» Opowiadania » Fortunne spotkanie

Fortunne spotkanie


wersja do druku

z cyklu Opowieści z Eorthe

Redakcja: Olga 'Kitiara' Rostkowska

Z czarnego, bezgwiezdnego nieba zaczął leniwie sypać drobniutki śnieg, powlekając gładkie, ubite kamienie gościńca kolejną warstwą bieli. Zza ściany lasu, iskrzącego się bladym światłem księżyca spozierającego raz za razem spośród chmur, wysunął się gniady koń. Dosiadał go rosły mężczyzna pochylony w siodle i ciasno opatulony płaszczem, spod którego wystawały jedynie okryte dłonie pewnie zaciskające cugle oraz nogi w podniszczonych, wysokich butach. Zmianę pogody jeździec przywitał jedynie krótkim, krzywym uśmiechem.

Wędrowiec ów przemierzał krainę Neritv, na wskroś mroźną i mroczną o każdej porze roku. Tu zmrok ciągnął się niekiedy tygodniami, a jasnych dni było tyle, co zieloniutkich źdźbeł trawy na pustyni. Nad całą okolicą panowały potężne lasy, rozpościerając się na każdej równinie, każdym pagórku i każdym górskim stoku. Posępne drzewa najeżone milionami ostrych igieł wdzierały się wszędzie, jak gdyby kierowała nimi siła bardziej mocarna niż natura — i wcale niewykluczone, że tak właśnie było, bowiem nie słyszało się o tym, aby drzewa miesiącami mogły wytrwać bez życiodajnych darów słońca.

Srogi wiatr zadął wzdłuż traktu i podróżnik spostrzegł czarny kształt sunący skrajem drogi, z wielkim trudem zmagający się z lodowatymi podmuchami. Mężczyzna w siodle przyganił wierzchowca do kłusu i wnet w jego oczach ów tajemniczy kształt przerodził się w ludzką sylwetkę. W chwili, gdy koń zrównał się z nieznajomą istotą, ta nieoczekiwanie runęła na śnieg.

Wędrowiec, sam nie widząc czemu to czyni, zeskoczył z wierzchowca, prędko dopadł do leżącej postaci, schwycił ją za okryte jasnoszarą opończą ramiona i pomógł wstać. Ta, mówiąc coś niezrozumiałego pod nosem, odwróciła się do mężczyzny.

Podróżnik z osłupieniem wejrzał w głąb dwóch bezdennych studni, jakimi zdały mu się fioletowe oczy błyszczące jak ametysty w pięknej twarzy kobiety. Była ona bez wątpienia elfką. Olśniony jej urodą i blaskiem długich, srebrzystych włosów spływających spod kaptura, spytał z szacunkiem:
— Kim jesteś, pani?
— Aruthiel Iniviel — odparła z ociąganiem, głosem niepewnym, a zarazem czystym jak górski potok. — A ktoś ty?
— Ulair... — Zawahał się; nie dlatego, iż nie chciał wyjawić swej tożsamości, a raczej z powodu zdumiewającego wrażenia, że nieśmiertelna elfka jest jedynie nieznacznie starsza od niego. — Po prostu Ulair, moja pani.

— Czy dobrze władasz mieczem? — zapytała niespodziewanie, uważnym spojrzeniem obiegając jego szerokie ramiona i miecz w postrzępionej, skórzanej pochwie. Mężczyzna poczuł się odrobinę zakłopotany zarówno jej zainteresowaniem nim, jak i raptownym pytaniem.
— Tak, ale czemu pytasz?
— To spotkanie może się okazać bardzo fortunne dla nas obojga — rzekła elfka. Na jej rubinowych ustach pojawił się blady uśmiech. — Nieszczęśliwie, potrzebuję pomocnej dłoni kogoś takiego jak ty. Niedaleko stąd, już pewien czas temu, na mnie i moją eskortę napadła banda zbójców... Proszę, nie przerywaj mi, dopóki nie skończę — zastrzegła, widząc otwierające się usta Ulaira. — Zaatakowano nas znienacka, lecz los najwyraźniej nade mną czuwał, bowiem uchyliłam się i dość wprawnie spadłam z konia. Udałam, że jestem bez życia, kiedy zaczęli szukać kosztowności, i tym sposobem zachowałam zdrowie. Niestety, zabrano mi rzecz ogromne drogą: prezent od brata, do którego zmierzałam dziś w odwiedziny: srebrny naszyjnik z Okiem Sokoła, wspaniałym szafirem. — W jej głosie rozbrzmiał smutek, a w oczach odmalował się żal. — Życia mym obrońcom nie wrócę, lecz przynajmniej ten klejnot mogę odzyskać. Pomożesz mi, człowieku? Zapewniam cię, że ci bandyci, a jest ich trzech, kierują się tym traktem i nie mogą być zbyt daleko.

Aruthiel wpatrzyła się w Ulaira z takim żarem w oczach, iż ogarnęło go autentyczne pragnienie bezinteresownego ruszenia w pościg za złoczyńcami, ale że altruizm był dla niego emocją tak samo obcą jak morze dla trolla jaskiniowego, wezbrał w nim opór. Urok niezwykle pięknej kobiety wywodzącej się z rodu najbardziej szlachetnych i prawdomównych mieszkańców Eorthe zaćmił mu rozsądek; na całe szczęście uzmysłowił to sobie zawczasu.

— To wymagałoby nie lada zdolności i wysiłku, a mówiłaś pani przecież o fortunnym spotkaniu dla nas obojga. Jak do tej pory fortunę widzę tylko dla ciebie, moja pani — stwierdził nie bez uszczypliwości.
— Jeżeli nam się uda, a potem bezpiecznie dotrzemy do mojego brata, obiecuję, że nie minie cię stosowna nagroda — odparła z powagą i osobliwą wyniosłością, która wydała mu się w tej sytuacji zdecydowanie nie na miejscu.

Zaintrygowany, a zarazem zachęcony nagrodą, Ulair przyjrzał się bacznie elfce, jednak po chwili namysłu skłonił lekko głowę.
— Słowo Elfa Jasnego jest przysięgą. Pomogę ci, choć na twoim miejscu ostrożniej miarkowałbym nasze szanse i możliwości, moja pani.
Aruthiel roześmiała się.
— Nie doceniasz mnie, człowieku.
— Bynajmniej. — Obdarzył ją smętnym uśmiechem i wdrapał się z powrotem na siodło. Wyciągnął do kobiety ramię. — Jeżeli, jak powiadasz, ta banda z łatwością pokonała twoich pobratymców, jak podołamy im my, i to tylko we dwójkę?

