnaleźć Stanicy. I bez obawy korzystaj z tego, co w każdej z nich znajdziesz — po to przecież tam są!

Zarzucił torby Rolanowi na grzbiet i przytroczył starannie z tyłu siodła.

— To płaszcz z dobrej, natłuszczonej wełny, powinien ochronić cię przed deszczem i ogrzać o tej porze roku, nawet gdyby nagle nastała obrzydliwa pogoda. Jest za obszerny, i to o wiele, ale to lepiej, bo mniej będziesz z niego wystawać. O, a oto i Oberżysta!

Sapiąc, nadszedł pulchny człowieczek o sympatycznej twarzy. Przyniósł wór z wodą, małą sakiewkę i ciemnobrązowy sukienny woreczek. Cudowny aromat mięs, który się z niego unosił, spowodował, że Talii pociekła ślinka, a żołądek dobitnie przypomniał, iż od śniadania upłynęło mnóstwo czasu.

— Zwróciłem uwagę na brak sakiewki u twego pasa, a więc szepnąłem Daro słówko, że być może jest ci potrzebna wyjaśnił pierwszy nieznajomy. — W oberży ludzie zawsze coś zapodzieją.

— Przed chwilą napełniłem ten skórzany wór zacną wodą źródlaną — powiedział pulchny Oberżysta, przywiązując bukłak do jednego z wielu plecionych rzemieni u siodła, zanim Talia zdołała
wykrztusić choć słowo. — W woreczku jest nóż i łyżka. Przywieś go sobie — o, tak! Oto grzeczna dziewczynka! Nie wyobrażasz sobie, ile się u mnie nazbierało zapomnianych przez gości noży i łyżek. A te pasztety powinny, o ile znam apetyt dorastających dzieci, utrzymać świeżość dłużej, niż tobie zajmie ich zjedzenie!

Podał jej mieszek i obtarł dłonie o fartuch, uśmiechnięty od ucha do ucha.

— I nie zapomnij powiedzieć innym, jak wyśmienite jest nasze pieczyste! Muszę biec z powrotem do moich gości. — I zanim zdążyła mu podziękować, zniknął zasapany.

— Spójrz — odezwał się wyglądający na strażnika nieznajomy, pokazując jej grawerowany kawałek mosiądzu. — Kiedy dotrzesz do Kolegium, oddaj, proszę, ten znak temu, kto cię o niego poprosi. Dowiedzą się wtedy, że to my pomogliśmy ci po drodze.

Podał jej oblik, a ona troskliwie umieściła go w swojej nowej sakiewce u pasa.

— W potrzebie proś o pomoc ludzi odzianych tak jak ja, a nigdy ci jej nie odmówią. Należymy do Armii, jesteśmy Strażnikami Dróg.

Szczęście zesłane przez los wprowadziło kompletny zamęt w głowie Talii. Nie tylko nie ukarano jej ani nawet nie skarcono za to, jak postąpiła, nie tylko nie odesłano do domu, ale — jak się zdawało — w istocie spotkała ją za wszystko nagroda i pozwolono jej udać się tam, dokąd nawet w najśmielszych marzeniach nie ośmieliłaby się iść!

— D...d...zięki ci! J...j...asna Pani, zwyczajne dziękuję to wydaje się zbyt mało...

Strażnik zaśmiał się tak, że aż jego oczy ukryły się w fałdach skóry.

— Panienko, to my będziemy wspominać cię z wdzięcznością, gdy nadejdzie czas płacenia podatków! Czego jeszcze ci trzeba?

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
7.5
Ocena użytkowników
Średnia z 1 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Heroldowie Valdemaru
Autor: Mercedes Lackey
Tłumaczenie: Leszek Ryś
Wydawca: Zysk i S-ka
Data wydania: 22 lutego 2023
Liczba stron: 872
Oprawa: twarda
ISBN-13: 9788382025316
Cena: 89,90 zł



Czytaj również

Heroldowie Valdemaru
Od słodyczy do goryczy...
- recenzja
Intrygi
Kształcenia na Herolda ciąg dalszy
- recenzja
Początek
Młodzieżowy balsam dla duszy
- recenzja
Rycerz sowy
- recenzja
Oczy sowy
Magia prostych opowieści
- recenzja
Lot sowy
Powrót do królestwa Valdemaru
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.