Gwiezdne wojny – komiks #01 (1/1999)

Autor: Aleksandra 'Jade Elenne' Wierzchowska

Gwiezdne wojny – komiks #01 (1/1999)
Wydawnictwo Egmont wielce zasłużyło się w promowaniu świata Gwiezdnych wojen w naszym kraju. To właśnie dzięki niemu polscy maniacy SW mogli po raz pierwszy przeczytać gwiezdnowojenne komiksy przetłumaczone na ojczysty język. Wszystko zaczęło się w sierpniu Anno Domini 1999, wkrótce po premierze Mrocznego widma, kiedy to Egmont wydał pierwszy numer magazynu Gwiezdne wojny – komiks.

Rzeczony numer liczy sobie 64 strony, na które składają się trzy komiksy: Misja Lorda Vadera (część I), Boba Fett: Pojedynek łowców oraz Opowieści z Mos Eisley: Lekka służba. Za to wszystko Egmont kazał sobie płacić 4,90 zł, co nawet na polskie warunki nie jest kwotą przesadnie wysoką. A co czeka po otwarciu czasopisma?

Zaraz po spisie treści znajduje się pierwsza część komiksu Misja Lorda Vadera. Zaczyna się tzw. mocnym wejściem: całą planszę zajmuje zakrwawiona twarz mężczyzny, którego ubiór wskazuje na przynależność do grona rebelianckich pilotów. Jak się okazuje, został schwytany i poddany torturom (przy pomocy znanego z Nowej nadziei droida IT-0) przez Dartha Vadera. W końcu wyjawia tożsamość pilota, który zniszczył Gwiazdę Śmierci. Nazwisko Skywalker staje się obsesją Mrocznego Lorda... i nie tylko jego. Z zupełnie innych powodów nie może go zapomnieć rebeliancki as przestworzy Jal Te Gniev: jest zazdrosny o sukces Luke'a i uważa, że chłopak po prostu miał szczęście. Rozgoryczenie sprawia, że popada w konflikt z dowództwem, w wyniku którego zostaje zesłany na placówkę na planecie Dubrawa. Jednak ścieżki jego, Luke'a i Vadera jeszcze się przetną...

Fabularnie opowieść zapowiada się obiecująco, trzeba mieć nadzieję, że scenarzyści utrzymają poziom. Dużo gorzej jest od strony graficznej. Może jako osoba, która przygodę z komiksem SW zaczynała od Obsesji i Generała Skywalkera mam wygórowane oczekiwania, ale nie da się ukryć, że kreska mogłaby być bardziej estetyczna. Taki prosty, miejscami wręcz toporny styl świetnie sprawdza się w komiksach parodystycznych pokroju Taga i Binka, ale do opowieści takiej jak recenzowana nieszczególnie pasuje. O ile pojazdy i sceny zbiorowe mogą się podobać, o tyle konia z rzędem temu, kto w młodzieńcu o trudnej do określenia fizjonomii rozpozna Wedge'a. Rysownikom nie udał się też Vader, który chwilami sprawia wrażenie swojej własnej karykatury.

Trochę lepiej pod względem graficznym przedstawia się kolejna opowieść, czyli Boba Fett: Pojedynek łowców. Akcja toczy się tuż po wydarzeniach z Powrotu Jedi. Jak się okazuje, najsłynniejszy łowca nagród wcale nie został strawiony przez sarlacca, ale szybszy i "wścieklejszy" wyrusza na konfrontację z niejakim Jodo Castem. Rzeczony młodzieniec działa mu na nerwy, ponieważ umyślił sobie zostać drugim Fettem. Dosłownie. Nabył mandaloriańską zbroję, plecak odrzutowy i przedstawia się jako Boba Fett. A ponieważ dwa słońca nie mogą świecić na jednym firmamencie, obaj panowie muszą się zmierzyć w pojedynku na śmierć i życie.

Jak wynika z powyższego, historia nie jest zbyt zawikłana, ale opowieść czyta się przyjemnie. Rysownicy też odrobili zadanie domowe: najlepszy łowca galaktyki wygląda tak jak Boba Fett z filmowej trylogii: tajemniczy i przebiegły, skrywający oblicze pod hełmem. Dengar jest już mniej udany, ale też przypomina pierwowzór z Imperium kontratakuje. Cała reszta natomiast nie obfituje w szczegóły – krajobrazy i wnętrza są dosyć uproszczone. Jest solidnie, ale poza Fettem (i jego sobowtórem, ma się rozumieć) nie ma na czym zawiesić oka.

Trzeci, najkrótszy komiks to Lekka służba. Jego bohaterem jest były imperialny podoficer Garve, który opowiada bywalcom kantyny Mos Eisley o swojej dwutygodniowej służbie w Zatoce Meduz. Jego jedynym zadaniem podczas wspomnianej służby było siedzenie w latarni morskiej. Oficer Imperium, który go tam wysłał, kategorycznie zakazał mu wychodzenia z owej latarni nocą albo w mglisty dzień. Przyznam, że po tej kwestii żywiłam nadzieję na coś á la Cthulhu w realiach starwarsowych, ale scenarzyści mieli inny pomysł. Otóż nasz bohater szwendając się po plaży dostrzega posągi pięknych kobiet, a nocą widzi ślicznotkę, która próbuje wejść do latarni. Wkrótce potem okazuje się, że ostrzeżenia imperialnego oficera były co najmniej uzasadnione...

Ze wszystkich komiksów zawartych w magazynie Lekka służba wyróżnia się rysunkiem. Garve z wielkimi kolczykami w uszach wygląda bardzo charakterystycznie, graficy pamiętali też, że kantynę w Mos Eisley odwiedzali przedstawiciele przeróżnych ras. Brawa należą się za postacie kobiet: są powabne, ale nie przerysowane. Całość naprawdę może się podobać.

Już sama Lekka służba jest powodem, dla którego warto było nabyć Gwiezdne wojny – komiks. A jako że mamy tam jeszcze dwie inne, całkiem ciekawe opowieści, nie pozostaje mi nic innego, jak zachęcić do rozejrzenia się po antykwariatach i aukcjach internetowych.