Gwiezdne wojny – Wojny klonów – soundtrack

Autor: Jedi Nadiru Radena

Gwiezdne wojny – Wojny klonów – soundtrack
%DANE%
Lista utworów:

1. Star Wars Main Title & A Galaxy Divide – 1:13
2. Admiral Yularen – 1:26
3. Battle of Christophsis – 3:19
4. Meet Ahsoka – 5:18
5. Obi-wan to the Rescue – 1:24
6. Sneaking Under the Shield – 9:06
7. Jabba's Palace – 0:45
8. Anakin vs. Dooku – 2:18
9. Landing on Teth – 1:43
10. Destroying the Shield – 3:08
11. B'omarr Monastery – 3:10
12. General Loathsom/Battle Strategy – 3:07
13. The Shield – 1:36
14. Battle of Teth – 2:45
15. Jedi Don't Run! – 1:22
16. Obi-Wan's Negotiation – 2:07
17. The Jedi Council – 2:04
18. General Loathsom/Ahsoka – 3:39
19. Jabba's Chamber Dance – 0:42
20. Ziro Surrounded – 2:20
21. Scaling the Cliff – 0:45
22. Ziro's Nightclub Band – 0:53
23. Seedy City Swing – 0:34
24. Escape from the Monastery – 3:12
25. Infiltrating Ziro's Lair – 2:21
26. Courtyard Fight – 2:41
27. Dunes of Tatooine – 2:00
28. Rough Landing – 3:03
29. Padmé Imprisoned – 0:50
30. Dooku Speaks with Jabba – 1:28
31. Fight to the End – 3:59
32. End Credits – 0:51

Disc Time: 67:39

John Williams to jeden z najwybitniejszych kompozytorów muzyki filmowej, który w olbrzymiej mierze przyczynił się do gigantycznego sukcesu Nowej nadziei, a potem pozostałych filmów z Gwiezdnej Sagi. Bez jego zaskakującego i zachwycającego Main Theme, który otwiera każdy epizod, Imperial March ilustrującego potęgę totalitarnego Imperium, czy Across the Stars nadającego większej (złośliwi powiedzieliby: jakiejkolwiek) głębi relacjom na linii Anakin-Padmé, nie byłoby Star Wars, jakie kochamy. Ba, niektórzy bez jego dyrygenckiej ręki w ogóle nie mogą sobie wyobrazić filmu sygnowanego szmaragdowo-złocistym logiem Lucasfilm Ltd. Nie powinno więc dziwić, że uszy całego fanowskiego świata zwróciły się ku kompozytorowi Kevinowi Kinerowi z mieszaniną wyczekiwania, nadziei i obaw. Zrodziły się liczne pytania. Czy człowiek ten, mało znany w swym fachu, zdoła unieść brzmię, które na nim złożono? Czy uda mu się choć w części dorównać wirtuozerii Johna Williamsa? Czy stworzy choć jeden utwór, który przejdzie do historii? Wreszcie: czy dobrze uczyniono, angażując Kinera do tak znaczącego projektu? Tu już bowiem nie rozchodziło się tylko o "jakiś" serial animowany, lecz o kolejny film Star Wars, jakkolwiek by on nie wyglądał.

Odpowiedź na te wszystkie pytania jest jedna: nie. Pierwsze wrażenie jakie się odnosi po przesłuchaniu soundtracka do The Clone Wars jest miażdżąco negatywne, mimo iż album otwiera się ładnym fragmentem utrzymanym w stylistyce bitewnej, z elementami klasycznego Main Theme. O poszczególnych utworach opowiem później. Na razie skupię się na ogółach – takich jak choćby fakt, że większość muzyki jest chaotyczna, hałaśliwa i właściwie mało który kawałek wpada w ucho, a prawie żaden nie nadaje się do zanucenia. Można zrozumieć, że w filmie nastawionym głównie na akcję dominują szybkie, czasem marszowe, czasem patetyczne nuty, ale nie oznacza to, że słuchacz/widz musi być katowany niezgrabną mieszanką brzmień. W rezultacie przez kilka partii ścieżki dźwiękowej trudno jest przebrnąć. Innym problemem jest częsta zmiana rytmu, przez którą trudno skupić się na słuchaniu, a która nierzadko rozbija utwór na kilka niepasujących do siebie fragmentów (i je psuje, jak na przykład kompozycję Courtyard Fight). Zachowanie płynności to ważna rzecz, gdy mówimy o estetyce muzyki – kiedy autor o tym zapomina, nie wystawia mu to dobrego świadectwa.

