» Recenzje » Friday - Robert A. Heinlein

Friday - Robert A. Heinlein

Friday - Robert A. Heinlein
Friday jest sztuczną osobą – została poczęta w próbówce, dorastała w wychowalni, a jej rodzicami są setki osób, których geny wyselekcjonowano do jej stworzenia. Dzięki temu jest szybsza, zręczniejsza, silniejsza, inteligentniejsza i piękniejsza niż inni ludzie. Ale to wcale nie znaczy, że czuje się lepsza – wręcz przeciwnie. W ludzkim świecie na wytwory genetycznych laboratoriów patrzy się z odrazą, odmawiając takim osobom i ożywionym artefaktom większości praw. Dlatego też Friday żyje pod kloszem, odizolowana od zwykłych ludzi – jest kurierem bojowym, który dostarczy każdą przesyłkę. Jedynym, co może przerwać jej wykonywanie zadania, jest śmierć.

Początki fabuły Friday nie są ani zbyt oryginalne, ani też poruszające. Bond w spódnicy z niejasną przeszłością – jakież to pretensjonalne. Ale zanim skreślicie powieść z listy zakupów, spójrzcie jeszcze raz na okładkę. Nazwisko autora sugeruje coś całkiem innego niż czytadło wątpliwej jakości: po nim można się spodziewać tekstu co najmniej dobrego. I rzeczywiście, Friday w końcu okazuje się znakomitą książką. Heinlein udowadnia, podobnie jak w przypadku Żołnierzy kosmosu, że z prologu, który zapowiada prostą powieść akcji, potrafi rozwinąć naprawdę niezwykłą historię. Okazuje się, że Friday nie będzie wcale napakowanym bójkami thrillerem z piękną kobietą na pierwszym planie; to raczej powieść obyczajowa, o poszukiwaniu ciepła, bliskości, z wyraźnym piętnem fantastyki socjologicznej. To właśnie te dwa wątki stanowią prawdziwą moc tekstu – silne powiązanie konfliktów rasowych z historią pokrzywdzonej przez życie kobiety wywołuje potężne emocje. Na szczęście Heinlein nie rozckliwia się, nie próbuje zdobyć czytelnika łzawościami: będziemy świadkami kilku mocniejszych scen (nie tylko brutalnych, ale i rubasznych), będziemy uśmiechać się pod nosem, słysząc sprośne żarty, rzadko będziemy oglądać natomiast bezradnych bohaterów.

Budowa fabularna Friday nie jest zbyt skomplikowana, ale niewiele więcej można jej zarzucić. Co prawda nie będziemy mieli okazji zbyt dogłębnie poznać uniwersum, w którym toczy się akcja powieści, nie zwiedzimy wielu oszałamiających lokacji (chociaż zdarzają się wyjątki, jak chociażby Vicksburg), ale od początku do końca mamy pewność, że Heinlein wie co robi. Prostą drogą zmierza do całkiem ciekawego, trochę jowialnego zakończenia, które idealnie podsumowuje powieść. Jeśli dodać do tego niewątpliwą przyjemność, jaką sprawia śledzenie wątku socjologicznego, powoli rozwijanego przez autora, wychodzi na to, że książka sprawia mnóstwo najzwyczajniejszej czytelniczej radości. Nie można uznać Friday za tekst szczególnie odkrywczy, na pewno nie jest tak zaangażowany społecznie jak Obcy w obcym kraju, ale swoje zadanie – zapewnienie rozrywki – spełnia idealnie.

