» Recenzje » Ghost Rider

Ghost Rider

Ghost Rider
Bohaterowie mojego dzieciństwa zostali skazani. Nic ich już nie uratuje przed… ekranizacją. Prócz sztandarowych superbohaterów, takich jak Superman, Batman czy Spiderman, którzy mają już ugruntowaną pozycję wśród kinomanów, banda filmowców wzięła się za indywidua pokroju Hellboya, Elektry i Daredevila, X-Men oraz całej plejady gwiazd z Miasta Grzechu. Podobny los spotkał postać dość charakterystyczną – spowitego płomieniami Ghost Ridera.

Do dziś mam w pamięci niefortunny seans Elektry, kiedy to byłem zmuszony ciężko obrazić się na ekipę filmową. Z tego powodu pełen obaw i z ogromną rezerwą podszedłem do ekranizacji Ghost Ridera. Z doświadczenia wiedząc, że łatwiej jest rzecz zepsuć - wykreować bohatera drewnianego, napisać sztywne i nienaturalne dialogi, a całość dopełnić przyprawiającymi o mdłości dawkami patosu, po których nawet kamień dostałby zatwardzenia – idąc do kina uzbroiłem się w obecność nieocenionego kuzyna, który potrafi celnym komentarzem umilić najbardziej nawet nieudany seans. Jakież szczęście, że tym razem jego umiejętności nie były potrzebne!

Johnny Blaze - kaskader motocyklowy - by ratować ojca od śmierci, zawiera pakt z diabłem. Stawką ma być, wiadomo, jego dusza. Zły oczywiście wypacza treść kontraktu i nasz motocyklista traci znacznie więcej, niż miał nadzieję uzyskać sygnując feralny dokument. Ostatecznie Szatan ujawnia swój zamiar względem Johnny’ego – ma on zostać Ghost Riderem, czyli egzekutorem na usługach piekła. Przyznać w tym miejscu muszę, że motyw sprzedaży duszy i konsekwencji z transakcją związanych został w kinie wyeksploatowany do granic możliwości. Wymyślenie na tym poletku czegoś oryginalnego i porywającego zarazem jest moim zdaniem niemożliwe.

Na szczęście twórcy Ghost Ridera nie podjęli próby dokonania niemożliwego. Powielili za to znane schematy, ale na tyle zręcznie, żeby nie nudzić i, co ważniejsze, nie przesłodzić obrazu tak ukochanymi przez amerykańskie kino scenami pełnymi wymuszonych uniesień i wyższych emocji. Ekipa filmowa doskonale zdawała sobie sprawę, że ich produkcja nie ma szans na bycie oryginalnym, poruszającym i Bóg wie jakim jeszcze filmem. Postawili na czystą zabawę, mnogość efektów specjalnych i igranie z konwencją. Zatem kowboj musi spluwać czarną od tabaki śliną, przejazd konno nie może obyć się bez postawienia ogiera dęba, a opustoszałe ulice miasteczka ozdabiają okazyjnie pędzone wiatrem kule zeschłej roślinności. Jakby tego było mało, akcja jest co chwilę przerywana przez komiczne wstawki, które są rzeczywiście śmieszne. Nicolas Cage ze swoją charakterystycznie ponurą fizjonomią parę razy spowodował istne salwy śmiechu na sali kinowej (vide: okiełznanie pierwiastka ognia). Wszystkie powyższe fakty prowadzą do wniosku, że warunkiem miłego spędzenia czasu w kinie w tym konkretnym przypadku jest zaniechanie szukania drugiego dna, morału czy pouczającej puenty w Ghost Riderze, a oddanie się rozrywce w najczystszej postaci.

Aktorstwo w tego rodzaju filmach rządzi się innymi zasadami, niż w przypadku np. oskarowych produkcji. Aktorzy są właściwie tłem dla efektów specjalnych. Zaznaczyć jednak muszę, że duet Eva Mendes i Nicolas Cage wywiązali się ze swoich zadań poprawnie, a smaczku całości dodają głębokie dekolty panny Mendes. Warstwa muzyczna to już zupełnie inna para kaloszy. O ile w początkowych scenach filmu nie zaskakuje niczym specjalnym, to od momentu, gdy Johny spotyka pewnego kowboja, oprawa dźwiękowa nabiera rumieńców. Przewijające się tu i ówdzie szlagiery znane z westernów, tutaj w nowych aranżacjach, zdecydowanie zapadają w pamięć i nuci się je jeszcze długo po wyjściu z kina. Mam wrażenie, że soundtrack z Ghost Ridera idealnie pasowałby choćby jako podkład muzyczny do sesji w Deadlands.

