» Blog » Rozdział 6
12-10-2011 20:35

Rozdział 6

W działach: Mroczne przebudzenie | Odsłony: 4

Przypominam, że  racji na treść zawierającą wulgaryzmy, brutalność, nawiązanie do alkoholu, a możliwe, że i elementy seksu, czy środków odurzających, tekst ten skierowany jest do czytelników PEŁNOLETNICH

 

Rozdział I

 

.

.

.

 

Rozdział V

 

Rozdział VI

 

Szedłem pomału, oszczędzając siły. Cały czas w nogach czułem ołów po dźwiganych ciężarach, walce i bieganiu. Wolałem odpocząć ile się dało. Coś mi mówiło, że się jeszcze nabiegam.

Ulica którą kroczyłem musiała być jedną z najważniejszych w mieście. Już wcześniej się tego domyślałem po jej szerokości i blokach. Gdy jednak partery zaczęły zajmować coraz częściej banki zyskałem pewność.

Samochodów też było coraz więcej. Nie wszystkie były rozbite lub opuszczone rzez kierowców. Niektóre po staremu, uczciwie stały na parkingach i chodnikach.

Oświetlenie też stawało się coraz lepsze. Latarnie tutaj były częstsze, co więcej sygnalizacja świetlna też działała. Najbardziej zaś rozbroiła mnie reklama wideo na telebimie. Reklamowała ona sklep z ciuchami, towarzystwo ubezpieczeniowe i oczywiście bank. Pokręciłem tylko głową, ruszając dalej.

Kamienice teraz wznosiły się po obu stronach ulicy. Nadal były jednak wygaszone i sprawiały wrażenie opuszczonych. Ciała w samochodach też ciągle były normą. Euforia związana ze zdobyciem broni zdążyła już ze mnie wyparować i wróciło przygnębienie cała sytuacją. Całym tym krajobrazem.

Owszem, tragedia ta już mi sie opatrzyła, ale nadal psuła mi humor. Tyle osób, młodych, starych, kobiet, mężczyzn...dzieci. I wszyscy byli tylko żerem dla robaków. Jedynych oprócz mnie żywych osób w tym królestwie śmierci.

Dźwięk leciutkich kroków, który rozległ się tuż koło mnie sprawił, że prawie podskoczyłem. Złapałem mocniej strzelbę i zacząłem wodzić lufami w poszukiwaniu źródła dźwięku. Ku mojemu zaskoczeniu po dachu pobliskiego busa dreptała wrona. Duża, czarne, dzwoniła o blachę swoimi pazurkami. Zatrzymała się zaraz i spojrzawszy na mnie zakrakała.

Ucieszyłem się jakbym co najmniej orła ujrzał. Uśmiechając się opuściłem broń. A więc jednak żyło tu coś jeszcze oprócz tych cholernych robali.

Wrona zakrakała znowu.

- Co tam? – Spytałem, patrząc na nią. – Jak tobie podoba się ta apokalipsa?

Zakrakała w odpowiedzi. Następnie zerwała się do lotu i błyskawicznie przeleciała mi tuż nad głową.

- Ej! – Krzyknąłem zaskoczony i odwróciłem się za ptaszyskiem. Wrona zatrzepotała skrzydłami i opadła na rozbity samochód, wbity w bok autobusu. Dach osobówki był zdarty a ciało właściciela przebite arkuszem blachy.

Zaskrzeczawszy ponownie, wrona patrząc na mnie swoimi paciorkowatym okiem, zaczęła dziobać ciało. Bynajmniej nie mierzła w łazikujące po nim robaki, ale w co miększe tkanki twarzy. Aż się skrzywiłem z brzydzenia i zawodu. A więc to tym się zajmuje jedyne inne żywe stworzenie oprócz mnie w tyj trupiarni?

- Hej! Zostaw to! – Krzyknąłem, machając rękami. – Sio!

Sam do końca nie wiedziałem co mną powoduje. W końcu tym wrony żywiły się od zawsze. Nawet któryś nasz XIX-to wieczny pisarz o tym coś popełnił. Mimo to, czułem złość na ptaszysko. Zapewne na skutek własnych zawiedzionych nadziei.

Wrona popatrzyła na mnie bez wyrazu i zakrakała znów. Następnie wbiła dziób w oczodół zmarłego. Przypomniał mi się zoombie i moja złość, przerodziła się we wściekłość. Rozejrzałem się po ziemi i znalazłem zaraz jakieś oderwane, boczne lusterko.

