» Recenzje » Frankenstein. Syn marnotrawny - Dean Koontz i Kevin J. Anderson

Frankenstein. Syn marnotrawny - Dean Koontz i Kevin J. Anderson


wersja do druku

Czyli plastik zasadzony na klasycznym korzeniu

Redakcja: Beata 'teaver' Kwiecińska-Sobek

Frankenstein. Syn marnotrawny - Dean Koontz i Kevin J. Anderson
Na pytanie kim, lub czym jest Frankenstein, odpowie każdy – niezgrabnym monstrum obdarzonym wielką siłą. To nic, że klasyczna książka Mary Wollstonecraft Shelley była romantyczną przypowieścią o nowożytnym Prometeuszu i opowiadała o świętokradczym sięganiu po boską zdolność kreowania życia. Prawdziwym zaś monstrum był w niej doktor Victor Frankenstein, a nie jego twór zwany Potworem. Amerykańska kultura i film unieśmiertelniły potwora, ze śrubami w szyi i szwem przez środek czoła. Raz na zawsze. Z romantyzmu niewiele zostało, a Prometeusza i motywy faustowskie już rzadko kto wspomina w związku z Frankensteinem.
Na polskim rynku ukazała się właśnie nowa pozycja nawiązująca do frankensteinowskiej klasyki. Napisało ją dwóch autorów, znanych już u nas: Dean (już nie R.) Koontz i Kevin (dalej J.) Anderson. Kto czyta namiętnie opowieści grozy i literaturę z cyklów Gwiezdne Wojny i Diuna, zna ich doskonale. Tym razem obaj zabrali się za Frankensteina.

Na ostatniej stronie okładki możemy przeczytać, że oto mamy do czynienia z pierwszym tomem trylogii bestsellera literatury grozy, napisanego na podstawie scenariusza Koontza, według którego zrealizowano film telewizyjny. Niestety, jest to niepełna informacja, gdyż oryginalny scenariusz „klasyka grozy” miał tak dużą ilość poprawek, że wykorzystano w filmie tylko ogólny koncept. Dopiero książka ma oddać ducha oryginalnych pomysłów autora.

Autor, bowiem, dopisał dalszy ciąg do dzieła Shelley. Po blisko dwustu latach, już na przełomie drugiego tysiąclecia, znowu spotykamy Potwora, noszącego tu imię Deukalion (jedyne odwołanie do Prometeusza), który dostąpił oświecenia w Tybecie i dzięki nadludzkiej znajomości fizyki kwantowej jest w stanie teleportować się, gdzie chce. Historia z oryginalnej książki, z początku XIX wieku, okazuje się być tylko przeinaczeniem faktów. Victor Frankenstein nie umarł na Arktyce, tylko przeżył i uciekł do Europy. Obecnie wrócił do Nowego Orleanu i ma zbrodniczy plan wykorzystania swoich najnowszych (klonowanych oczywiście) potworów, by zdobyć władzę nad światem i wytrzebić Starą Rasę, czyli ludzkość. Oczywiście, mamy też dzielnych policjantów (podkochująca się w sobie parę), w tle zaś - rodzące się człowieczeństwo w kreaturach doktora, krew, seks i autystyczne dzieci. Są nawet motywy z Obcego i imiona rodem z Drakuli. Jak na scenariusz amerykańskiego serialu, fabuła i postacie są po prostu wzorcowe, co niestety nie stanowi zalety książki.

Na serialową atmosferę książki wpływa coś jeszcze: 97 rozdziałów na 296 stron, każdy opisujący jedną scenę, czasem nawet jedno tylko ujęcie „pisarskiej kamery”. Przypomina fabularyzowany scenopis. Szybko się czyta, szybo zapomina. Jako że to tylko pierwszy tom, mamy jedynie zapętlenie akcji, bez większego rozwiązania fabuły. W serialach mamy zazwyczaj punkt kulminacyjny w środku sezonu, mający być ważnym wstępem do głównej linii fabularnej. W tej trylogii będzie on zapewne dopiero w tomie drugim.