Elfka zignorowała dłoń mężczyzny i zadziwiająco zręcznie wskoczyła na wierzchowca, który z miejsca ruszył galopem.
— Spodziewałam się większego entuzjazmu u kogoś tak młodego — przyznała cierpko, zaglądając mu przez ramię. Po chwili zmarszczyła swoje srebrzyste brwi. — Czemu wstrzymujesz konia? Musimy ich czym prędzej dogonić!
— Moja pani, to biedne zwierzę podróżuje już od wielu godzin, a śnieg i podwójny ciężar na grzbiecie wcale nie ułatwiają mu dalszej wędrówki.
— Lecz oni uciekną!
— Wątpię. Oni także nie mogą poruszać się zbyt szybko.
— To żadna wymówka — stwierdziła zgryźliwie i zamilkła.

Ulair przewrócił oczami. Chociaż zachwycała go uroda Aruthiel, którą można było porównywać jedynie do migotania kufra pełnego brylantów, miał nieodparte przeświadczenie, że elfka przysporzy mu całego mnóstwa przykrości. Egzystencja Ulaira bladła przy szlachectwie każdego elfa i czuł, iż niedługo w jakiś sposób to odczuje. Jak powiadają: „Wyniosłość i pycha rosną wraz z długowiecznością”; towarzystwo nieśmiertelnych mogło być zatem naprawdę nieznośne.

Przez pewien czas jedynymi dźwiękami towarzyszącymi dwójce wędrowców były głuchy stukot podków o zagłębioną w śniegu kamienną drogę i świst północnego wiatru prześlizgującego się pomiędzy igiełkami drzew bezkresnej kniei.

— Gościniec zmierza do Erbee. Czy tam właśnie się kierowałeś? — spytała Aruthiel, rozcinając głosem mroczne szepty nocy.
— Nie, chociaż pragnę się tam zatrzymać. Kierowałem się zaś do Karatu. Jest tam wielu kupców, którzy drżą o swe dobra, liczę przeto na dobry zarobek.
— Jesteś najemnym rycerzem? — spytała z nieukrywaną zgrozą. Ulair zmrużył powieki i obejrzał się za siebie, na przejętą dziwnym grymasem twarz elfki.

— Tak, moja pani — przyznał po dłuższej chwili, dziwiąc się w duchu, iż przez moment, wiedziony osobliwym doznaniem, pragnął rzec coś zgoła odmiennego. By przegnać to nieprzyjemne uczucie, zmienił temat — Nie rozpowiada się tutaj nic o elfach, ani o ich domenach. Gdzie...?
— Najemnicy nie znają honoru, ani lojalności — wpadła mu w słowo Aruthiel. — To niegodna profesja, by nie rzec: plugawa.
— Nie profesja świadczy o człowieku, a jego czyny.
— Czyny? — prychnęła. — Zabijanie tych, którzy mają większe sakiewki, zabijanie zrodzone z odwagi mierzonej blaskiem złota. Wielkie czyny, doprawdy!

— A cóż Elf Jasny może wiedzieć o wielkich czynach? Hę? — zakpił, zakrywając fałszywym rozbawieniem narastającą złość i zdziwienie. — Jedyne co umiecie to śpiewać, ględzić o sztuce i siedzieć w swoich czterech kątach!
— A wy moczyć usta w kuflu — rzekła jadowicie, ale przy tym niezwykle spokojnie, jakby uprzytamniając sobie bezsens tej rozmowy. — Ta dyskusja do niczego nie prowadzi, a może nas tylko zdradzić. Jeśli tak nie cierpisz elfów, w takim razie zachowaj swój gniew dla moich mrocznych braci, Elfów Ciemnych.

— Przeinaczasz wszystko. Nigdy nie mówiłem, że nie cierpię elfów — mruknął pod nosem Ulair i skupił się na prowadzeniu zmęczonego wierzchowca po wymagającej trasie. Gościniec zagłębił się jeszcze bardziej w las, wijąc się tuż pod zgiętymi od śniegu konarami drzew. Wiatr, który na jakiś czas znacznie zelżał, nagle uderzył od zachodu, rzucając w twarz wędrowca chmurę śnieżynek. Dreszcze przebiegły po jego plecach niczym wygłodniała wataha wilków pędząca za swą ofiarą.

— Czy masz może — zagaiła nieśmiało Aruthiel, kiedy kolejny podmuch zatrzepotał ich ubraniami — jakieś... niepotrzebne odzienie?
Mężczyzna zerknął na nią z ukosa. Kobieta cała drżała, skulona w sobie, zaciskając zęby.
— Nie, ale czemu mi nie powiedziałaś, że jest ci aż tak zimno, moja pani? Cała się trzęsiesz!
Aruthiel Iniviel nie raczyła odpowiedzieć. Najemnik pokręcił głową, bardziej zdumiony, niż rozsierdzony nierozsądnym zachowaniem elfki. Zachowywała się jak dziecko we mgle, a nie jak jedna z najwspanialszych istot świata.

— Chwyć się mnie, moja pani. Będzie ci cieplej.
— Mam się do ciebie... przytulić? — spytała niemalże z odrazą.
— Czyżby to było poniżej godności Elfa Jasnego? — zadrwił.
— Nie udawaj takiego chytrego, człowieku — burknęła i przysunęła się w końcu do Ulaira. Oparła się na jego plecach i zaplotła dłonie na jego brzuchu. Mężczyzna poczuł się dość osobliwie. Nieczęsto miał towarzyszy — w szczególności nobliwe, piękne elfki — którzy dzielili z nim trudy podróży w taki sposób.

Rozmyślając nad tą sprawą, zbyt mało uwagi poświęcił drodze — i wtem przeciążona gałąź smagnęła go po czole, zrywając z głowy kaptur. Aruthiel krzyknęła, wpierw zaskoczona, potem skrajnie oburzona.
— Uważaj jak prowadzisz konia! Jak zamyślasz mi pomóc, tkwiąc głową w obłokach?
— W śniegu, jeżeli już, moja pani — mruknął, strzepując z włosów pozlepiane śnieżynki. — A z ciebie, pani, jest wystarczająca dystrakcja, żeby... chwila. — Jego głos nagle stał się poważny i cichy. — To oni!