Największy zarzut dotyczy jednak niekompatybilności muzycznych Wojen klonów z Gwiezdną Sagą, co niezwykle mocno wpływa na odbiór tych pierwszych. Nie chodzi o to, że Kiner powinien był przekopiować każdy utwór jeden po drugim, ale o fakt braku zachowania znanej nam stylistyki, pewnego charakteru muzyki cechującej właśnie Star Wars. Dość rzec, że w ścieżce dźwiękowej są tylko dwa utwory, w których pobrzmiewają nam dzieła Williamsa. Chyba nikogo nie zaskoczę, mówiąc, że to najlepsze kawałki z całego soundtracka. Takie podejście do tematu boli o tyle, że większość z nas zna dokonania Jeremy'ego Soule'a i Marka Griskeya z dwóch gier Knights of the Old Republic oraz Joela McNeely'ego z partytury dla projektu Shadows of the Empire. Ta muzyka miała w sobie zarówno magię Gwiezdnych wojen, jak i pożądaną szczyptę oryginalności. Ogólnie rzecz ujmując kompozycje tych trzech autorów były doskonale wyważone i, co najważniejsze, brzmiały jak Star Wars Johna Williamsa. Tego zaś – powtórzę – nie doświadczymy w przypadku tego albumu.

Powiedzmy sobie szczerze: spora część utworów na tej płycie jest nijaka, mająca wyłącznie jedno zadanie – by być, gdy coś się dzieje. Jest to typowe dla seriali telewizyjnych, a z jednego z nich, bądź co bądź, wywodzi się The Clone Wars. Udało mi się wychwycić tylko jeden powtarzający się nieco częściej motyw. Słyszymy go np. w Battle of Christophsis, czy Obi-Wan's Negotiations i przyznam, że nawet całkiem mi się podoba. Ilustruje bohaterskie akcje rycerzy Jedi, bowiem w powszechnie dostępnym klipie filmowym ukazującym bitwę o Christophsis pojawia się, gdy Anakin zeskakuje na korpus pająkowatego droida wojennego. Mam nadzieję, że w serialu zostanie on bardziej rozwinięty. Z innych ciekawszych kompozycji mógłbym wymienić Landing on Teth, Sneaking Under The Shield... i to w sumie tyle. Wspomniane dwa najlepsze utwory, jedyne dostatecznie dobre, aby postawić je na tej samej półce, co williamsowskie, to... Main Titles & A Galaxy Divided oraz niebywale króciutkie End Titles: pierwszy i ostatni kawałek całego albumu.

Zupełnym niewypałem w mojej opinii jest zastosowanie w paru utworach gitary elektrycznej, wstawek jazzowych, czy tak zwanej muzyki etnicznej. Kompletną pomyłką jest na przykład krótki Jabba's Palace z dominującym, orientalnym "zawodzeniem" (nie uznajcie tego określenia za zarzut; ja bardzo lubię takie "zawodzenie", gdyż przypomina mi klimaty rodem z moich rodzinnych Bałkanów). Nijak to nie pasuje do tematów muzycznych, jakie zastosował Williams w Powrocie Jedi, ani też samej postaci Jabby, który posiada już własny, wspaniały motyw, Jabba's Theme, nawiasem mówiąc wyjątkowo popularny wśród miłośników instrumentów dętych. Słuchając innej kompozycji, Jabba's Chamber Dance, odniosłem nieodparte wrażenie, że znajdujemy się w pałacu jakiegoś sułtana, a nie w gwiezdnowojennej siedzibie króla gangsterów, słuchając zaś Ziro's Nightclub Band, że oto nagle uniwersum George'a Lucasa przeniosło się w czasy amerykańskiej prohibicji... Takich fragmentów jest niestety więcej i gdy porówna się je z in-universowymi utworami rodzaju Lapti Nek, czy Mos Eisley Cantina, człowiek po prostu załamuje ręce.

Po przesłuchaniu całej, liczącej 67 minut kompilacji, nasuwa się pytanie, dlaczego do stworzenia ścieżki dźwiękowej do filmu Star Wars zaangażowano kogoś, kto najwyraźniej kompletnie się do tego nie nadaje. Biorąc pod uwagę fakt, że na rynku jest mnóstwo młodych, utalentowanych kompozytorów, a w odwodzie zawsze zostają sprawdzeni "w boju" Griskey czy McNeely, którzy dotrzymali kroku Williamsowi, wydaje się to dziwne. Album w siedemdziesięciu procentach składa się bowiem z utworów pozbawionych charyzmy, fatalnie zaaranżowanych i niewpadających w ucho. Co więcej, w całym soundtracku brakuje tego, co chyba wyróżniało każdą z poprzednich ścieżek: sztandarowego utworu, który nadawałby jej ton, jak swego czasu Marsz Imperialny. Niezależnie od tego, jak przedstawia się muzyka skomponowana przez Kevina Kinera w samym filmie, jest ona po prostu ogromnym rozczarowaniem. Film Star Wars zasługuje na coś znacznie, znaczenie lepszego.