17-12-2011 20:20
Fox's Gap
W działach: Planszówkowo | Odsłony: 3
Dzisiejszy raport dedykowany jest Ezechielowi i nie będzie zawierał fabularyzacji (którą ponownie zamierzam wprowadzić dopiero opisując pełny scenariusz South Mountain - dziś niestety nie udało się go zagrać z uwagi na nieobecność Lubej, która ma zarezerwowane dowodzenie Południem).
Zdjęć niestety nie będzie.
Dziś udało mi się z Kolegą (patrz poprzedni wpis) rozegrać w South Mountain obronę Fox's Gap. Oto krótkie sprawozdanie.
Wojska
W wyniku losowania mi w udziale przypadło dowództwo nad siłami Unii, a konkretnie nad Kanawha Division (K/9) składającą się z brygady Scammona (1/K/9) i brygady Crook'a (2/K/9). Łącznie około 3100 piechurów, 250 kawalerzystów i 12 "trzycalówek". Do tego dwóch dobrych dowódców (pułkownik Crook i generał Cox) i jeden przyzwoity (generał Scammon).
Niestety, moją bolączką było raczej niskie morale (3 oddziały z B i 5 z C), które ostatecznie stało się przyczyną klęski.
Konfederaci do obrony przełęczy mieli dwie brygady (GB Andersona i Garlanda) z dywizji Hill'a (około 2350 ludzi) i 10 trzycalowych armat. Południowcy, chociaż mniej liczni, mieli znaczną przewagę w jakości morale (2A 5B i 2 C) dodatkowo potęgowaną dwójką dobrych generałów.
Scenariusz
Scenariusz rozpoczynał się o godzinie 8:30 kończył zaś o 10:00 (6 tur gry). Do godziny 9:00 Południowcy dysponowali tylko brygadą Garlanda.
Victory Pointsy przyznawaliśmy tylko i wyłącznie za kontrolę przełęczy.
Rozgrywka
Od samego początku mi nie szło.
W czasie ostrzału w pierwszej turze (8:30-8:45) cała moja kawaleria została ostrzelana przez jedną z baterii Południa i w wyniku tragicznego rzutu na morale (co będzie dzisiaj prześladować mnie praktycznie do końca) otrzymała marker dezorganizacji, a jeden z oddziałów na nią się składających w wyniku strat i "stragglerów" przestał istnieć.
Co więcej, w czasie pierwszej wymiany ognia muszkietowego w bitwie (tura przypadająca na godzinę 8:45-9:00) straciłem swojego najlepszego dowódcę - Crook'a, a regiment z którymi był "zestackowany" zmuszony zostały do cofnięcia się o dwa heksy odsłaniając w ten sposób będące jeszcze w kolumnie dwa regimenty z tej samej brygady. Skończyło się to ich ostrzelaniem, której skutkiem była dezorganizacja i wycofanie o 3 heksy.
W ciągu następnej tury wydawało się, że zdołałem przywrócić jakiś ład w oddziałach i nawet odepchnąłem ogniem muszkietowym oddział południowców, co umożliwiło mi w następnej turze obsadzenie kamiennego muru, by dostawać dodatkową ochronę. Niestety, moje szczęście nie trwało długo, gdyż oddziały Andersona, które weszły do akcji w turze 9:15-9:30 od razu w wyniku ostrzału zdezorganizowały mi kolejne regimenty (marną pociechą był fakt, że już w pierwszej walce ogniowej z jego udziałem Anderson został ranny).
Kolejna tura upłynęła na próbie zepchnięcia konfederackich skrzydeł, ale rzuty na morale oscylujące wokół 60 (k66 - ktoś jeszcze pamięta tę metodę?) połączone ze współczynnikami morale skutecznie uniemożliwiały mi nie tylko parcie do przodu, ale nawet dłuższy ostrzał.
W ostatniej turze (9:45-10:00) udało mi skutecznie zaszarżować moim najlepszym regimentem (zadając przy okazji przeciwnikowi straty wynoszące 250 ludzi) i "zroutować" trzy regimenty konfederackie. Niestety, z uwagi na to, że była to ostatnia tura nie mogłem już nic więcej zrobić.
Straty
Unia w ciagu tego scenariusza straciła 1300 zabitych, rannych zaginionych (z czego 600 to stragglerzy, więc byłaby szansa na ich powrót do jednostek) plus Crook'a, natomiast Konfederacja 850 (w tym 600 stragglerów), jednego rannego generała i dwie armaty.