Ulair syknął i zsunął się z wierzchowca, pociągnąwszy za sobą elfkę. Oboje padli płasko na miękką, białą pokrywę gościńca. Rozzłoszczona Aruthiel warknęła:
— Co ty robisz, człowieku?!
Popatrzył na nią, zupełnie nie pojmując w czym rzecz.
— Spójrz! — szepnął do niej i wskazał palcem na dwie wysokie, czarne sylwetki majaczące w głębokim cieniu drzew, ledwo widoczne zza zakrętu duktu.

W tym momencie kobieta roześmiała się głośno i chociaż śmiech jej brzmiał jak cudowna melodia, Ulair zupełnie nie potrafił zrozumieć jego znaczenia. Wtem, wysilając oczy, które nie zaznały snu od wielu godzin, uzmysłowił sobie, iż został dokumentnie okpiony przez własne zmysły.
Dwa kształty nieopodal drogi były bowiem olbrzymimi kamieniami; pomyłka była tym większym głupstwem, że już nie raz przejeżdżał przez ten gościniec.

Czując rumieniec wstydu palący uszy i słysząc rozbawiony śmiech elfki, użył kilku nieprzyjemnych goblinich zwrotów zapamiętanych specjalnie na takie, okazje po czym zerwał się na nogi. Nie spojrzał w rozradowane oczy kobiety; odwagi w boju być może mu nie brakowało, lecz w tej sytuacji nie miał jej zbyt wiele.

— Iście sokoli wzrok, mój panie, a przy tym zaczarowany. Ledwo twoje spojrzenie ich sięgnęło, a już przeistoczyli się w głazy! — naigrywała się, wskoczywszy na konia tuż za Ulairem. — Musieli być czarnoksiężnikami niemałej mocy, bo ślady po kopytach ich koni znikły tak nagle, jak gdyby ich nigdy nie było.
— Dobrze, dobrze! — westchnął ciężko, naciągając kaptur z powrotem na czubek głowy i popuszczając wodze. — Pomyliłem się, przyznaję.
— Nie dosłyszałam, mógłbyś powtórzyć?
— Och, bądź już cicho — mruknął półgębkiem, w głębi serca złorzecząc na siebie. Aruthiel wszakże po prostu uśmiechnęła się leciutko i wtuliła policzek w jego opończę. Ulair z radością przywitał zarówno błogą ciszę, jak i ciepło objęcia elfki, które było niczym promienie słońca w chłodnej dolinie. Po jakimś czasie uznał jednak, że przyszła pora na zmianę.

— Musimy się zatrzymać — rzekł ciężkim głosem, już zawczasu spodziewając się sprzeciwu. Jak najbardziej słusznie.
— Nie! — krzyknęła elfka, zacisnąwszy palce na jego bokach. — Nie możemy! Oni...
— ...też muszą spać — dokończył zrezygnowanym tonem, oswabadzając się od z jej coraz bardziej bolesnego uścisku. — Mój koń pada z wyczerpania; z pewnością wyczułaś, że nie idzie tak pewnie, jak z początku. My sami, ty także, jesteśmy zmęczeni i jeśli nawet nasz utrudzony przyjaciel nie padnie pierwszy, my to zrobimy. — Ulair przez moment czuł się jak nauczyciel tłumaczący dziecku prawidła życia. — Jeżeli uda się nam doścignąć tych bandytów, nie uniesiemy miecza, by zadać nim cios, co dopiero mówić o odniesieniu zwycięstwa!

Aruthiel milczała — i to tak długo, iż zaniepokojony mężczyzna obejrzał się na nią.
— Masz rację — odparła z rezygnacją, pochwyciwszy jego spojrzenie. — W ostateczności i tak ich dogonimy.
Nieco zmieszany raptowną zmianą jej postawy, Ulair spytał podejrzliwie:
— Naprawdę tak uważasz, moja pani?
— Jestem pewna, że te pokraki nie zboczą z traktu — oznajmiła z mocą. — Tak pewna, jak słońca o poranku.

Ulair chrząknął, rozbawiony.
— W Neritv, pani, najbliższy brzask uświadczymy za dwa tygodnie — rzekł na wpół ironicznie, a na wpół złośliwie, chociaż nie poczuł z tego powodu satysfakcji. — Nie o to pytałem, aczkolwiek cieszę się, że się ze mną zgadzasz. Czterysta kroków za mostem jest ścieżka do pobliskiej polany. Tam się zatrzymamy.

Księżyc na dobre schował się za chmurami, a zamieć całkiem zamilkła, ustępując miejsca chłodnemu wietrzykowi, który zdmuchiwał odrobinki śniegu, ciągnąc je leniwie po drodze. Biała wstęga zamarzniętej rzeczki przecięła drogę. Przekroczyli ją po solidnym kamiennym moście.

— To tu — oświadczył Ulair, kiedy kilkaset metrów dalej zanurzyli się w wąziutką ścieżkę klinem wbijającą się w gęstwinę wysokich sosen. Weszli na rozległą polanę, pośrodku której widniał przyprószony śniegiem czarny ślad po dawnych ogniskach. Oboje zsiedli z wierzchowca. Ulair zaczął czegoś szukać w tobołkach przywiązanych do siodła.
— Pomysł przytulenia się do mnie nie przypadł ci do gustu, pani, toteż pewien jestem jak słońca o poranku, że tym będziesz wprost zachwycona.
Odwrócił się i pokazał elfce to, co służyło mu do ogrzania się w nocy: jeden koc — długi wprawdzie i szeroki, a przy tym uszyty z bardzo ciepłego materiału, lecz jedyny w jego posiadaniu.

— Nie śmiesz chyba sugerować...! — Aruthiel zachłysnęła się z oburzenia. — Chyba postradałeś zmysły, sądząc że będę razem z tobą spać pod tym czymś!
— Twój wybór, moja pani — powiedział mężczyzna z przekornym uśmiechem, przygotowując sobie posłanie. Kiedy to uczynił, uwalniając zarazem znużonego wierzchowca od bagaży, usadowił się wygodnie w siodle ułożonym na zmarzniętej ziemi starannie wysprzątanej ze śniegu, i ostentacyjnie wyjął niewielki, czarny worek. Kręcąca się wokół elfka przystanęła, zaciekawiona.