- Wynocha! – Krzyknąłem cisnąwszy nim w ptaka. Nie trafiłem. Zamiast we wronę, pocisk trafił w bok samochodu. Jednak zadziałało. Zaskrzeczawszy ptaszysko zatrzepotało skrzydłami i zerwało się do lotu. Nadal kracząc uleciało we mgłę. Pokazałem mu gest Kozakiewicza i wróciłem do swoje wędrówki.

Nie przeszedłem nawet dziesięciu kroków, gdy tuż za uchem usłyszałem łopot skrzydeł. Uchyliłem się jak tylko poczułem pierwsze uderzenie piór, ale i tak krótkie, ostrze pazur odnalazły drogę do mojego policzka. Zapiekło. Wrona odleciała skrzecząc.

- Skur...! – Warknąłem, zaskoczony. Załapałem się za policzek. Pod palcami poczułem wilgoć. Łopot skrzydeł rozległ się ponownie. Tym razem aż kucnąłem i pierzasty pocisk przeleciał nade mną. Znów zaskrzeczał znikając we mgle.

Splunąłem na ziemię, robiąc krok w bo. Chwyciłem strzelbę za lufę, jak maczugę. Łopot rozległ się ponownie i zamachnąłem się. Nie trafiłem, ale wrona zakrakała, zmieniając kierunek lotu. Po raz kolejny wleciała we mgle. Zaatakowała ponownie, niemal od razu. Znów się machnąłem bronią, ale i teraz nie trafiłem. Ptaszysko zaś capnęło mnie pazurkami za rękaw. Usłyszałem dźwięk dartego materiału.

To rozwścieczyło mnie jeszcze bardziej!

Chwyciłem strzelbę jak należy i zaczekałem. Łopot rozległ się ponownie. Schyliłem się od razu i ptaszysko przeleciało mi nad głową. Od razu uniosłem broń i pociągnąłem za jeden z cyngli.

Rozległ się ogłuszający huk, który odbił się echem od fasad kamienic. Broń szarpnęła mocniej niż się spodziewałem, ale mniej niż się obawiałem. Chmura ołowianych kulek strzaskała kilka szyb w busie. Wrona machając skrzydłami jak szalona odleciała w mrok.

Nasłuchiwałem przez chwilę, obserwując jak z lufy unosi się smuga dymu. Stopniowo robiła się coraz cieńsza Mi zaś przestawało dzwonić w uszach. Martwa cisza znów zaległa nad ulicą. Ptaszysko widać miało dość.

- Dobra, to było głupie. – Przyznałem sam przed sobą. Zmarnowałem całkiem dobry nabój aby przepędzić wronę. I nawet nie trafiłem. „Niema co, świetny ze mnie myśliwy” pomyślałem.

Złamałem szybko strzelbę i wymieniłem pusty pocisk na pełny. Po chwili zastanowienia, zużytą łuskę wrzuciłem do kieszenie kurtki. Kto wie, może się na coś jeszcze przyda...

Zatrzasnąwszy broń, ruszyłem ponownie. Wraz z kolejnymi krokami coraz bardziej dziwiłem się nienormalnemu zachowaniu padlinożercy. Nigdy nie znałem wron jako przesadnie odważnych czy bojowych ptaków. Nawet gdy zagrożone były pisklaki to z tego co wiedziałem, stare wrony latały tylko nad głowami intruzów. A i to zwykle w sporych grupach.

Ta zaś nie tylko była sama, ale wręcz chciała mnie uszkodzić, a nie przestraszyć czy rozkojarzyć. I do tego nie zlękła się gdy wymachiwałem na nią lagą. Było to więcej niż dziwne.

Wzdrygnąwszy się, przyśpieszyłem. Rozglądałem się i nasłuchiwałem, cisza i pustka wokół znów była jednak niezakłócona. Po kilkudziesięciu metrach, uśmiechnąłem się lekko. Przyszło mi do głowy, że przynajmniej sprawdziłem strzelbę. Jak bus mógł zaświadczyć: faktycznie działała.

Wtem uśmiech zniknął mi z ust. Sam nie wiedziałem czemu. Po prostu nagle poczułem się nieswojo. Cisza wokół stała się jakby gęstsza. Bardziej napięta. Rozejrzałem się, ale nic nie dostrzegłem. Nie uspokoiło mnie to. Wręcz przeciwnie.

