Harry Potter i Książę Półkrwi
Jako że Książę Półkrwi jest najmroczniejszą częścią cyklu o przygodach młodego czarodzieja, po najnowszym obrazie Davida Yatesa spodziewałem się wręcz quasi-horrorowej atmosfery. Reżyser miał jednak przed sobą bardzo trudne zadanie – wątek dojrzewania bohaterów i przeżywanych przez nich romansów został przez autorkę sprawnie wkomponowany w powieść okazałych rozmiarów, dzięki czemu nie rzutował na klimat ciągłego zagrożenia. Filmowcy nie mieli jednak takiego luksusu i w niecałych trzech godzinach zmuszeni byli upchać komedię romantyczną i pełną grozy historię stopniowego poznawania młodości Voldemorta, za pomocą zgromadzonych przez Dumbledora wspomnień. W efekcie klimat horroru się rozmył, a jedyną przyprawiającą o dreszczyk sceną jest wizyta Harry’ego i dyrektora Hogwartu w jaskini. I właśnie to romantyczne zacięcie, niemożliwe do uniknięcia, jeżeli celem twórców była jak największa zgodność z książką, w największym stopniu psuje wrażenia podczas seansu. Główna w tym zasługa ”geniusza”, który z Lavender Brown (Jessie Cave) zrobił nastoletnią nimfomankę ze skłonnością do obsesji. Oczywiście, wątek romantyczny miał swoje dobre strony, jak chociażby bardzo dobrze poprowadzona historia kiełkowania uczucia pomiędzy Harrym i Ginny (Bonnie Wright), niemniej twórcy nieco za bardzo zbliżyli się do przerysowanej konwencji rodem z Hannah Montana (oprócz Lavender, wymienić należy również postać Cormaca).
Na szczęście, Lavender to tylko jedna z wielu postaci, a na ekranie skutecznie przyćmiewa ją zaskakująco dobry Tom Felton. Grany przez niego Draco Malfoy nareszcie wychodzi z szablonu rozpuszczonego, złośliwego smarkacza, a młodemu aktorowi świetnie udaje się oddać tragizm bohatera. Rzekłbym wręcz, że – ponieważ jego postawa była takim zaskoczeniem – przyćmił nawet jak zawsze rewelacyjnego Alana Rickmana, a także cudownie odrealnioną, uroczo dziwaczną Evannę Lynch, wcielającą się w Lunę Lovegood.
Największym czarodziejem na planie okazał się jednak Bruno Delbonnel. Wciąż przed oczyma mam olśniewające, zapierające dech w piersiach ujęcia, którymi zachwyca szósta część cyklu. Sceny, takie jak stojący na balkonie Draco czy pełna grozy sekwencja ataku na znajdującą się w jaskini wyspę wręcz wypalają piętno na wewnętrznej stronie powiek. Wspólnie ze specami od efektów specjalnych, Delbonnel stworzył obraz, który pod wieloma względami może stanowić punkt odniesienia dla innych filmowców, biorących się za bary z opowieściami fantastycznymi. Efektownie, ale bez pompy; z fajerwerkami, lecz bez przytłaczającej ilości cyfrowych popisów. W pamięć zapada ciskający płomieniami Dumbledore, porażona klątwą uczennica, a także bardzo malownicza scena, w której Harry i dyrektor Hogwartu, stojąc na wystającej z morza skale, przyglądają się wejściu do jaskini.
Można narzekać na zredukowanie wątku młodości Voldemorta, zbytnie skupianie się na wątkach miłosnych i tym samym zaniedbanie atmosfery grozy, niemniej Książe Półkrwi jest zdecydowanie lepszy, przede wszystkim dużo bardziej spójny fabularnie od swojego poprzednika, Zakonu Feniksa. Więźnia Azkabanu wprawdzie nie przebił, ale i tak warto było na niego czekać.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Na szczęście, Lavender to tylko jedna z wielu postaci, a na ekranie skutecznie przyćmiewa ją zaskakująco dobry Tom Felton. Grany przez niego Draco Malfoy nareszcie wychodzi z szablonu rozpuszczonego, złośliwego smarkacza, a młodemu aktorowi świetnie udaje się oddać tragizm bohatera. Rzekłbym wręcz, że – ponieważ jego postawa była takim zaskoczeniem – przyćmił nawet jak zawsze rewelacyjnego Alana Rickmana, a także cudownie odrealnioną, uroczo dziwaczną Evannę Lynch, wcielającą się w Lunę Lovegood.
Największym czarodziejem na planie okazał się jednak Bruno Delbonnel. Wciąż przed oczyma mam olśniewające, zapierające dech w piersiach ujęcia, którymi zachwyca szósta część cyklu. Sceny, takie jak stojący na balkonie Draco czy pełna grozy sekwencja ataku na znajdującą się w jaskini wyspę wręcz wypalają piętno na wewnętrznej stronie powiek. Wspólnie ze specami od efektów specjalnych, Delbonnel stworzył obraz, który pod wieloma względami może stanowić punkt odniesienia dla innych filmowców, biorących się za bary z opowieściami fantastycznymi. Efektownie, ale bez pompy; z fajerwerkami, lecz bez przytłaczającej ilości cyfrowych popisów. W pamięć zapada ciskający płomieniami Dumbledore, porażona klątwą uczennica, a także bardzo malownicza scena, w której Harry i dyrektor Hogwartu, stojąc na wystającej z morza skale, przyglądają się wejściu do jaskini.
Można narzekać na zredukowanie wątku młodości Voldemorta, zbytnie skupianie się na wątkach miłosnych i tym samym zaniedbanie atmosfery grozy, niemniej Książe Półkrwi jest zdecydowanie lepszy, przede wszystkim dużo bardziej spójny fabularnie od swojego poprzednika, Zakonu Feniksa. Więźnia Azkabanu wprawdzie nie przebił, ale i tak warto było na niego czekać.
Tytuł: Harry Potter and the Half-Blood Prince
Reżyseria: David Yates
Scenariusz: Steven Kloves
Muzyka: Nicholas Hooper, John Williams
Zdjęcia: Bruno Delbonnel
Obsada: Daniel Radcliffe, Emma Watson, Rupert Grint, Tom Felton, Alan Rickman, Helena Bonham Carter
Kraj produkcji: USA
Rok produkcji: 2008
Data premiery: 24 lipca 2009
Reżyseria: David Yates
Scenariusz: Steven Kloves
Muzyka: Nicholas Hooper, John Williams
Zdjęcia: Bruno Delbonnel
Obsada: Daniel Radcliffe, Emma Watson, Rupert Grint, Tom Felton, Alan Rickman, Helena Bonham Carter
Kraj produkcji: USA
Rok produkcji: 2008
Data premiery: 24 lipca 2009
Tagi:
Alan Rickman | Daniel Radcliffe | David Yates | Emma Watson | Harry Potter i Książę Półkrwi | J. K. Rowling | John Williams | Rupert Grint