— Co to jest?
— Nasza kolacja — odparł beztrosko i wyciągnął z worka dwa grube, jasnobrunatne placki. Aruthiel wzdrygnęła się. — Coś nie jest w porządku, moja pani?
— W żadnym wypadku — burknęła i drżącą z zimna ręką sięgnęła po odżywczy, lecz niezbyt smaczny kawałek ciasta zwany potocznie chlebem wędrowca. Bacznie obejrzała z każdej strony, jak gdyby była to jakaś niebezpieczna broń.

— A teraz trzeba go włożyć w usta i zagryźć.
Aruthiel obdarzyła go wzrokiem nie mniej lodowatym, niż hulający na polanie wiatr.
— Miło, iż pragniesz mi dostarczyć radości, człowieku, ale w tej chwili interesuje mnie jedynie odzyskanie naszyjnika.
Ulair roześmiał się i zabrał za „kolację”. Widząc jak prędko ją pochłania, elfka przemogła się i odgryzła kawałek placka, a następnie bez pośpiechu zjadła cały posiłek.

— Teraz już koniec żartów — powiedział poważnie mężczyzna, kładąc się na posłaniu. — Zamarzniesz bez dodatkowego okrycia.
— Tak się przejmujesz losem słabiutkiej elfki? Cóż, wolę zamarznąć, niż leżeć obok ciebie.
Z jego piersi wyrwało się ciężkie westchnienie. Elfowie, choć nieczęsto krzyżował z nimi ścieżki, zaprawdę zdumiewali go swym zadufaniem. Rozumiał dumę, gdyż to uczucie nieobce ludziom, lecz traktowanie jej tak dosłownie zakrawało na głupotę nietypową dla znanego z mądrości rodu Elfów Jasnych.

Miał przed sobą najlepszy tego przykład: kobieta trzęsła się z zimna, a mimo to pozostawała nieugięta.
— Kieruj się rozsądkiem, moja pani.
Z jej twarzy dawało się wyczytać, że obmyśla jakąś dosadną uwagę, w końcu jednak nie rzekła nic i z cierpiętniczą miną podeszła do Ulaira. Ułożyła się obok niego, otulając się ciasno swoim skrawkiem koca.
— Tylko nie licz na to, że opowiem ci bajkę na dobranoc — burknęła, przywierając do niego plecami.

Nigdy nie pojmę elfów, pomyślał z rozbawieniem mężczyzna i po chwili zapadł w błogi sen.

***


Siedział na soczystozielonej trawie, w przyjemnym cieniu rozłożystego dębu i w zadumaniu kontemplował piękno niespiesznie płynących po niebie obłoczków. Subtelny szelest liści poruszanych ciepłym wiatrem i plusk wody opływającej kamienie w pobliskiej rzeczce uprzyjemniały niczym niezmącony odpoczynek. Ni stąd ni zowąd jednak w jego uszach zaczęła narastać jakaś mroczniejsza nuta; zrazu cicha, prędko przerodziła się w wycie, a potem w nieznośny ryk, który, o dziwo, nabrał zupełnie sensownego znaczenia:
— Wstawajże już!

Ulair z wysiłkiem rozwarł klejące się powieki, lecz miast zostać porażonym ostrym światłem wschodzącego słońca, natrafił na ścianę nieprzeniknionej ciemności.
— Po co? — jęknął nieprzytomnie. — Jeszcze nie ma brzasku.
Nagle jakaś siła porwała go z posłania i w jego twarz wbiły się dwa ametystowe kolce.
— Zbudź się wreszcie, człowieku! — powiedziała szorstko Aruthiel Iniviel, potrząsając nim. — Jesteś w Neritv!

Elfka puściła go i runął z powrotem na ciepły koc kuszący spokojnym, rozkosznym snem. Po chwili wszelako Ulair uniósł się, przejechał palcami po gęstej czuprynie i sięgnął po zawieszony na szyi bukłak z wodą. Nie zastawszy go na swoim miejscu, skierował pytający wzrok na elfkę. Kobieta odwzajemniła mu się dziwnym spojrzeniem, rzuciła doń zaginiony przedmiot i nie mogąc powstrzymać wesołości, wybuchnęła śmiechem.

— Co znowu?
— Zabawnie wyglądasz — odparła kobieta, gdy się już uspokoiła, wskazując na jego sterczące we wszystkie strony włosy.
— Za to ty... — Ulair przez moment szukał jakiejkolwiek skazy w aparycji elfki; bez skutku — ...wyglądasz olśniewająco.

Nieoczekiwany przypływ szczerości zdziwił go nie mniej, niż Aruthiel, która zerkając nań podejrzliwie, powiedziała niepewnie:
— Powinniśmy się zbierać.
— Istotnie, moja pani — zgodził się, z zakłopotaniem drapiąc się po policzku. — Ale wpierw muszę załatwić pewne potrzeby, a potem zjeść śniadanie.
— Tracimy tylko czas; zjesz w drodze. — Nie czekając na odpowiedź, elfka schyliła się i z zadziwiającą siłą chwyciwszy Ulaira za nadgarstek, postawiła go na nogi.

— Zrobiłaś się wielce żywiołowa, moja pani — stwierdził, nie bez trudu zachowując równowagę. — Parę godzin snu czyni cuda dla elfa.
— Obędzie się bez złośliwości, człowieku. — Przewierciła go karcącym wzrokiem.
— W porządku, moja pani, w porządku — poddał się i przywołał na usta uśmiech. — Zaraz ruszamy.
Kilka minut później powrócili na gościniec, raz po raz zadzierając głowy. Czarne niebo ponad nimi rozpogodziło się i iskrzyło tysiącami świetlistych punkcików, które układały się w znajome figury.
— Los jest dla nas łaskawy — rzekł Ulair, kiedy już zjadł swoją połówkę chleba wędrowca. — Wszystkie ślady na trakcie są doskonale widoczne.

Elfka nie odpowiedziała, wtulona w jego opończę jak gdyby ta była skarbem równie wielkim jak jej skradziony klejnot. Mężczyzna zerknął do tyłu, lecz Aruthiel nawet się nie poruszyła. Pokręcił głową. Zupełnie nie rozumiał elfów; raz zarzucali go pytaniami niczym hufiec łuczników strzałami, a kiedy indziej milczeli jak grób skryty w najgłębszym zakątku nekropolii.