Jaki zatem werdykt? Nie mogę zgodzić się z opinią, że Ghost Rider to film słaby. Moim zdaniem jest to kawał bardzo dobrej rozrywki zaserwowanej w ładnej oprawie i, co ważniejsze, z w miarę logicznym scenariuszem. Oczywiście nie uniknięto kilku nadmiernie ckliwych i pełnych patosu scen, jednakże proporcja została zachowana i nie jesteśmy narażeni na nadmiar cukru wylewającego się z ekranu. Film wart jest zobaczenia choćby dla tych kilku ujęć, w których Cage ujawnia swój talent komiczny, oraz dla wspaniale nakręconej sceny podróży przez pustynię. Po Sin City oraz V jak Vendetta to najlepsza ekranizacja komiksu. Naprawdę polecam.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę


Ocena: 4 / 6

Komentarze


996

Użytkownik niezarejestrowany
    Moja polemika
Ocena:
0
~bob_thorp

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
film jest okropny!!! ok Cage jakoś ratuje sytuację, niektóre sceny z tym kolesiem są naprawdę dobre, gotka w TV jest nawet bardzo dobra. ale reszta? źli kolesie to jakaś plątanina fatalnych schematów, popłuczyn po matriksie i trzecioligowych modeli (nie mówiąc już o straszliwej zżynce z Nephilima)
aha jest jeszcze fabuła... dziurawa jak ja pie..le. koles który zrobił ten film stworzył godnego następce Elektry - tam głowa boli cały czas. tu jak już jest ok to przywali takim syfem że głowa pęka.
nie wiem co bardziej boli słodkawe i pseudo/melodramatyczne wstawki z młodości głównego bohatera czy straszliwy z swoim schematyzmie mefistofeles. fakt jest parę świetnych scen , dlatego tak bardzo jestem zły że ten film jest tak kiepski. wywali złych kolesi, wywalić słodkawa muzyczke i debilna podróż dwóch GR przez pustynie i film się broni. niestety na razie dobrze nie jest. może wersja DVD zrobiona bez udziału reżysera bedzie ok:)
08-03-2007 14:08
Wojteq
   
Ocena:
0
@bob_thorp
Moim zdaniem wstawek nie było aż tak wiele, zeby bolała głowa od nich. Juz wiecej było w Van Helsingu, a tam przeciez nie przeszkadzało.

Debilna podróż przez pustynię? A jakieś argumenty na poparcie tak śmiałego i jednoznacznego stwierdzena?

Słodkawa muzyczka? Waćpan słyszał wogóle soundtrack? Czy moze jest fanem necro satanic trash black i_cholera_wie_jeszcze_jakiego metalu?

Moze nie zauważyłeś, że w filmi da się wyłapać sporo zabawy z utartymi tematami, tak z westernów jak i horrorów czy filmów akcji. Prócz tego co jest w tekście, dodać jeszcze należy choćby tak kiczowaty, ze aż fajny szatański śmiech Ridera na motorze. :-)

Zapraszam do polemiki, ale błagam, takiej na poziomie.