Przyśpieszyłem kroku, zaciskając dłonie mocniej na strzelbie. Z każdym kolejnym metrem było jednak gorzej. Miałem nieprzyjemne wrażenie. Przeczucie, że coś jest nie tak. Serce biło mi szybciej, w ustach zaschło. Jakiś pierwotny instynkt począł pikać u nasady czaszki. Cicho, nieśmiało. Nie wiedziałem co chce mi przekazać. Wiedziałem tylko, że coś jest nie tak.

Nagle usłyszałem jakiś szmer po prawej. Prawie z krzykiem odwróciłem się w tym kierunku. Niczego jednak nie zauważyłem. Przy krawężniku stał rozbity samochód, wywrócony na bok.

Pomału ruszyłem w jego stronę. Przesuwałem stopy, kładąc je całymi podeszwami na podłożu, aby wydawać jak najmniej dźwięku. I tak wydawało mi sie, że tupię jak słoń. Zacisnąłem szczeki. Nic nie mogłem na to poradzić. Dotarłszy po paru krokach do wraku, wstrzymałem oddech. A następnie skoczyłem bokiem, lufami mierząc w przestrzeń za osłoną.

Nic.

Za samochodem nic się nie kryło. Nic nie poruszyło. Nie było żadnego śladu, po czymkolwiek. Podszedłem mimo to bliżej, niepewny. Przez pełną napięcia chwilę nic się jednak nie wydarzyło. I wtedy coś zaszurało na kamienicy nade mną. Przypadłem plecami do samochodu, wznosząc broń. Palec na spustach swędział mnie jak diabli.

Mgła już na wysokości pierwszego piętra gęstniała tak, że nic powyżej nie było widać. A mimo to miałem wrażenie, że ktoś, lub coś z tej mgły mnie obserwuje. Zmuszając się, aby nie wstrzymywać oddechu zacząłem kreślić lufą nieregularne ósemki.

- No dalej. - Wychrypiałem przez zaciśnięte zęby. - Pokarz się, złamasie. Zapraszam.

Odniosłem wrażenie, że z góry doleciał jakiś dziwny dźwięk, jakby skrobania. Poczułem też w nozdrzach specyficzny, metaliczny zapach. Nieprzyjemny, lekko kwaśny. Nie był jednak na tyle mocny, abym poświęcił mu więcej uwagi. Po chwili zresztą znikł.

Podobnie jak nieprzyjemne wrażenie. Stałem jeszcze chwile, mierząc bronią w górę, ale moje tętno szybko się uspokoiło. W końcu odkleiłem plecy od osłony. Wyjrzałem na ulicę, ta jednak była taka jak cały czas. Cisza znów stała się niemal absolutna.

Ruszyłem po raz kolejny, przystanąłem jednak po parunastu metrach i z plecaka wyjąłem puszkę koli. Pstryknąłem ją. Zasyczała niezwykle głośno w tej niesamowitej ciszy. Na szczęście nie fuknęła. Musiała się już uspokoić po wszystkich wstrząsach na które ją naraziłem.

Siorbnąłem płynu, czując jak słodycz, kofeina i bąbelki koją moje nerwy. Mimo usilnej chęci zmusiłem się do nie opróżnienia całej za jednym przystawieniem. Mój żołądek i tak ostatnio sporo przeszedł. Nie potrzebował kolejnych ciosów.

Szedłem więc dalej co kilka kroków pociągając małe łyczki. Nie wiem czy na skutek chłodnego napoju, czy lekkiego wietrzyku, który nagle dmuchnął, zorientowałem sie, że powietrze znacznie się ochłodziło. Na nagich rękach wręcz zaczęła pojawiać mi się gęsia skórka.

Wychyliłem resztę koli i zgniótłszy puszkę wrzuciłem ją do kubła. Ot, taki odruch. Nigdy nie lubiłem śmiecenia, nawet w tych realiach nie widziałem w nim sensu. Z drugiej strony, trochę wątpiłem aby szybko pojawił się ktoś, kto opróżni miejskie kubły. Wzruszyłem na to ramionami. Chciałbym aby był to mój jedyny problem.

Poprawiłem kurtkę i plecak, po czym przyśpieszyłem. Nie tylko po to aby było mi cieplej. Zauważyłem bowiem, że mgła zaczęła gęstnieć. Uznając to za bardzo zły znak stwierdziłem, że muszę się pośpieszyć.

 

Rozdział VII

1
Notka polecana przez: makakarer
Poleć innym tę notkę

Komentarze


earl
   
Ocena:
0
"Pokarz się, złamasie".

Pisze się "pokaż".
20-10-2011 21:21

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.