Kobieta nabrała ochoty do rozmowy dopiero jakiś czas potem.
— Powiedziałeś, że jestem olśniewająca. Dostrzegam, że oczy śmieją ci się, gdy na mnie patrzysz, choć okazujesz mi wiele szorstkości. Czemu tak jest?
— Moje oczy podziwiają urodę twego ciała, a nie ducha, moja pani — odrzekł z niepotrzebną, jak mu się po chwili wydało, ironią.
— Kryje się za tym coś więcej, jestem tego pewna...
— ...jak słońca o poranku? — dokończył za nią.

Oboje roześmieli się i Ulair poczuł, że słowa Aruthiel nie odbiegają daleko od prawdy. Wrażenie to nieprędko porwał ze sobą wiatr i korzystając jeszcze z nastroju chwili, mężczyzna zapytał:
— A czemu ty okazujesz tyle nieuprzejmości?
— Jesteś człowiekiem — odparła tak, jak gdyby te słowa były wyjaśnieniem wszystkich tajemnic świata.

W tym momencie elfka ścisnęła palcami bok Ulaira i szepnęła mu do ucha:
— Ślad odchodzi od gościńca, lecz już nie wraca do niego.
Mężczyzna natychmiast ściągnął cugle.
— Co teraz uczynimy?
— Musimy wpierw dokonać obserwacji, a potem przemyśleć atak — powiedział Ulair, dumny z prędkiego ukucia zgrabnej strategii. — Konia zostawimy tutaj. Polana, do której prowadzi ścieżka, jest kilkaset kroków dalej.
— Często przemierzasz ten gościniec, prawda? Intrygujące.
— Co konkretnie, moja pani?
— Przypomniały mi się pewne dwa głazy...
— Bardzo zabawne, moja pani — odparł gorzko, zeskakując z wierzchowca.

Gdy dołączyła do niego Aruthiel, odszukali stosowne miejsce, przywiązali zwierzę i zatopili się w leśnej gęstwinie. Świeży śnieg nie skrzypiał, nie stanowił przeto ostrzeżenia dla bandytów, mimo to elfka i człowiek stawiali kroki bardzo ostrożnie. Bór przerzedził się. Aruthiel delikatnie dotknęła ramienia Ulaira.
— Tam.

Mężczyzna podążył za wzrokiem towarzyszki i przez wąski prześwit między drzewami dostrzegł słabo tlący się płomyk, wokół którego na spróchniałych kłodach siedziały trzy przygarbione postacie odziane w rdzawo-brązowe płaszcze.

— Podejdźmy bliżej — zaproponował. Oboje przyczaili się na skraju lasu, skąd doskonale widzieli całą polanę wraz z grupką trzech koni uwiązanych kilkadziesiąt kroków na lewo od nich. Szczęśliwie dla dwójki obserwatorów, pochyleni nad ogniem mężczyźni byli do nich odwróceni plecami i głęboko pogrążeni w cichej konwersacji — to ostatnie rychło zaprzątnęło uwagę Ulaira, bowiem w głębi duszy spodziewał się ujrzeć rozweselonych z udanego rabunku tudzież krzyczących z radości bezmózgich bandytów, nie zaś kryjących się pod kapturami milczków, którzy nawet nie chylili żadnego trunku — co on sam chętnie by w tej chwili uczynił — aby choć na chwilkę odegnać chłód.

— Osobliwi z nich zbóje — napomknął szeptem, czując jak jakaś trwoga chwyta go za serce; nagle zdjęła go obawa, iż mają do czynienia z czymś więcej niż tylko pospolitymi oprychami. Wydało mu się nieco zabawne, a przy tym i straszne, że wcześniej, słysząc z jaką łatwością poradzili sobie ze zbrojnymi elfami, nie zmiarkował tego.
— Osobliwi czy też nie, mają rzecz, która do nich nie należy — odparła sucho Aruthiel. — Czy masz już jakąś ciekawą ideę, jak im tą rzecz odebrać?

Mężczyzna skinął głową.
— Poczekamy aż zasną i wtedy się nimi zajmiemy.
— To nie czas na żarty — odrzekła z wyrzutem w głosie. — To prawdziwy dar od losu, że jeszcze nie ruszyli w drogę.
— Możemy ich zaatakować teraz.
— Czym? Jednym mieczem? — prychnęła.
— Prawda — przyznał ze wstydem Ulair. — Cóż więc chcesz uczynić, moja pani?
— Podejść ich sprytem — odparła tajemniczo.
— Czyli?
— Zobaczysz, człowieku. Zobaczysz.

Z tymi słowami wstała i ruszyła w drogę wkoło polany. Ulair w porę ugryzł się w język, by nie wykrzyczeć swego sprzeciwu. Po chwili stracił elfkę z oczu i choć wytężał wzrok, nie widział jej przez dobrych parę minut. Wreszcie pojawiła się z powrotem, z szerokim uśmiechem na ustach, który na moment tak go oczarował, że nie potrafił wykrztusić z siebie słowa.

— Patrz i podziwiaj kunszt Elfa Jasnego — powiedziała.
Nim otworzył usta, Aruthiel zdjęła rękawice i przyłożyła swoje blade dłonie do warg. Wydała z krtani dźwięk tak niezwykły, a jednocześnie złowrogi i dziki, że Ulair na sekundę poczuł strach wdzierający mu się do duszy. Od razu wyobraził sobie krwiożerczy skowyt jakiegoś upiornego zwierzęcia.
Przerażone rżenie koni oderwało go od tej myśli i skierowało uwagę na polanę, z której właśnie czmychały wszystkie wierzchowce. Bandyci zerwali się na nogi i pognali za nimi z gniewnymi okrzykami.

Zdumienie Ulaira wywołane niesamowitą sztuczką Aruthiel przeistoczyło się w złość.
— Coś ty zrobiła?! Jak tylko zobaczą zerwane więzy, przyjdą po twoich śladach do nas!
— Niczego nie spostrzegą — odparła spokojnie, lecz rozgorączkowany Ulair zignorował ją.
— Zaraz tu przyjdą i nas powybijają...!
Elfka złapała go za opończę i zbliżyła jego oblicze do swojego.
— Chodź prędko i nie użalaj się nad sobą! — rzekła z groźnymi, acz fascynującymi płomykami w ametystowych oczach.