„Przemachałem” tą książkę jeżdżąc autobusem. Nie musiałem się skupiać, nie przegapiłem żadnego przystanku, więc jest to doskonała lektura tramwajowo- autobusowa. Dla mnie jednak nie stanowi to atutu. Niby akcja toczy się wartko, niby dużo krwi i brutalności, ale miałkość psychologii postaci i rozterek potworów Frankensteina jest rozczarowująca. Dodatkowo, widać, że to scenariusz. Coś, co na ekranie telewizora robi wrażenie, tu razi jak gumowy smoczek w jednym z polskich seriali fantasy. Największym jednak rozczarowaniem jest oświecony potwór i zły, do szpiku „styropianowej kości”, Victor Frankenstein, który poniża i zabija kobiety, je paskudztwa oraz ma chore rojenia rodem z komiksu. Po Koontzu oczekiwałem choćby lepszych i bogatszych opisów, by książka miała atmosferę, a nie wydała się jedynie trochę lepiej napisanym „produkcyjniakiem z serialu”. Dodatkowo, autorzy pokusili się o napisanie swoistego sequela do powieści Mary Shelley i nie wywiązali się całkowicie z tego zadania. Szalony geniusz chcący zapełnić świat sklonowaną, lepszą rasą, mógłby się nazywać dowolnie. Oświecony, szlachetny potwór z masą blizn również nie musiał być od razu powiązany z Frankensteinem. Podpięto się pod klasyczne dzieło w sposób dość pasożytniczy.

Wiem, że papier jest cierpliwy, zniesie wszystko, ale nie powinno się sadzić plastikowej, serialowej pulpy na klasycznym korzeniu, jakim jest książka Shelley. Frankenstein. Syn Marnotrawny powinien pozostać konceptem serialu dla telewizji. Uznałbym go za kolejną komercyjną odrośl od legendy, nawiązującą jakością do filmów wytwórni Hammer. Przerobienie go na książkę jest po prostu niesmacznym pokazem, jak wykorzystuje się markę Frankenstein w przemyśle wydawniczym, by sprzedać kolejny tytuł.

Podsumowując: Dostaliśmy średniej jakości thriller z nadprzyrodzonymi bohaterami, mający atmosferę telewizyjnego serialu i będący tak samo łatwym do przeoczenia lub zapomnienia. Jeśli ktoś czyta wszystko, co powstało w ramach „frankensteinowskiej” literatury, to pewnie to kupi. Reszcie odradzam. Chyba, że chcą zobaczyć jak wygląda pomnik mody na serialowe fabuły. Czasem mam wrażenie, że dziś książka, którą nie da się łatwo sfilmować, przestaje mieć rację bytu.
Na koniec pozostaje mi tylko napisać: kiedyś był Wiek Złoty, potem Srebrny, a o naszym Plastikowym nikomu się nie śniło. O takim wykorzystaniu motywu Frankensteina, też chyba nie.

Dziękujemy wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie książki
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
3.5
Ocena recenzenta
4.5
Ocena użytkowników
Średnia z 1 głosów
-
Twoja ocena
Tytuł: Frankenstein. Syn marnotrawny
Cykl: Frankenstein Deana Koontza
Tom: 1
Autor: Kevin J. Anderson, Dean Koontz
Tłumaczenie: Anna Maria Nowak
Wydawca: Prószyński i S-ka
Data wydania: 3 sierpnia 2006
Liczba stron: 296
Oprawa: miękka
Format: 146 x 225 mm
ISBN-10: 83-7469-384-3
Cena: 29,90 zł



Czytaj również

Diuna: Opowieści z Arrakin
Dwa opowiadania, dwie jakości
- recenzja
Diuna #1: Ród Atrydów #1
Polityka, ekonomia, bunt i śmierć... Oto Diuna
- recenzja
Droga do Diuny
Droga do Franka Herberta
- recenzja
Smocze łzy
Niespodzianka od pana Koontza
- recenzja
Odd Thomas #1: Diabelski pakt
Diabeł tak straszny, jak go rysują
- recenzja

Komentarze


Ausir
    Podejrzewam zresztą...
Ocena:
0
że całość napisał Anderson na podstawie scenariusza Koontza, tak jak zapewne to on pisze nowe tomy Diuny, a syn Herberta użycza jedynie nazwiska.
15-09-2006 23:17
~vg

Użytkownik niezarejestrowany
    z
Ocena:
0
bzidko
30-09-2008 17:55
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
aaasdadaasdaaaadadadaddsffdgdggdgdg gfgfdfdfffffffffffeeeeeeeeeeeeeeeeee eeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee eeeeeeeeeeeeeeeeereweeeeeeeeeeeeeeee eeeeeeeeeeeeeeeeeeeeweqaewqeqwewqwqe wqewqewqwewwqqsqsssaqwerwewerererewr reerrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrerer weererereraaaaahhhhhhhhhhhhhhhhhhhhh hhhhhhhhsfsf
06-10-2009 16:32

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.