» Film » Recenzje » Gwiezdne wojny – Epizod 1: Mroczne widmo

Gwiezdne wojny – Epizod 1: Mroczne widmo

Gwiezdne wojny – Epizod 1: Mroczne widmo
Kiedy fani Gwiezdnych wojen nacieszyli się Powrotem Jedi, coraz głośniej zaczęli domagać się filmów wyjaśniających wątki zagłady rycerzy Zakonu i upadku Republiki - wydarzeń, które miały miejsce przed zniszczeniem pierwszej "Gwiazdy Śmierci". W końcu George Lucas ogłosił rozpoczęcie prac nad nową trylogią, a wśród fanów emocje sięgnęły zenitu. Ruszyła machina marketingowa: na całym świecie sprzedawano mnóstwo koszulek, kubeczków, maskotek i innych gadżetów z wizerunkami bohaterów. Tłumy przychodziły na jakiekolwiek seanse i opuszczały kina zaraz po reklamach - chodziło im bowiem tylko o zobaczenie zwiastuna nowej części gwiezdnej sagi. Wkrótce potem Mroczne widmo pojawiło się na ekranach.

Wydarzenia opowiedziane w pierwszym epizodzie nowej trylogii Gwiezdnych wojen mają miejsce 32 lata przed słynną bitwą o Yavin. Republika jeszcze istnieje, ale jest coraz słabsza, przeżarta od wewnątrz korupcją, skandalami i wszechobecną biurokracją. Coraz ważniejszą rolę odgrywają żądne władzy i pieniędzy organizacje pokroju Federacji Handlowej. Ta ostatnia, chcąc wymusić zmiany w systemie podatkowym, rozpoczyna blokadę małej planety Naboo. Na pomoc uwięzionej Amidali – władczyni układu – wyrusza dwóch rycerzy Jedi: Qui-Gon Jinn i jego padawan Obi-Wan Kenobi. Wkrótce potem na pustynnej Tatooine spotykają oni małego niewolnika, w którym Moc jest niezwykle silna. Fabuła jest bardzo prosta i w gruncie rzeczy, niezbyt wyszukana, jak na film oczekiwany przez tyle lat przez tysiące fanów. Trudno podejrzewać, żeby czuli się usatysfakcjonowani banalną historyjką o podatkach, złych politykach i dobrych chłopcach o szlachetnym serduszku. Czy tak mają wyglądać wydarzenia, które na zawsze zmieniły oblicze Galaktyki?

Do Epizodu I zatrudniono kilkoro naprawdę dobrych aktorów, takich jak Liam Neeson, Ewan McGregor, Ian McDiarmid czy Natalie Portman. Niestety, w sytuacji gdy w filmie pierwsze skrzypce grają efekty specjalne, nawet doświadczeni aktorzy pokroju Neesona sprawiają wrażenie postaci "nie z tej bajki" (w sumie nic w tym dziwnego, jeśli wziąć pod uwagę, że przez większość filmu musieli grać do niebieskiego ekranu). Natalie Portman, która wciela się w postać Padmé Amidali, naprawdę wygląda w filmie na czternastolatkę, ale poza wyglądem liczy się też gra, a z tym jest już nieco gorzej. Dużo lepiej wypadają grający Palpatine'a Ian McDiarmid (warto przypomnieć, że aktor ten wcielił się w rolę Imperatora w Epizodzie VI) czy Pernilla August - filmowa matka Anakina. Jake Lloyd jako młody Skywalker też nie jest chyba najlepszym wyborem - wydaje się zbyt delikatny jak na niewolnika od lat przyzwyczajonego do trudnego życia i niebezpieczeństwa.

Lucas bardzo starał się przekonać fanów SW, że Lord Vader, owo uosobienie zła z Nowej nadziei, był kiedyś dobrym człowiekiem. Jak głosi popularna sentencja - nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu. W przypadku Mrocznego widma niestety znajduje ona potwierdzenie. Młody Anakin to wręcz chodzący ideał - utalentowany, kochający mamusię, pomagający biednym wędrowcom złoty chłopczyk. Taki obraz jest nawet nie tyle lukrowany, co słodki do przesady.

Za oprawę muzyczną, podobnie jak w przypadku Starej Trylogii, odpowiada John Williams. Trzeba przyznać uczciwie, że zadanie miał niełatwe: ścieżka dźwiękowa miała nawiązywać do tej z Epizodów IV–VI, a zarazem nie być w stosunku do niej wtórna. Mistrz Williams sprostał na szczęście wyzwaniu. Nie można tutaj nie wspomnieć o ze wszech miar rewelacyjnym Duel of the Fates - utworze wykonywanym w sanskrycie przez chór London Voices przy akompaniamencie majestatycznej, wspaniałej muzyki. Znakomity jest również temat droidów bojowych, występujący tu niejako w zastępstwie Marsza imperialnego. Ten ostatni pojawia się zresztą w utworze The High Council Meeting and the Qui-Gon's Funeral w chwili, gdy Yoda i Obi-Wan rozmawiają o Anakinie. Jest cichy, wręcz delikatny, ale dość wyraźnie zapowiada przyszłe losy ucznia Kenobiego.