Puściła go i ruszyła z powrotem ku gościńcowi. Przeklinając na czym świat stoi, mężczyzna pognał za nią. Kiedy ją dogonił, ona już siedziała na jego koniu i ponaglała go, by się pospieszył.
— Co ty robisz, u licha?! — spytał gniewnie, usadowiwszy się w siodle.
— Powiem ci, tylko jedź już! — wskazała ręką kierunek. Zachodząc w głowę, czemu się na to wszystko zgadza, Ulair skierował zwierzę w głąb kniei.

— Co masz na uzbrojeniu prócz miecza? — zapytała Aruthiel tak poważnym głosem, iż bez wahania odpowiedział:
— Krótki miecz, sztylet przy pasie oraz kuszę.
— Kuszę? — Wycedziła z niedowierzaniem, w które zaplotła się również złość. — Masz kuszę i dopiero teraz mi to mówisz, człowieku?
— Nie pytałaś, moja pani.
— Mam nadzieję, że twoje zdolności w pojedynkowaniu się mieczem są większe niż twoje poczucie humoru — odparła uszczypliwie. — Ale dość o tym. Chciałeś wiedzieć co mam w planach, przeto ci powiem.

Aruthiel spiesznie wytłumaczyła mu swe zamierzenia i mimo, iż targały nim pewne wątpliwości, Ulair zgodził się, że tak nakreślona strategia ma największe szanse powodzenia; rokowała nadzieje, których on sam z całą pewnością nie potrafiłby wzbudzić swoim pomysłem.

W główkowaniu, pomyślał mężczyzna, elfowie zaiste lepiej się wyznają od ludzi.

***


Ulair odegnał wierzchowca i zerkał z niepokojem już to na trójkę spłoszonych koni po swojej lewicy, już to na mroczny gąszcz po prawicy, skąd nadejść mieli bandyci. W głębi lasu, gdzie korony wysokich, ponurych sosen i świerków zasłaniały światło księżyca, niepodzielnie panowała ciemność; gdyby nie biały dywan zaścielający ziemię, wzrok Ulaira nie sięgnąłby nawet tych paru metrów, które dzieliły go od koni zbójców. Cieszył się jednak z milczenia lodowatego wiatru, a także niebywale bujnych krzaków, które skryły całe jego ciało nieprzeniknioną zasłoną; to zza nich miał uderzyć na trójkę złodziei.

Ujął rękojeść krótkiego miecza i napiął muskuły w niecierpliwym oczekiwaniu.
Już po chwili napadł na niego strach, wbijając swój czarny obuch w zbroję sporządzoną z nadziei — tak prędko opanowały go ciemne myśli. Co się stanie, jeśli ręka mu zadrży? Co będzie, jeżeli Aruthiel zawiedzie? A może wrogowie już przejrzeli ich knowania? Co, jeśli czają się w ciemnościach tuż za ich plecami?

Ostatnia myśl wydała mu się nazbyt przerażająca — aż do granic groteski, przeto swym rozbawieniem zwalczył oplatające go lęki. W boju czynił już większe rzeczy niż ta, do której przygotowywał się teraz, choć miał wtenczas pewniejszych sojuszników i juz zawczasu kieszeń ciężką od monet.
Obawy i przedziwny ucisk w żołądku przygasły na wspomnienie dawnych, dobrych przygód i wygranych w wielokroć straszliwszych potyczkach.

W tym momencie doszedł go cichy szmer, który rychło przemienił się znajomy odgłos stąpania po śniegu. Ulair zacisnął palce na mieczu, aż zbielały mu kłykcie, i wyprostował się bardziej, by kątem oka wychwycić trzy sylwetki nadciągające jak czarne burzowe chmury w kierunku nerwowo prychających wierzchowców.
— A, oto i nasze zguby! — krzyknął z radością jeden z bandytów.
— No, nareszcie! — zawtórował mu drugi, zwalniając kroku; skrytemu w chaszczach Ulairowi serce niemal skoczyło do gardła. Na szczęście w czas powstrzymał swe zapędy, by już uderzyć, gdy uzmysłowił sobie, iż bandyta przystanął z ulgi, nie z powodu zauważenia go.

Trzech mężczyzn minęło zarośla o wyciągnięcie ręki i Ulair zadrżał o część zadania, którą wykonać miała urodziwa elfka.

Nagle ostry syk rozciął ciszę zimowej nocy i rozległo się zduszone rzężenie. Bandyta po prawej runął na śnieg, śmiertelnie ugodzony bełtem w szyję. Ulair zerwał się z szybkością błyskawicy, wyskoczył z krzaków i wziął potężny zamach. Krótki miecz zawirował w locie i wbił się w plecy drugiego złoczyńcy niczym żądło ogromnego szerszenia, kładąc go na miejscu trupem.

Ulair wyszarpnął z pochwy swój długi miecz i zamarł w oczekiwaniu na decydujący świst wypuszczonego z kuszy bełta. Po chwili pojął, że popełnił potworną pomyłkę. Trzeci zbój obrócił się i niewiele myśląc naparł na niego ze swoim orężem w ręku. Stal brzęknęła w zwarciu i zajęczała, gdy dwie klingi zatańczyły wokół siebie; Ulair odepchnął nieprzyjaciela i raptem się zawahał.
Spomiędzy połów płaszcza bandyty ukazały się srebrzyste płyty zbroi z czerwonym emblematem, który zalśnił mimo gwiazd i księżyca dobrze schowanych za czarnym baldachimem gałęzi. Ulair zerknął na lica wroga; nie przystawały one do twarzy bandyty — już raczej do nobliwego rycerza. Wpatrzony w ognie bijące z jego źrenic, przeraził się.

Zostałem podstępnie zwiedziony, pomyślał z rozpaczą i zatoczył się do tyłu.

Dostrzegając sposobność, przeciwnik zaatakował i zostawił na jego ramieniu czerwoną szramę. Ulair zawył i niesiony nagłym gniewem ze zdwojoną siłą ruszył na osamotnionego wroga. Metal raz jeszcze zadźwięczał w ciosach mieczy; dwaj mężczyźni zwarli się w morderczym uścisku i legli na ziemi, nie ustając w próbach zadania sobie razów. Przewagę zyskał niedoszły zbój, zacisnąwszy stalową rękawicę na szyi Ulaira.

