» Blog » Smocza Hala cz. 1
01-04-2012 21:37

Smocza Hala cz. 1

W działach: Południowiec, Warhammer | Odsłony: 8

Nazwy własne, realia oraz postacie związane z uniwersum gry bitewnej i fabularnej Warhammer są własnością jej wydawcy i dystrybutora na ternie kraju. Autor nie rości sobie do nich żadnych praw.

 

Wcześniejsze wydarzenia miały miejsce w opowiadaniu "Biały Płomień"

 

Białe słońce minęło już zenit i pomału zaczęło zbliżać się do lśniącego śniegu. Lodowaty wiatr dął z północy, zwycięscy porannej bitwy nie zwracali jednak na niego uwagi rozpaleni wygraną. Norsmeni i krasnoludy, w liczbie mniej niż sześć dziesiątek, przedzierali się przez wieczny śnieg. Pomimo ran i zmęczenia słychać było głośne rozmowy, śmiechy i pieśni, tak bojowe jak i dziękczynne. Czasem zaś obie na raz.

Jimisław obserwował to w milczeniu krocząc przy końcu szeregu. Nie znał ich języka, nie znał więc znaczenia rozmów, starał się jednak chłonąć atmosferę tych dziwnych dla niego obyczajów. Kiedy któryś z wojowników nie mógł iść, to inni go podtrzymywał. Kiedy pomimo pomocy nie był w stanie utrzymać się na nogach, dołączali kolejni i zaczynali go nieść. Wszyscy jednak byli rozradowani. Nawet ci, którzy według Lechity mieli nie doczekać poranka, zdawali się nie tyle spokojni, jak jego rodacy, a faktycznie szczęśliwi. Gowron, który kuśtykał z trudem dotrzymując tempa reszcie oddziału dostrzegł spojrzenie najnowszego członka skanlifskiego wojska.

- O czym tak rozmyślasz chłopcze? – Spytał w swym języku, wiedząc że człowiek go zrozumie.

- O tym na ile ten lud różni się od mojego czy od Kislevczyków – brązowowłosy odpowiedział spokojnie przenosząc spojrzenie na brodacza. – Dopiero co o włos uniknęli śmierci, a zachowują się, jakby każdemu urodziły się trojaczki.

Krasnolud parsknął rozbawiony.

- To jest to, co mój lud kocha w Norsmenach, – odpowiedział. – Żyją z Chaosem za miedzą, z bitwą i wojną jako codziennością. A mimo to pozostają niespaczeni i czerpią ogrom radości ze zwycięstwa, a w zasadzie z samej bitwy.

- Nawet takiego, które odnieśli tylko dzięki temu, że sami mieli kolczugi, a przeciwnicy byli nieopancerzeni?

- Wygrali dlatego, że są potężnymi i dzielnymi wojownikami, – odpowiedział mu Worfson z naciskiem, dla większego zaznaczenia swych słów łapiąc młodzieńca za ramie. – Nigdy tego nie umniejszaj.

Lechita zatrzymał się zdziwiony reakcją Gowrona i spojrzał w jego brązowe oczy. Ciemnobrody pokręcił jedynie głową, aby ponownie zaakcentować swoje słowa.

- Rozumiem, – Jimisław rzekł po chwili. Norsmeni, będąc doświadczonymi wojownikami musieli wiedzieć co zapewniło im zwycięstwo. Po prostu nie zwracali na to uwagi. Dla nich liczyło się tylko to, że walczyli z przeciwnikiem mającym przygniatającą przewagę liczebną i pokonali go. 'W sumie' pomyślał 'to mieli racje.'

- A tam, – Worson puścił ramie człowieka i klepną go w nie z uśmiechem. – Chodźmy, to już nie daleko, a jak się nie przebijemy na czas to gotowi nam wszelkie piwo wypić!

Cień uśmiechu rozjaśnił twarz Skamirowica i oddając klepnięcie ruszył ponownie za resztą towarzyszy broni. Gowron nie mylił się. Po wspięciu się na niskie z tej strony wzgórze brązowowłosy zatrzymał się ponownie. Przed nim w odległości mniej niż dwóch kilometrów znajdowało się Skanlif, z łaski Tora jego nowy dom.

 

Według standardów południa mogło to być najwyżej niewielkie miasteczko, wątpił bowiem, aby w komfortowych warunkach mogło żyć w nim więcej niż dwa, dwa i pół tysiąca osób. Wykonane głownie z drewna, kryte dranicą domostwa nie miały regularnych rozmiarów ani kształtów, cisnęły się jednak gdzieniegdzie pomiędzy przystanią, a okalającą miasto drewnianą palisadą. Z kolei miejscami były wolne przestrzenie i szerokie ulice co sprawiało wrażenie, jakby całe miasto powstało bez większego odgórnego planu. Przypominało mu to trochę jego ojczyste strony. W żadnym z miast jego ojczyzny nie było jednak wielkiego, otwartego portu. Lechita mimowolnie odetchnął głębiej zapachem wielkiej wody i ruszył żwawo za kuśtykającym towarzyszem.