Uwagi nt. mechaniki
Dziś graliśmy z uwzględnieniem wszystkich zasad. Pomimo pewnego zamieszania w pierwszej turze z liczeniem ruchu całość zasad udało się mojemu współgraczowi opanować szybko i, co najważniejsze, zapamiętać je tak, że sięganie do rozpiski z kosztem ruchu stało się niepotrzebne już w trzeciej turze.
Bardzo sprawnie szła też ocena LoS, która nie jest łatwa z uwagi na ukształtowanie terenu bitwy.
Uwagi ogólne
Część z nich będzie oczywista, ale przebieg walki kazał nam je wyrazić na głos ;)
Po grze obaj byliśmy bardzo zadowoleni i wymieniliśmy się spostrzeżeniami. Po pierwsze ta bitwa jeszcze bardziej uwypukliła wpływ morale na przebieg starcia - mając oddziały lepszej jakości mógłbym zdecydowanie więcej ugrać, i to nawet pomimo moich rzutów.
Po drugie bardzo podobał mi się sposób, w jaki Kolega wykorzystywał teren, choć zgodziliśmy się w późniejszej rozmowie, że mógł ustawić się inaczej, co zwiększyłoby skuteczność artylerii.
Po trzecie świadomość tego, że kończy się czas na zwycięstwo była frustrująca, bowiem tykający zegar wymuszał na mnie cześciowo ataki na mniejszą skalę, ponieważ zebranie większych sił było bardzo czasochłonne z uwagi na regularną dezorganizację (z której by wyjść "na normalność" oddział potrzebuje dwóch tur).
Po czwarte, stackowanie jest fajne, ale gdy zbyt wiele oddziałów znajdzie się na małej przestrzeni, to dezorganizacja albo "zroutowanie" jednego z nich prowadzić może do katastrofy (co pokazała ostatnia tura. Gdyby nie koniec czasu, to linie Janków Rebeliantów mogłyby pęc jak bańka mydlana)
Pomimo totalnej klęski i wyjątkowego braku szczęścia bawiłem się przednio, a kolejne fatalne wyniki w testach na morale stawały się okazjami do wesołości i chociaż wolałbym, aby następnym razem kości były bardziej przychylne moim oddziałom, to nie będę się martwił, jeśli znów moje rzuty będą tragiczne, o ile przyniosą one wszystkim tyle śmiechu i radości.
Zdjęć niestety nie będzie.
Dziś udało mi się z Kolegą (patrz poprzedni wpis) rozegrać w South Mountain obronę Fox's Gap. Oto krótkie sprawozdanie.
Wojska
W wyniku losowania mi w udziale przypadło dowództwo nad siłami Unii, a konkretnie nad Kanawha Division (K/9) składającą się z brygady Scammona (1/K/9) i brygady Crook'a (2/K/9). Łącznie około 3100 piechurów, 250 kawalerzystów i 12 "trzycalówek". Do tego dwóch dobrych dowódców (pułkownik Crook i generał Cox) i jeden przyzwoity (generał Scammon).
Niestety, moją bolączką było raczej niskie morale (3 oddziały z B i 5 z C), które ostatecznie stało się przyczyną klęski.
Konfederaci do obrony przełęczy mieli dwie brygady (GB Andersona i Garlanda) z dywizji Hill'a (około 2350 ludzi) i 10 trzycalowych armat. Południowcy, chociaż mniej liczni, mieli znaczną przewagę w jakości morale (2A 5B i 2 C) dodatkowo potęgowaną dwójką dobrych generałów.
Scenariusz
Scenariusz rozpoczynał się o godzinie 8:30 kończył zaś o 10:00 (6 tur gry). Do godziny 9:00 Południowcy dysponowali tylko brygadą Garlanda.
Victory Pointsy przyznawaliśmy tylko i wyłącznie za kontrolę przełęczy.
Rozgrywka
Od samego początku mi nie szło.
W czasie ostrzału w pierwszej turze (8:30-8:45) cała moja kawaleria została ostrzelana przez jedną z baterii Południa i w wyniku tragicznego rzutu na morale (co będzie dzisiaj prześladować mnie praktycznie do końca) otrzymała marker dezorganizacji, a jeden z oddziałów na nią się składających w wyniku strat i "stragglerów" przestał istnieć.