Najemnik miał już mroczki przed oczyma, ale lewą dłonią wymacał rękojeść swego sztyletu. Uwolnił go z pochwy i zatopił w gardle napierającego wroga. Rozbrzmiało przytłumione westchnienie, krew trysnęła na pierś Ulaira, lecz ten zwolnił ostrze dopiero, kiedy oczy rzekomego bandyty zeszkliły się, a jego morderczy chwyt rozluźnił.

Ulair z niejakim przestrachem wygrzebał się spod trupa i w okamgnieniu powstał na nogi, czym prędzej rękawem ścierając z siebie ciemnoczerwoną posokę.

Ledwo to uczynił, Aruthiel Iniviel wyrosła przed nim jak spod ziemi i z promiennym uśmiechem zarzuciła mu ramiona na szyję. Zdumiony nie tyle bliskością pięknej elfki, ile raczej ciepłym i entuzjastycznym zachowaniem istoty, którą do tej pory cechował naturalny dystans i chłód podparty jadowitym ostrzem ironii, zaniemówił.
— Dziękuję, dziękuję, dziękuję! — krzyknęła, ściskając go mocno. — Odratowałeś mnie niemalże od śmierci, a przynajmniej wielkiej pustki i goryczy! — Niespodziewanie fiolet w jej oczach zalśnił złowieszczym blaskiem i głos jej zmienił się prawie nie do poznania. — Szczery żal ściska mi serce, że to wszystko tak się musi skończyć.

Prawdziwy sens tych zagadkowych słów został mu objawiony chwilę później; poczuł nieprzyjemne ukłucie na karku i lodowata fala przelała się po jego ciele, jak gdyby nagle ktoś wrzucił go w otchłań oceanu w środku zimy. Jakaś nieznana siła owiązała jego mięśnie stalową siecią, bowiem nie mógł się w żaden sposób poruszyć. Przechylił się i byłby bezwładnie runął na ziemię, gdyby nie powstrzymała go Aruthiel. Śmiejąc się beztrosko, ułożyła go delikatnie na śniegu.

Ulair jęknął cicho i na tym skończyły się jego próby wyrażenia sprzeciwu. Elfka pokręciła głową i położyła palec na ustach przestraszonego mężczyzny.
— Nie kłopocz się, człowieku i nie lękaj. — Pokazała mu malutki szpikulec. — To jedynie niegroźna trucizna paraliżująca. Przytrzyma cię w mocy kilka godzin i będziesz jak nowy.

Kobieta wpatrzyła się bacznie w jego oblicze, delikatnie pogładziła jego policzek i ciężko westchnęła.
— Polubiłam cię, co mnie samą dziwi, toteż powiem ci, jak się mają sprawy. Zwiodłam cię i wykorzystałam, bowiem ów szukany przeze mnie naszyjnik nigdy w mym posiadaniu nie był, lecz Askariego, dziedzica lorda Erbee. Ja jedynie gorąco go zapragnęłam... Los sprawił, że wczoraj, w drodze do karczmy w Leven, gdzie zamierzałam poszukać wspólnika do rabunku, minęłam się na tym trakcie z synem lorda i jego przyjaciółmi; wszyscy trzej leżą teraz obok ciebie. Porzuciłam wierzchowca z nadzieją, że trafię na osobę taką jak ty, gdyż na sztuce wojennej nie wyznaję się za dobrze, pomijając strzelanie z kuszy i łuku. Los raz jeszcze mi dopisał, nieprawdaż?

Elfka obdarzyła go urzekającym uśmiechem i raptem zniknęła mu z oczu; wciąż jednak mógł — i chciał — usłyszeć jej głos. Ta chęć zdumiewała go tak samo jak to, iż nie przenikał go już ni gniew, ni strach, nie pałał też żądzą odwetu za zdradę, jakby w wyjaśnieniach Aruthiel tkwił pewien niezwykły porządek.

— Cała reszta to mieszanina gry, magii, ale też i mego prawdziwego charakteru. To pierwsze przekonało cię do udzielenia pomocy zagubionej, pięknej elfce, to drugie zatarło ślady na śniegu i poniosło trafniej strzałę, natomiast to trzecie uwierało cię w podróży... ach, tu jesteś!
Rozradowane oblicze elfki ponownie zalśniło przed źrenicami mężczyzny i jej blasku nie zaćmił nawet wspaniały szafir misternie oprawiony obwódką z platyny, zawieszony na kunsztownym srebrnym łańcuszku, który pokazała mu Aruthiel.

— Oto i Oko Sokoła — powiedziała, opinając zdobycz na szyi, chociaż gest ten, wbrew przewidywaniom Ulaira, nie utrwalił jej uśmiechu. Przeciwnie: zgasił go, a gdy elfka zajrzała ponownie w oblicze nieruchomego, bezbronnego mężczyzny, w głębokiej purpurze jej tęczówek odmalował się smutek. — Zbliża się pora naszego rozstania, mój drogi, acz nadmiernie łatwowierny człowieku. Przeczucie podszeptuje mi jednak, że nasze ścieżki jeszcze się ze sobą pokryją.

Elfka pochyliła się i niespodziewanie złożyła pocałunek na jego bladych ustach. Ulair poczuł się, jakby jego najwspanialsze sny ziściły się, mimo iż nigdy nie marzył o niczym podobnym; chłód cofnął się pod naporem nieprawdopodobnego ciepła. W mgnieniu oka czarne myśli o popełnionej zbrodni i zdradzie elfki przerodziły się w cienie na dnie jego umysłu.

Czy uległ złudzeniu, czy dał się omamić magii elfów, czy przekonać zręcznej grze fałszywej kobiety — teraz to się nie liczyło. Gdyby mógł, roześmiałby się z radości, ta bowiem przepełniała go od stóp do głów; tak prawdziwie, jak nigdy dotąd.
— Naprawdę zwą mnie Verdą — powiedziała z uśmiechem, powstając z kolan. — Bywaj, Ulairze.
Nagle ogarnęła go dziwna senność.