Kiedy szli w dół zbocza jarl zatrzymał się, wstrzymując cały orszak. Z namaszczeniem i powagą odsupłał od pasa poskręcany, stalowy róg i uniósł go do ust. Czysty, głęboki dźwięk rozlał się nad okolicą, dumnie i potężnie. Jimisław dostrzegł jak w odpowiedzi na ten dźwięk kilka sani ciągniętych przez muły ruszyło w ich stronę. Powożone przez starsze osoby, dość szybko minęły wracających wojaków wymieniając z nimi uwagi i poklepując po ramionach z uśmiechem. Młodzieniec dostrzegł, że prawie wszyscy mężczyźni byli mniej lub bardziej okaleczeni: sztuczne stopy, brak rąk, niektórzy w ogóle jedynie z kikutami.

- Co to za osoby? – Spytał Gowrona. Krasnolud rzucił na nich baczniejszym spojrzeniem.

- Ci, co są zbyt starzy, zniedołężniali lub okaleczeni aby pozwalać im walczyć w innych niż najcięższych sytuacjach,- odpowiedział z westchnieniem. – Służą więc armii wyruszając po bitwie na pobojowisko aby zebrać poległych, wyposażenie i łupy.

- Nie boją się, że przeciwnik zastawi na nich zasadzkę i uda przegraną bitwę, aby ich ponieść na swoje plugawe ołtarze?

Worfson spojrzał na niego zdziwiony.

- Hmm. Jakoś nikt o tym nigdy nie pomyślał, – odparł, ruszając za resztą w dalszą wędrówkę. – Najwyraźniej sami chaośnicy również nie.

Lechita także ruszył, obejrzał się jednak za saniami znikającymi już z pola widzenia. Nie wiedział czemu, ale smutek i nostalgia ogarnęły go na widok tych okaleczonych osób w milczeniu udających się, aby posprzątać po zwycięstwie swoich współbraci.

Nikt oprócz niego nie postrzegał najwyraźniej tego w ten sposób, bowiem pozostali nie zwrócili na oddalających się większej uwagi. Ponownie wszyscy jednym głosem śpiewali jakąś pieśń, zbliżając się do swojego miasta. Nie znający słów ani języka przybysz szedł cicho obok, nie chcąc przeszkadzać. Gowron również milczał tak jak jego rodacy. Znali dobrze tekst tej pieśni, lecz nie byli wyznawcami Mannana, aby mu dziękować za zwycięstwo.

 

Chwile później nieregularna kolumna wkroczyła przez główną lądową bramę Skanlif wprost na czekających na nich mieszkańców. Dzieci, kobiety i starcy przepatrywali powracających i albo rzucali się w stronę ukochanej osoby, albo przekonawszy się, że już nie ujrzą bliskich cicho odsuwali się w dal. Skamirowic domyślał się, że nie chcieli swym cierpieniem i smutkiem zakłócać radosnej atmosfery zwycięstwa.

Koning jako pierwszy wyswobodził się z grona gratulujących i złapał może czternastoletniego chłopaka za ramie. Pochylił się nad nim i szepnął mu coś do ucha, na co wyrostek skłonił się tylko i ruszył biegiem, w stronę bramy. Jak tylko zniknął za nią, władca miasta uniósł wysoko ręce, a dwóch wojowników podbiegło i złapawszy za nogi podniosło go wysoko, ponad zebranych. Gwar i śmiechy ucichły niemal od razu i wszyscy zebrani - nawet ci, co w oddaleniu pogrążali się w smutku po poniesionej stracie – usłyszeli jego słowa.

- Jarl mówi, że dziś ponownie starliśmy się z naszym odwiecznym, śmiertelnym wrogiem, – szepnął krasnolud do Lechity. – Mówi, że pomimo niewielkich szans wojowniczy duch naszych ludów zatryumfował nad bezmyślnym okrucieństwem Żałosnej Czwórki.

Jimisław po raz pierwszy słyszał tak aroganckie określenie bogów chaosu i lekki uśmiech rozbawienia pojawił się na jego twarzy. Czego jak czego, ale odwagi Geraldsenowi nie można było odmówić. Sam Jarl i tłumaczący jego słowa Gowron kontynuowali zaś.

- Pomimo strat jakie ponieśli, zwycięstwo to na długi czas zwiększyło bezpieczeństwo Skanlif. Najprawdopodobniej na tyle długi, aby zdołano wyszkolić młodzików i uzupełnić nimi szeregi uszczuplone w walce. Póki co jednak władca nakazuje, aby rozpocząć przygotowania do wzmocnienia miasta. Mury mają zostać wzmocnione, a zapasy żywności zwiększone.

- No, to rozumiem, – skomentował dodatkowo ciemnobrody patrząc na Skamirowica z ulgą. – Naturalnie te przygotowania mają się rozpocząć dopiero po dzisiejszej uczcie.