Tym, co w Epizodzie I autentycznie zachwyca (i od razu podnosi ocenę filmu oczko wyżej), jest bez wątpienia walka na miecze świetlne. Duży wpływ ma na to postać Dartha Maula (Ray Park) posługującego się niespotykanym w Starej Trylogii mieczem o podwójnym ostrzu. Maul to prawdziwy mistrz fechtunku, ale Obi-Wan i Qui-Gon też władają bronią nad wyraz zręcznie - nic dziwnego, że sceny walk wyglądają niezwykle efektownie. Fantastycznie prezentuje się zwłaszcza finałowy pojedynek w hangarze pałacu Amidali – widać tam, że każdy z walczących najmniejszy swój błąd może przypłacić życiem. Taką maestrię mogliśmy do tej pory oglądać jedynie w azjatyckich filmach kung-fu, choreografia walki została opracowana niezwykle starannie. Pod względem pojedynków Mroczne widmo jest najlepszą częścią sagi. O ile bowiem w Nowej nadziei były one zbyt proste i mało dynamiczne, zaś w Ataku klonów i Zemście Sithów więcej było pracy komputera niż choreografa, o tyle w Epizodzie I sceny walk są tak bliskie ideału, jak to tylko możliwe.

Na pochwałę zasługuje scenografia: wprawdzie do widoku Tatooine wszyscy zdążyli się przyzwyczaić, ale już Naboo robi wrażenie. Wspaniale również prezentuje się stolica planety, Theed, przede wszystkim zaś pałac królowej Amidali. Coruscant to prawdziwa metropolia: zatłoczona, tętniąca życiem, rozświetlona neonami. Podziw może budzić świątynia Jedi (wielka lecz o doskonale wyważonych proporcjach) i budynek Senatu. Widoku olbrzymiej sali pełnej ruchomych loży, w których zasiadają przedstawiciele przeróżnych ras, nie sposób zapomnieć.

Brawa należą się też ekipie od kostiumów. Stroje Padmé, choć przez wielu krytykowane jako zbyt udziwnione, są naprawdę piękne i misternie wykonane. Bardzo ładnie wygląda suknia, w której władczyni Naboo pojawia się w Senacie - połączenie ciemnoczerwonego aksamitu, drapowań i złotych ozdób kojarzy się z dostojeństwem, przepychem i wysoką pozycją młodej królowej. Znacznie prostsze ubiory jej dworek również mogą się podobać. Szaty rycerzy Jedi noszą wyraźne znamiona inspiracji kulturą Dalekiego Wschodu, z kolei ubiory mieszkańców Tatooine praktycznie nie różnią się od tych znanych z Epizodu IV.

Dużym minusem Mrocznego widma jest jego wtórność w stosunku do starej trylogii Gwiezdnych wojen. Znowu głównym bohaterem jest wiejski chłopak z Tatooine, który (odkryty przez przypadkowo spotkanego rycerza Jedi) okazuje się być fantastycznym pilotem i do tego niszczy stację bojową. Znowu ważną rolę odgrywa kobieta z arystokratycznym tytułem i dziwną fryzurą oraz dwóch Lordów Sithów (mistrz i uczeń). Znowu... można tak jeszcze długo wyliczać. Czyżby Lucasowi zabrakło inwencji albo chęci?

Kolejnym kiepskim pomysłem jest wprowadzenie midichlorianów, których zawartość we
krwi ma świadczyć o potencjale Mocy w danym bohaterze i jego predyspozycjach do zostania Jedi. Reżyser najwyraźniej chciał podkreślić, że w młodym Skywalkerze Moc była bardzo silna, ale czy musiał to robić w ten sposób? Do tej pory widzowie byli przekonani, że rycerzami Zakonu zostają przede wszystkim osoby niezwykle uzdolnione, mądre i prawego charakteru. Tymczasem okazuje się, że wystarczy zrobić prosty test krwi. To tak, jakby w naszym świecie mierzyć ludziom obwód głowy i na podstawie tego wyrokować, kto może zostać laureatem Nagrody Nobla.

W "starych" Gwiezdnych wojnach pełno było humoru, który objawiał się zwłaszcza w ciętych dialogach (i nie mam tu na myśli tylko Hana Solo). W Mrocznym widmie otrzymujemy Jar Jar Binksa, wiecznie popełniającego błędy językowe i pakującego swój długi dziób tam, gdzie najłatwiej może go stracić. O ile na samym początku słowa "Co za chłamstwo" i widok Gunganina tulącego się do Qui-Gona mogą bawić, o tyle dalej podobne zagrania już tylko nudzą, a pod koniec filmu zaczynają naprawdę drażnić. Binks ze swoim głupkowatym uśmiechem i zachowaniami wskazującymi, iż ma IQ niższe niż przeciętny polski polityk, nie jest w stanie zyskać sympatii widzów. Nic dziwnego, że wkrótce po premierze Epizodu I pojawiło się mnóstwo fotomontaży przedstawiających np. zatopienie Gunganina w karbonicie.

