Final Fantasy VII

Stary klasyk nie rdzewieje…

Autor: Paweł Czechowicz

Final Fantasy VII
Po dwunastu latach od swojej premiery, od momentu kiedy zrewolucjonizowała – zwłaszcza konsolowy – gatunek RPG, znowu jest z nami! W Playstation Store pojawił się nie lada klasyk – Final Fantasy VII. Jako wierny fan serii bez wahania postanowiłem sprawdzić, czy ten odgrzewany kotlet wciąż nadaje się do konsumpcji…


Znowu w Midgar

Na stację wjeżdża pociąg. Konduktor gwiżdże, pasażerowie zaczynają wysiadać… Nagle wśród szarego tłumu pojawia się żółty jeż. Co jest? Ach, to głowa naszego głównego bohatera – niezapomniana szopa Clouda od razu rzuca się w oczy. Ale nie ma czasu na podziwianie widoków. Mamy misję – trzeba wysadzić reaktor, zanim wyssie całą drogocenną energię z naszej planety i ją zabije! Tak właśnie zaczyna się nasza przygoda w bajkowym świecie. Od pierwszych minut czuje się ten sam klimat, co kilkanaście lat temu, kiedy z wypiekami na twarzy zmagaliśmy się z kolejnymi bossami, poznawaliśmy wciąż nowych bohaterów i z uporem biegliśmy na ratunek planecie. Mimo, iż kiedyś grałem w tę grę namiętnie i przeszedłem ją kilkukrotnie, to już po chwili byłem nią całkowicie pochłonięty.


Hej, hej, piksel ***!

Napisałem, że klimat jest ten sam? Tak – jest dokładnie ten sam! Mam wrażenie, że gra nie została w żaden sposób podrasowana graficznie. Niestety nigdzie nie mogę znaleźć oficjalnego potwierdzenia, bądź zaprzeczenia dla tej teorii. Pierwszy raz grałem w [tFF7[/t] na PSOne, do której podpięty był monitorek od Amigi – miał może z 14 cali. To i fakt, że był to rok 1997 powodowało, że gra wyglądała cudownie. Dzisiaj, kiedy oglądam to samo na czterdziesto-paro calowym telewizorze, nie mogę nie stwierdzić, że grafika jest toporna i pikselowata. Z dźwiękiem jest podobnie. Owszem – powie ktoś – a czego się spodziewałeś po tych kilkunastu latach? Na przykład tego, że skoro autorzy gry, która sprzedała się w ponad 10 milionach egzemplarzy, postanowili jeszcze trochę na niej zarobić, to zrobią choć tyle, aby widać było, że jest to "wersja PS3". Chociaż trofea… Ale nie zrobili nic.


I love you honey bunny.


Dosyć żali! Ponieważ gra jest w 100% taka, jak w oryginale, to nie ma się do czego przyczepić. Rozgrywka jest niesamowicie miodna, fabuła ogromnie wciągająca, a satysfakcja po zdobyciu Rycerzy Okrągłego Stołu, pokonaniu Emeralda, czy Ruby’ego taka sama jak przed laty. Jednym słowem – miodzio. Historia, ani zabiegi reżyserskie praktycznie się nie zestarzały. Szczerze polecam każdemu zanurzyć się na wiele godzin w tym wspaniałym świecie. Oczywiście, jeżeli jesteście w stanie rozstać się na jakiś czas z rozdzielczością HD i przestrzennym dźwiękiem. Jeżeli ktoś nie grał, a uważa się za amatora gatunku RPG, jest to pozycja wręcz obowiązkowa. Zwłaszcza, że nie uderzy nas bardzo po kieszeni – stosunek ceny do ilości godzin spędzonych przy grze jest naprawdę atrakcyjny.


Northern Crater

Powracając do kulinarnej nomenklatury przyjętej na początku, można powiedzieć, że kotlet dalej smakuje, tylko ze względu na coraz delikatniejsze zęby może się niektórym wydać lekko twardy. Niemniej gorąco zachęcam, a sam zabieram się za sprawdzenie, czy Final Fantasy VIII nadaje się do spożycia.