Duży wpływ mają na to bohaterowie, którymi Heinlein zapełnił swoje uniwersum. Od razu trzeba wspomnieć o Friday, która jest wykreowana wręcz idealnie. Spodziewacie się twardej agentki, która bez serca będzie zabijać kolejne tabuny wrogich szpiegów? Zawiedziecie się. Spodziewacie się płaczki, użalającej się nad sobą przy każdej okazji, wspominającej koszmary dzieciństwa? To nie Friday; ona jest pewną siebie kobietą, która wie, czego chce, czego potrzebuje, i próbuje dążyć do tego wszelkimi dostępnymi drogami. Jest kurierem bojowym i to ją w pewien sposób definiuje, ale nigdy nie zapomina o potrzebie przyjaźni, miłości, stara się być najzwyklejszym człowiekiem. Towarzyszą jej wcale nie gorzej wykreowani przyjaciele: bezlitosna dla otoczenia Janet, która odnajduje się w szczęśliwej, wieloosobowej (a wcale nie wielodzietnej) rodzinie, delikatny Georges, który nieustannie przekonuje Friday, iż sztuczna osoba wcale nie jest gorsza od urodzonej, w końcu doktor Baldwin – niesamowicie inteligentny, przenikliwy człowiek, będący dla Friday mistrzem. Te wszystkie postaci tryskają rubasznym humorem, co sprawia, że zżyłem się z nimi niemal od razu. Realności dodaje im powaga, której nabierają przy okazji geopolitycznych katastrof na Ziemi – to języczek u wagi, sprawiający, że za kreację postaci należy się Heinleinowi najprawdziwszy podziw.

Friday to doskonała powieść akcji. Jeśli pragniecie sporej dawki rozrywki w fantastycznonaukowym świecie, a nie macie ochoty na bezmyślne rzezie obcych, ten tekst na pewno będzie ciekawą alternatywą.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
9.0
Ocena recenzenta
10
Ocena użytkowników
Średnia z 1 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 2
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Piętaszek (Friday)
Autor: Robert A. Heinlein
Tłumaczenie: Danuta Górska
Wydawca: Albatros
Miejsce wydania: Warszawa
Data wydania: 9 kwietnia 2010
Liczba stron: 400
Oprawa: miękka
Format: 125 × 195 mm
ISBN-13: 978-83-7359-953-6
Cena: 30,49 zł



Czytaj również

Na skraju jutra
SF z japońską precyzją
- recenzja
Żołnierze kosmosu - Robert A. Heinlein
Kawaleria po korepetycjach z moralności
- recenzja
Obcy w obcym kraju
JEGO POKALANE POCZĘCIE

Komentarze


CE2AR
   
Ocena:
+4
"Ale zanim skreślicie powieść z listy zakupów, spójrzcie jeszcze raz na okładkę. Nazwisko autora sugeruje coś całkiem innego niż czytadło wątpliwej jakości:"

Kurcze, a moją uwagę przykuł zupełnie inny element okładki ;)
09-05-2010 01:29
Pancake
   
Ocena:
0
No, nie da się ukryć, że okładka dość ee...yy.... zwraca uwagę... ;P choć uważam, że to lekkie przegięcie. (Jeansowa kurtka a pod nią nawet stanika? Różowy lateks byłby leeepszy!)
09-05-2010 17:33
CE2AR
   
Ocena:
0
A szczerze, wkurzają mnie takie zagrania: nie dość, że najwyraźniej wydawca ma mnie za palanta, który myśli niewłaściwą częścią ciała, to jeszcze jakoś głupio taką książkę czytać w tramwaju.
09-05-2010 17:47
Canela
   
Ocena:
0
Mnie również rzuciła się w oczy okładka ;)
Zawsze mnie to intryguje, czemu super sprawne super bohaterki mają zawsze taki ogromny biust vide Lara Croft). Przecież mają taki rozmiar nawet bieganie sprawia problem.
09-05-2010 20:42
Pancake
   
Ocena:
0
kobita z obfitym biustem na starcie wybiera inny rodzaj kariery (nie superwoman, nie sportowiec) albo je sobie obcina. W sumie, to nie wiem kto wymyślił takie nierealnie bzdurne i niepraktyczne fantazje ;p
09-05-2010 23:58
Katatonia
   
Ocena:
0
Co wy wiecie o okładkach :))))))). To nieiwnna igraszka zaledwie. Tu jest fajnie: http://aidanmoher.com/blog/2010/01 /cover-art/cover-art-young-flandry-by-poul-anderson/
10-05-2010 22:12
~Dibbler

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Stare wydanie ksiażki miało jeszcze ciekawsza okładkę, w dobrym fantastycznym stylu:)
11-05-2010 09:39

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.