Czy Mroczne widmo jest filmem złym? Tego napisać nie można. Bądź co bądź ukazuje nieznany wcześniej fragment dziejów Galaktyki, w tym dzieciństwo przyszłego Lorda Vadera i kulisy sięgnięcia po władzę przez Palpatine'a. Oprawa muzyczna jest bez zarzutu, film bardzo efektownie prezentuje się też od strony wizualnej.
Szkoda tylko, że spodoba się głównie widzom poniżej trzynastego roku życia. Starsi odbiorcy mogą się poczuć rozczarowani lejącym się z ekranu miodem i rozmienianiem sławy Gwiezdnych wojen na drobne. Wydaje się, że George Lucas bardzo chciał, aby na jego filmie dobrze bawili się nie tylko wielbiciele sci–fi i fanatycy Starej Trylogii, ale też tzw. szeroka publiczność. I, niestety, przedobrzył. Epizod I cierpi bowiem na klasyczny przerost formy nad treścią. Jest bardzo kolorowo, nowocześnie, pełno tu wystrzałów i błysków, ale brakuje tego niezwykłego, tak ukochanego przez fanów, klimatu.

Można Epizodowi I wystawić dwie oceny: jedną z pozycji zwykłego (i raczej młodego wiekiem) widza, drugą z pozycji fana Star Wars. Pierwszy zachwyci się efektami specjalnymi, zaawansowaniem technicznym i rozmachem, ale nie zrozumie, o co chodzi z tą Mocą i dlaczego Anakin Skywalker może być niebezpieczny. Drugi ucieszy się, widząc znajome żółte literki i zastygnie w bezruchu słysząc "I've got a bad feelings about this". Będzie za to narzekać na płytką fabułę, infantylizm i brak "Sokoła Millenium". Ludziom, którzy do miłośników gwiezdnej sagi się nie zaliczają i oczekują po prostu ładnego, kolorowego filmu dla dzieci, Mroczne widmo raczej się spodoba. Gorzej z fanami, bo nie da się ukryć, że choć Epizod I ma w sobie jakąś cząstkę dawnej sagi, to oczekiwania były dużo większe.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Galeria


Tytuł: Gwiezdne wojny - Epizod 1: Mroczne widmo (Star Wars Episode I: The Phantom Menace)
Reżyseria: George Lucas
Scenariusz: George Lucas
Muzyka: John Williams
Zdjęcia: David Tattersall
Obsada: Ewan McGregor, Liam Neeson, Natalie Portman, Samuel L. Jackson, Ray Park, Jake Lloyd
Kraj produkcji: USA
Rok produkcji: 1999
Czas projekcji: 133 min.



Czytaj również

Komentarze


mOrF3u$
    EEE....
Ocena:
0
... Czyzbym cofnal sie do 1999 ?? Bo jak dobrze pamietam jest 2007 rok :U
26-03-2007 10:24
SethBahl
   
Ocena:
0
To jeszcze nic w porównaniu z tym, gdzie się cofniesz za 2 tygodnie... ;>
26-03-2007 10:52
mOrF3u$
    aha
Ocena:
0
czyzby 1978?
27-03-2007 15:40
SethBahl
   
Ocena:
0
Jeszcze nieco dalej ;)
27-03-2007 16:12
mOrF3u$
    lol
Ocena:
0
A wiec 1976 :P Good luck! Mam nadzieje, ze machina czasu sie nie zepsuje i ze nie wyladujecie w roku 1410 pod Grunwaldem!
28-03-2007 13:10
SethBahl
   
Ocena:
0
Gratulacje, znów nie trafiłeś :P Aby być skrupulatnym - do 1977 ;)

A - nasze machiny czasu nigdy się nie psują ;].
28-03-2007 13:12
~groszek

Użytkownik niezarejestrowany
    Jaki kawałek (muzyczny) podobał się wam najbardziej w całych Star Warsach
Ocena:
0
Mi najbardziej podobał się

NABOO CELEBRATION
20-04-2007 16:51
~Q__

Użytkownik niezarejestrowany
    Oglądałem niedawno powtórkę...
Ocena:
0
"Mrocznego widma" i nie wiem czemu tym razem mi się nawet podobało. Nawet skaczący Jedi i Sith nie zrobili złego wrażenia (ostatnim razem wydawało mi się to niepoważne).

Za pierwszym razem byłem tym filmem zniesmaczony, a teraz oglądanie go było fajne - fakt, że oglądałem to przez pryzmat "Outbound Flight" i "Planety życia", po prostu widząc film jako fragment większej całości, bogatego w szczegóły wszechświata. (A znów do faktu, że Jedi mogą skakać i ma to niejaki sens przekonało mnie opowiadanie Timothy'ego Zahna "Pojedynek" z Yodą w roli głownej, którego to opowiadania akcja toczy się w czasach Wojen Klonów.)
10-09-2008 06:09
~Bartek

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
stara trylogia w porównaniu z nową to tandeta, więc nie rozumiem co niektórzy w niej widzą
05-06-2011 23:44

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.