Lechita dołączył swój lekki uśmiech do głośnego śmiechu krasnoludów i okrzyków ludzi. Koning kazał swoim podwładnym odstawić się na ziemie, po czym machnąwszy na wszystkich ręką, aby szli za nim ruszył w stronę południowej części miasta. Jego kroki wiodły w stronę kompleksu szeregowo ustawionych, podłużnych budynków z których przez otwory w dachach uchodziła para lub siwy dym. Lechicie wydawało się, że widział wcześniej jak w środku zniknęła spora grupa kobiet więc spojrzał ponownie na swego przewodnika.

- Co to za kompleks? – spytał wskazując ruchem głowy na budynki zdolne pomieścić z dobrą setkę osób.

- Łaźnia, – odpowiedział mu Gowron i uśmiechnął się rozbawiony. – Chyba nie miałeś zamiaru siadać do uczty nieopatrzony, okrwawiony, śmierdzący i w zniszczonym ubraniu?


Ciąg dalszy...

Komentarze


38850

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+2
Płodnyś jak Królowa Matka Alienów :)
01-04-2012 21:44
Grom
   
Ocena:
0
To staroć, ale swego czasu byłem z niego zadowolony. Teraz o ile forma mi zgrzyta jak piasek na pustyni to historia opowiadana nadal mi się podoba:)
No i skoro Biały... wrzuciłem to pasuje skończyć co się zaczęło:)
01-04-2012 22:00
earl
   
Ocena:
0
Ciekawe, nawet chyba bardziej niż "Mroczne przebudzenie", bo jest w klimatach fantasy. Ale będę musiał poczytać więcej o świecie Warhammera, aby zrozumieć wszystkie wątki i wydarzenia.
01-04-2012 22:09
Grom
   
Ocena:
0
Nie będziesz miał z tym łatwo - Norska i Kislev są bardzo słabo opisane (a przynajmniej były gdy kleciłem to opowiadanie), a Lechici to mój autorski wkład do niego :)
01-04-2012 22:14
earl
   
Ocena:
0
Tego się właśnie obawiam. No, ale jak będziesz jakoś przystępnie pisał i nie zarzucał dziesiątkami nazw, to jakoś powinienem to ogarnąć.
01-04-2012 22:16
Grom
   
Ocena:
0
Trudno mi powiedzieć, czy tak nie będzie. Dla mnie zdaje się to wszystko w miarę oczywiste. Ale chętnie wyjaśnię, lub podrzucę odpowiednie linki do wikipedi jeśli coś będzie nie jasne. Daj mi tylko znać, tu lub na pw.
01-04-2012 22:25
earl
   
Ocena:
0
Ok, jak by co, to będę do Ciebie pisał.
01-04-2012 22:49
~tyldaktorka

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Niezłe opowiadanie, ale nie zaszkodziłaby mu redakcja. Zawsze warto dać tekst do przeczytania komuś, kto wyłapie błędy, których autor w naturalny sposób nie zauważa. Na przykład początek można poprawić na przykład w następujący sposób:

„Norsmeni i krasnoludy, w liczbie mniej niż sześć dziesiątek, przedzierali się przez wieczny śnieg.”
Częsty błąd. Wszystkowiedzący narrator wie na pewno ilu ich było. Liczba powinna być z dokładna. Co innego, gdyby wojowników liczył bohater. Prócz tego mniej niż sześć dziesiątek to i 59, i 4.

„Pomimo ran i zmęczenia słychać było głośne rozmowy, śmiechy i pieśni, tak bojowe jak i dziękczynne.„
Byli ranni i zmęczeni, ale głośno rozmawiali i śmiali się pełną piersią. Pieśni bojowe mieszały się z dziękczynnymi.

„Jimisław obserwował to w milczeniu krocząc przy końcu szeregu.”
Ekspozycja bohatera, który patrzy, podczas gdy czytelnik właśnie wyobraża sobie dźwięki. Lepiej brzmiałoby to, gdyby Jimisław przysłuchiwał się w milczeniu. Przejście do perspektywy bohatera byłoby bardziej naturalne.

„Kiedy pomimo pomocy nie był w stanie utrzymać się na nogach, dołączali kolejni i zaczynali go nieść.”
Kiedy pomimo pomocy nie był w stanie utrzymać się na nogach, dołączali kolejni i już za chwilę był niesiony - chodzi o to, że nieśli go nie tylko ci, którzy dołączyli, ale i ci, którzy wcześniej go podpierali.

Dawaj więcej, chętnie jeszcze poczytam.
02-04-2012 23:40
Grom
   
Ocena:
0
Dzięki:) Uwagi wezmę pod uwagę przy pisaniu kolejnych tekstów. Na niektóre z tych rzeczy w ogóle nie zwracałem uwagi, zwłaszcza to z tym patrzeniem i słuchaniem
06-04-2012 19:57

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.