@Craven
Skrobnę odpowiedz jak wróce nach house. :-) Ciężko się pisze z kompa w biegu. :-)
08-03-2007 14:51
~bob_thorp

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
niestety poziom nie posiadam.
proszę mi wytłumaczyć po co chłopaki galopują przez pustynie? żeby pokazać gdzie jest to miasteczko? żeby pokazać jak wygląda koń podrasowany ogniem i specjalnymi efektami czy może wreszcie po to aby dowalić miły kawałek muzyki? cała scena nie ma fabularnego uzasadnienia i dlatego jest debilna. miło się ja ogląda ale jak kowboj mówi sorry stary nie mam już benzyny idź i walcz a ja spadam bo koń mi zaraz padnie - ma przecież biedaczysko dużo latek - to mi się odechciało.
mowie o słodkawej muzyczce a nie o całym soundtracku. a jeśli nie wiesz o czym mowie to przypomnij sobie spotkania pod drzewem... mi już niedobrze.
przeczytaj co napisałem – może okaże się ze podobały nam się te same fragmenty ... jak już pisałem – właśnie dlatego ze jest sporo fajnym momentów jest mi przykro ze wszystko zostało zmarnowane i ostatecznie wyszedł syf.
p.s czy literatura około okultystyczna zawsze wygląda jak starodruk?? I czy ważne informacje standartowo umieszczano jako podpis pod rycina?? To konwencja i gra z widzem czy debilizm scenarzysty??
Pozdrawiam.
08-03-2007 15:28
~dobry elf

Użytkownik niezarejestrowany
    Nie chce się czepiać
Ocena:
0
i daję słowo, ale jak ktoś wstawia te teksty niech bacznie zwraca uwagę na takie proste byki. Jest Johnny Blaze nie Johny, a aktor to Nicolas Cage a nie Nicholas. Film średnio przypadł mi do gustu, ale nie spodziewałem się po nim wiele. Efekty pierwsza klasa. Sam tekst spoko.
08-03-2007 16:08
Malkav
   
Ocena:
0
A ja z kolei prosiłbym o poprawienie "X-Menów" na "X-Men" bądź "X-Manów". Nie róbcie liczby mnogiej z liczby mnogiej, to rani moje filologiczno-fanowskie serce.
08-03-2007 17:17
Gruszczy
   
Ocena:
0
Czy w filmie pojawia sie ten jego kumpel ze strzelba na ogień piekielny :-P? I to czy to nie ten facet w komiksie nazywal sie Johny Blaze? Kufa, juz mi sie wszystko miesza.. Pamietam, ze jak Mega Marvel wydal komiks, to byl i Johny Blaze (strzelba) i plonaca czacha. Moze mi ktos wytlumaczyc o co tu (tam) biegalo?
08-03-2007 19:17
lucek
   
Ocena:
0
4/6 ? OMG.
0.4/6 - z tym bym się prędzej zgodził ;)

Jedyna dobra rzecz w tym filmie - kiedy Mikołaj Klatka zamienia się w Duchowego Kierowcę nie widać jego drewnianej-twarzy-z-jedną-miną ;)

Elektra była lepsza. Przynajmniej miała cycki.


l.
08-03-2007 22:59
Wojteq
   
Ocena:
0
lucuś nie bluźnij. Elektra nie była lepsza. :-)
08-03-2007 23:02
Ausir
    @Gruszczy
Ocena:
0
Johnny Blaze był pierwszym komiksowym Ghost Riderem, a gdy wyzwolił się spod mocy demona pomagał drugiemu Ghost Riderowi, Danny'emu Ketchowi. Potem okazało się, że obaj są braćmi i potomkami Noble'a Kale'a, westernowego Ghost Ridera. W Polsce ukazały się jedynie komiksy z Ketchem.

@Malkav - "X-Menów" to po polsku prawidłowa liczba mnoga, tak samo jak "dżentelmenów", a nie "dżentelmanów".
09-03-2007 15:36
Gruszczy
    Ausir
Ocena:
0
Dzieki :) Z ciekawosci az poczytalem na Wiki o tym. Kurde, jak w brazylijskiej telenoweli :-P A strzelba Blaze'a byla wypasiona ;-)
09-03-2007 16:04
Ausir
   
Ocena:
0
Zresztą w najnowszej serii Ennisa to Blaze znowu jest Ghost Riderem.
09-03-2007 17:35
Gruszczy
   
Ocena:
0
Od dawna nie czytam komiksow :( Ale swego czego GH byl jedna z fajniejszych postaci, to zapamietalem :)
10-03-2007 18:44
~Adam

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
lubię takie filmy ale ghost rider to lider
26-03-2007 08:18
~Lemon14

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Film jest zajeghostriderowy:)
25-04-2007 10:48

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.