Ostatnim obrazem pod jego powiekami był uśmiech elfki, ostatnim dźwiękiem w jego uszach jej słodki śmiech, a ostatnią myślą w jego głowie jej słowa: "Nasze ścieżki jeszcze się ze sobą pokryją".
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


Siman
   
Ocena:
0
"Nasze ścieżki jeszcze się ze sobą pokryją"
Dziwne określenie. Mówi się raczej "skrzyżują". W opowiadaniu pojawiło się trochę takich karkołomnych IMO określeń ("prawica" i "lewica" zamiast "prawo" i "lewo", "muskuły" zamiast "mięśnie"), generalnie mam wrażenie, że za często starasz się patetyzować opis, poprzez mnożenie epitetów i niemal homeryckich porównań typu "trzy sylwetki nadciągające jak czarne burzowe chmury", kiedy w zasadzie nie jest to potrzebne. Przez to narracja się niepotrzebnie rozwleka w niektórych momentach. Natomiast plus za dialogi - mimo, że pod względem języka też są często "przedobrzone", to jednak dobrze się je czyta i nie widać w nich sztuczności.

Fabuła "daje radę". :) Świat dosyć typowy, brakuje tu jakichś oryginalnych elementów, ale fajnie przedstawiony kapryśno-wyniosły charakter elfów. Dla mnie opowiadanie na 4+.
31-05-2008 01:14
assarhadon
   
Ocena:
0
"...ciasno opatulony płaszczem, spod którego wystawały jedynie okryte dłonie pewnie zaciskające cugle oraz nogi w podniszczonych, wysokich butach..." - no to dłonie zaciskały się na cuglach czy jeszcze na nogach w podniszczonych butach?

"Wędrowiec ów przemierzał krainę Neritv, na wskroś mroźną i mroczną o każdej porze roku."- Przemierzał ją o każdej porze roku? Tak mi ze zdania wynika.

"Dreszcze przebiegły po jego plecach niczym wygłodniała wataha wilków pędząca za swą ofiarą." - Zbędne całkowicie! Niczemu nie służy!

"Przerażone rżenie koni" - znasz się aż tak na koniach, że potrafisz wskazać takie rżenie?

Naiwny człowiek....sprytna elfka...fabuła prosta i banalna. Język - tu brak konsekwencji. Aby używać form archaizujących, trzeba być konsekwentnym, bo za chwilę może to śmiesznie wyglądać! A Ty....sama jeszcze raz przeczytaj.
Jak dla mnie 3 +
31-05-2008 06:48
Jedi Nadiru Radena
   
Ocena:
0
no to dłonie zaciskały się na cuglach czy jeszcze na nogach w podniszczonych butach?

Zabrakło przecinka przed "oraz". Zwykłe niedopatrzenie.

Przemierzał ją o każdej porze roku? Tak mi ze zdania wynika.

Gdyby był przecinek po "o", rzeczywiście tak by wynikało ze zdania. Teraz jest jak najbardziej poprawnie.

znasz się aż tak na koniach, że potrafisz wskazać takie rżenie?

Nie, ale znam się na kotach i doskonale wyczuwam różnicę między przerażonym miałknęciem a zwykłym. Na tej samej zasadzie ktoś, kto zna się na koniach - w tym wypadku główny bohater - natychmiast będzie wiedział, jak zarżały konie.

Aby używać form archaizujących, trzeba być konsekwentnym, bo za chwilę może to śmiesznie wyglądać!

Jeśli masz wrażenie, że nie jestem konsekwenty (BTW, jestem facetem, nie kobietą), to w takim razie pretensje muszą pójść w równym stopniu na mnie, jak i moją redaktorkę, bo powyższy tekst różni się od oryginału w 10-15%, głównie językowo i nie wiem, czy w paru miejscach przypadkiem nie wychodzi za dużo 'nowoczesnego' sposobu pisania.

Dziwne określenie. Mówi się raczej "skrzyżują".

Wiem, ale specjalnie postanowiłem skorzystać z innej formy.

generalnie mam wrażenie, że za często starasz się patetyzować opis

Założenie było takie, że tekst miał być podobny do polskiego przekładu Władcy Pierścieni (w wersji Łozińskiego), z dodatkiem mniej poważnych elementów. Stąd też i te opisy, i język. But don't worry - to był tylko eksperyment. Już się nie powtórzy.
31-05-2008 09:04
assarhadon
    @Jedi...
Ocena:
0
Eksperyment ok. Pisz dalej. Dopiero po fakcie skojarzyłem, że jesteś facet:) Ale mniejsza o to. Co do przekładu Tolkiena, to niezrównana jest jednak Skibniewska i ona służy za wzór. Porównaj oba wydania, a zauwazysz, dlaczego. A co do języka to...trzeba się uczyć i praktykować. W archaizacji zawsze jest kłopot, bo wtedy trzeba się zdecydować: dialogi ok, ale co z monologami i opisami? Czy one też takie mają być...czy normalne? Kłopot trochę.
Przy okazji zapraszam do lektury moich opowiadań.
Pozdrawiam
Ass...
31-05-2008 12:43
teaver
   
Ocena:
0
Nadiru, kiedyś już chyba poprawiałam twoje opowiadanie SW - o walce jedi z robotami, o ile dobrze kojarzę. Jeżeli tak, to chciałabym zauważyć, że ta fascynacja SW nie wyszła ci na dobre w tym opowiadaniu. Kit była bardzo łagodna, więc następnym razem może to ja cię spróbuję przewałkować. Zgadzasz się? ;)
08-06-2008 15:06
~xxx

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
"Nasze ścieżki się jeszcze ze sobą pokryją" - ? Znaczy że co?
09-06-2008 10:28
Jedi Nadiru Radena
   
Ocena:
0
O, przegapiłem ten koment.

teaver -> Uuu, to w takim razie nie widziałaś, jak ten tekst wyglądał w oryginale, hehe. Co drugie-trzecie zdanie jest tutaj w jakiś sposób poprawione. A co do fanfików, to wspomniany przez ciebie utwór, czyli "Bitwa o Geonosis", liczy sobie 4 lata. Nowsze możesz zobaczyć w sekcji SWU.
W każdym razie ciekawi mnie co konkretnego masz na myśli, mówiąc o złym wpływie mej fascynacji (powinnaś raczej napisać: "miłości do", hehe) Star Wars.

xxx -> To samo co "skrzyżują ze sobą".
23-06-2008 16:41
senmara
   
Ocena:
0
Hmmm..

"pokryją" się sugeruje ułożenie równoległe, "skrzyżują" - prostopadłe :)
29-06-2008 21:36
~maciko

Użytkownik niezarejestrowany
    komentarz
Ocena:
0
średnie to trochę ocena 6 i troch za długie
07-11-2008 16:06

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.