Gwiazdy moim przeznaczeniem - Alfred Bester

Rzemieślnik

Autor: Marcin 'malakh' Zwierzchowski

Gwiazdy moim przeznaczeniem - Alfred Bester
Jak odróżnić wyśmienitego rzemieślnika od artysty? W pracach tego pierwszego doceniamy technikę, pieczołowitość wykonania, proporcje składników i fachowość wykończeń. Widzimy, że doskonale zna się na tym, co robi, że jego dzieło pozbawione jest wad, wszystkie elementy znajdują się na swoim miejscu, a połączenia między nimi są płynne i prawie niezauważalne. Jednakże to twórczość tego drugiego przyprawia nas o szybsze bicie serca. Podczas lektury książki Alfreda Bestera niczego takiego u siebie nie zaobserwowałem.

Gwiazdy moim przeznaczeniem − powieść kultowa, "Hrabia Monte Christo XXV wieku", absolutna klasyka science fiction… nie porwała mnie. Nie żebym jej nie doceniał, wręcz przeciwnie, równocześnie jednak pozostałem obojętny wobec losów Gully'ego Foyle'a. Tak było podczas jego pobytu, a raczej w trakcie walki o przetrwanie na pokładzie dryfującego w kosmicznej pustce wraku NOMADA, pozostawionego na pastwę losu przez załogę innego statku kosmicznego, VORGI. Niespecjalnie przejmowałem się wrzącą w żyłach protagonisty nienawiścią do tych, którzy świadomie odmówili mu pomocy, o gęsią skórkę nie przyprawiały mnie kolejne zwroty akcji − coraz to bardziej wymyślne i efektowne. Usiana trupami zarówno wrogów, jak i sprzymierzeńców droga głównego bohatera do celu, jakim było ukaranie załogantów statku, który go porzucił, momentami nieco mnie nawet nużyła. Większe, a właściwie jakiekolwiek emocje wywołał u mnie jedynie finał książki, z udaną próbą oddania wizji świata oczami synestetyka. To jednak trochę za mało.

Owa obojętność może dziwić, zaskakuje nawet mnie samego, bo przecież w Gwiazdach… trudno doszukać się jakichkolwiek niedociągnięć, ba!, z łatwością wymienić można mnóstwo wyśmienitych rozwiązań fabularnych, których przykłady to Linia Szeptu w scenach więziennych czy postać Fourymile'a. Co więcej, powieść usiana jest wyśmienitymi konceptami, jak chociażby najważniejszy z nich − dżunting, czyli możliwość teleportowania się bez asysty jakichkolwiek urządzeń. Bester brawurowo nakreślił kompleksową wizję społeczeństwa po wynikłej z tego wynalazku radykalnej przemianie, która odbiła się na każdym aspekcie życia, od ekonomii po intymność.

W czym więc tkwi problem? Chyba w samym Foyle'u. Protagonista to postać bardzo dobrze skrojona, przede wszystkim konsekwentnie prowadzona, zdominowana żądzą zemsty − przez nią właśnie, a także przez wiele fabularnych analogii (chociażby pobyt w więzieniu, późniejsze doskonalenie się i bogacenie), porównywany jest do hrabiego Monte Christo. Jednakże ja widziałem w nim także odbicie… Conana. Foyle to barbarzyńca, tyle że kosmiczny; jego zwierzęca natura jest wielokrotnie podkreślana, często porównuje się go do tygrysa (w Wielkiej Brytanii książka wyszła pod tytułem Tiger, Tiger). Mimo wielu przeciwności wciąż brnie przed siebie, momentami sprawiając wrażenie wręcz niezniszczalnego. Sęk w tym, iż ani razu nie wątpiłem, że protagonista podoła zadaniu, że niebezpieczeństwo, które mu grozi, może skutkować czymkolwiek innym, niż tryumf Foyle'a. Dlatego pozostałem biernym obserwatorem, niezaangażowanym w losy krwawej krucjaty Gullivera. A ponieważ jego charakter rzutował także na język powieści, również na tym polu Bester mnie nie urzekł (nieco drażniące były dialogi, w których Foyle nazbyt często uciekał się do kolokwializmów i wulgaryzmów).

Gwiazdy moim przeznaczeniem są więc bardzo sprawnie napisaną, pełną akcji powieścią, z ciekawie nakreślonymi postaciami i szczegółowo rozbudowanym tłem, którym jest rzeczywistość XXV wieku. Książka Bestera posiada mnóstwo zalet i tylko jedną wadę − nie potrafiła sprawić, żebym się zaangażował. Nie oznacza to jednak, iż nie doceniam tego klasycznego dzieła science fiction. Wręcz przeciwnie, uważam, że zasługuje ono na miejsce w kanonie gatunku.