» Blog » Galaktyczne konflikty w Space Operze
28-05-2010 20:17

Galaktyczne konflikty w Space Operze

W działach: przemyślenia, RPG | Odsłony: 4

Od jakiegoś czasu pracuję nad mini-settingiem do SWEPL osadzonym w kosmosie, silnie inspirowanym Firefly'em. Wiem już, jakie motywy chciałbym w nim umieścić:
  • Silna władza centralna w systemach wewnętrznych, lecz anarchia i przemoc na rubieżach (kosmiczny dziki zachód).
  • Przed wynalezieniem hipernapędu ludzkość ruszyła między gwiazdy w statkach o predkościach podświetlnych. Tak zwani Pierwsi Osadnicy ruszyli w nieznane i tylko część z ich kolonii udało się później odnaleźć. Ich kultura i technologia rozwinęły się w izolacji, przez co mają inne zwyczaje niż mieszkańcy cywilizowanych światów. (coś, czego brakowało mi w Firefly'u - odpowiednik tubylców, Indian).
  • Galaktyczny konflikt.
Zaraz, napisałem "galaktyczny konflikt"? Hell, yeah! Wielka, galaktyczna wojna to coś, co tygryski lubią najbardziej. Ba, często nawet stanowi podstawowy element definicyjny Space Opery. Tylko jakiego rodzaju konfliktem powinien być? W Firefly'u była Wojna Unifikacyjna miedzy Sojuszem a Niepodległościowcami, czyli odpowiednik Wojny Secesyjnej z historii USA. Choć zakończyła się już jakiś czas temu, wciąż jest żywa w pamięci ludzkości i wyraźnie czuć jej wpływ na losy wszechświata. Jest to oczywiście klasyczny westernowy motyw z którego nie jestem w stanie zrezygnować, i na pewno wojna domowa bardzo podobna do tej z Firefly'a wyląduje w moim mini-settingu. Ale to wciąż za mało. Dlaczego? Bo wojna-która-minęła to element tła. Pozwala na zbudowanie ciekawej postaci-weterana wojennego (jak kapitan Mal) ale nie da się jej przeżywać tu i teraz - chyba, że będziemy grać we wcześniejszym momencie historii. A czasami aż chce się wrzucić postaci graczy w sam środek bitwy kosmicznej albo sprowokować tą bandę łajdaków i cwaniaków do stanięcia po którejś ze stron. W końcu galaktyczny konflikt leżał u podstawy takich świetnych gier, jak Wing Commander. Nie może to być jednak konflikt przytłaczający, konflikt o-wszystko-albo-nic, jak druga wojna światowa. Musimy zostawić troche luzu - perspektywa przerodzenia się wojny w konflikt totalny jest fajna ale i opcjonalna. Skoro jednak wojna w zjednoczenie już się wydarzyła, jaki kosmiczny konflikt mógł wybuchnąć już po niej? Mam trzy pomysły.
  • Jeden z systemów skolonizowanych przez Pierwszych osadników okazał się być na tyle przyjazny dla przybyszów, że szybko zbudowali silne społeczeństwo, które w krótkim czasie również wynalazło hipernapęd i zaczęło budować międzygwiezdne dominium. Wreszcie, po latach powracają na Ziemię. Ich kultura i technologia różni się znacząco, a obecność stanowi zagrożenie dla władz światów wewnętrznych. Lecz to wciąż ludzie z którymi można się dogadać. Ten motyw jest o tyle fajny, że Niepodległościowcy mogą próbować się dogadać z przybyszami by podkopać pozycję rządu centralnego.
  • Obcy. Nieludzcy, odpychający obcy. Ich biologia jest zupełnie odmienna, ich technologia jest przerażająca. Nie da się z nimi porozumieć, nie wiadomo jaką mają strukturę społeczną (jeśli jakąś mają). Ich fizyczne ciała są dla ludzi odpychające i przerażające. Tu wojna wybucha z totalnego niezrozumienia oponenta, jak w Grze Endera. obcymi straszy się dzieci i buduje potężną flotę, by ich powstrzymać (choć niektórzy twierdzą, że to tylko pretekst do budowania narzędzi ucisku wobec Niepodległościowców). To patent na typową wojnę w s/f ze straszliwym przeciwnikiem. Mi-Go z Cthulhutecha, Obcy z Aliena, Zergowie ze starcrafta, Robale z Starship Troopers, Symbionci z Gasnących Słońc - to wszystko przykłady jak mogą wyglądać tacy obcy.
  • Coś pomiędzy, czyli bardziej klasyczni obcy znani z SF. Pewnie humanoidalni, w jakiś sposób ludzcy np. oparci na typowo ludzkich cechach - wojowniczy, honorowi, żądni podbojów jak Kilrathi, zaawansowani technologicznie, lecz dzicy plemienni myśliwi jak Predatorzy. Podobni do ludzi, da się z nimi dogadać, są w stanie funkcjonować w naszym środowisku, a jednak są obcy. Robią rzeczy, których nie możemy zrozumieć, a ich fizyczność nas napełnia niepokojem. Świetnym przykładem są Krewetki z District 9. Większość ludzkości się ich boi, ale są i tacy, którzy próbują ich zrozumieć, a niektórzy - np. przemytnicy z czarnej strefy - starają się z nimi dogadać i handlować. Tu konflikt podobnie jak w poprzednim przypadku rodzi się z niezrozumienia i obcości przybyszów, ale jest nieco łagodniejszy.
Wciąż jednak nie wiem, na którą z opcji się zdecydować. Może macie swoje własne uwagi jak to powinno wyglądać? Albo wymyśliliście rozwiązanie, którego nie ma na powyższej liście?
Komentarze na tym blogu są zablokowane.