Co więcej, w czasie pierwszej wymiany ognia muszkietowego w bitwie (tura przypadająca na godzinę 8:45-9:00) straciłem swojego najlepszego dowódcę - Crook'a, a regiment z którymi był "zestackowany" zmuszony zostały do cofnięcia się o dwa heksy odsłaniając w ten sposób będące jeszcze w kolumnie dwa regimenty z tej samej brygady. Skończyło się to ich ostrzelaniem, której skutkiem była dezorganizacja i wycofanie o 3 heksy.
W ciągu następnej tury wydawało się, że zdołałem przywrócić jakiś ład w oddziałach i nawet odepchnąłem ogniem muszkietowym oddział południowców, co umożliwiło mi w następnej turze obsadzenie kamiennego muru, by dostawać dodatkową ochronę. Niestety, moje szczęście nie trwało długo, gdyż oddziały Andersona, które weszły do akcji w turze 9:15-9:30 od razu w wyniku ostrzału zdezorganizowały mi kolejne regimenty (marną pociechą był fakt, że już w pierwszej walce ogniowej z jego udziałem Anderson został ranny).
Kolejna tura upłynęła na próbie zepchnięcia konfederackich skrzydeł, ale rzuty na morale oscylujące wokół 60 (k66 - ktoś jeszcze pamięta tę metodę?) połączone ze współczynnikami morale skutecznie uniemożliwiały mi nie tylko parcie do przodu, ale nawet dłuższy ostrzał.
W ostatniej turze (9:45-10:00) udało mi skutecznie zaszarżować moim najlepszym regimentem (zadając przy okazji przeciwnikowi straty wynoszące 250 ludzi) i "zroutować" trzy regimenty konfederackie. Niestety, z uwagi na to, że była to ostatnia tura nie mogłem już nic więcej zrobić.
Straty
Unia w ciagu tego scenariusza straciła 1300 zabitych, rannych zaginionych (z czego 600 to stragglerzy, więc byłaby szansa na ich powrót do jednostek) plus Crook'a, natomiast Konfederacja 850 (w tym 600 stragglerów), jednego rannego generała i dwie armaty.
Uwagi nt. mechaniki
Dziś graliśmy z uwzględnieniem wszystkich zasad. Pomimo pewnego zamieszania w pierwszej turze z liczeniem ruchu całość zasad udało się mojemu współgraczowi opanować szybko i, co najważniejsze, zapamiętać je tak, że sięganie do rozpiski z kosztem ruchu stało się niepotrzebne już w trzeciej turze.
Bardzo sprawnie szła też ocena LoS, która nie jest łatwa z uwagi na ukształtowanie terenu bitwy.
Uwagi ogólne
Część z nich będzie oczywista, ale przebieg walki kazał nam je wyrazić na głos ;)
Po grze obaj byliśmy bardzo zadowoleni i wymieniliśmy się spostrzeżeniami. Po pierwsze ta bitwa jeszcze bardziej uwypukliła wpływ morale na przebieg starcia - mając oddziały lepszej jakości mógłbym zdecydowanie więcej ugrać, i to nawet pomimo moich rzutów.
Po drugie bardzo podobał mi się sposób, w jaki Kolega wykorzystywał teren, choć zgodziliśmy się w późniejszej rozmowie, że mógł ustawić się inaczej, co zwiększyłoby skuteczność artylerii.
Po trzecie świadomość tego, że kończy się czas na zwycięstwo była frustrująca, bowiem tykający zegar wymuszał na mnie cześciowo ataki na mniejszą skalę, ponieważ zebranie większych sił było bardzo czasochłonne z uwagi na regularną dezorganizację (z której by wyjść "na normalność" oddział potrzebuje dwóch tur).
Po czwarte, stackowanie jest fajne, ale gdy zbyt wiele oddziałów znajdzie się na małej przestrzeni, to dezorganizacja albo "zroutowanie" jednego z nich prowadzić może do katastrofy (co pokazała ostatnia tura. Gdyby nie koniec czasu, to linie Janków Rebeliantów mogłyby pęc jak bańka mydlana)
Pomimo totalnej klęski i wyjątkowego braku szczęścia bawiłem się przednio, a kolejne fatalne wyniki w testach na morale stawały się okazjami do wesołości i chociaż wolałbym, aby następnym razem kości były bardziej przychylne moim oddziałom, to nie będę się martwił, jeśli znów moje rzuty będą tragiczne, o ile przyniosą one wszystkim tyle śmiechu i radości.