Felietoniki: Gra na karnawał

Autor: Redakcja działu

Felietoniki: Gra na karnawał
Wiele się zmieniło na przestrzeni lat. Kiedyś granie kojarzyło się z samotnym siedzeniem w przyciemnionym pokoju, a gracz - z asocjalnym typem bez przyjaciół. Nie można powiedzieć, żeby ten krzywdzący stereotyp umarł, ale odejść w zapomnienie pozwalają mu gry imprezowe, zwane towarzyskimi.

Zorganizowanie imprezy z konsolą w roli głównej rozrywki nigdy nie było tak łatwe. Na rynku pełno jest gier, które posiadają opcję zabawy w kilka osób na raz, a dodatkowo ich mechanika nie odstrasza ludzi, którzy siadają przed takim dziwem po raz pierwszy.

Czy jest to teleturniej z Buzzem, szarpanie nieistniejących strun w Rock Band, czy pranie majtek na czas z Szalonymi Kólikami - gry łączą nas coraz bardziej.



Gonz
Jedynym chyba sensownym produktem dedykowanym dla Move na PS3 cały czas pozostaje Sports Champions. Początkowo zestaw gierek wydawał mi się tylko dobrym demem możliwości nowego kontrolera od Sony, bo choć grało się w poszczególne sporty przyjemnie, to nie miałem ochoty do tego tworu wracać. Podejrzewałem jednak że SC rozwijają skrzydła na imprezkach. Nie myliłem się. Nie podejrzewałem jednak, jak bardzo elastyczny jest to produkt.

Na pierwszy ogień poszło bocce, na spokojnej nasiadówce w cztery osoby. Chillout, dwa zespoły, winko, jeden kontroler i gra w rzucanie metalowych kulek. Wciągnęło, chociaż znajoma para wzbraniała się, że oni ani trochę nie potrafią grać w 'takie rzeczy'. Po dwóch kolejkach wiedzieli już z czym to się je, i domagali się rewanżu na mnie i mojej lubej za złojenie im tyłków. I dali radę.

Innym razem wpadł do mnie kolega, więc odpaliliśmy sobie turniej łuczniczy. Kolega dużo gra, ale na pececie, przestawienie na kontroler ze świecącą kulką wyszło mu jednak błyskawicznie, a zawody wsiadły mu na ambicję. Po kolei testowaliśmy tryby pojedynków zmieniające zupełnie dotychczasowe zasady. Pewnie gralibyśmy w to cały wieczór, gdybyśmy nie odpalili walk gladiatorów. Rzezanie przeciwnika, zasłanianie się tarczą, odpalanie superciosów – a wszystko to z instynktownie ogarnianym sterowaniem – okazało się być rozrywką w sam raz na męski wieczór przy piwku.

Ostatni grupowy test zestawu miał miejsce w Sylwestra. Po dość emocjonującym czasie spędzonym z karcianym Prawem dżungli, a potem usypianiu w okolicach trzeciej rano nad planszą od Talizmanu, na orzeźwienie odpaliliśmy konsolę. Niestety nie posiadam czterech kontrolerów, a tym bardziej do Move nie dałoby się zapędzić naraz wszystkich siedmiu obecnych w domu osób, ale i tak machanie kolorowymi żarówkami ocuciło ekipę. Po kontrolery sięgnęły zarówno osoby niegrające w ogóle, jak i zapaleni (niekonsolowi) gracze, by siekać się na gladiatorskiej arenie. Więcej frajdy sprawiało chyba obcowanie z nietypowym, zabawnym sterowaniem, niż sama konfrontacja, ale zabawy było sporo. Bardzo ubawił się na przykład kolega, który grał za pomocą Move po raz pierwszy, a rozjechał mnie jak walec drogowy.

Sporty okazały się być produktem naprawdę użytecznym imprezowo, acz o pewnych konkretnych mankamentach. Część gier pozwala bawić się nawet kilku osobom za pomocą jednego kontrolera, jednak te najbardziej dynamiczne i efekciarskie, korzystając z dwóch (lub czterech) kontrolerów, dają możliwość zabawy tylko dla pary znajomych. Reszta w tym czasie może najwyżej popatrzeć na ekran czy pogadać. To nie gry muzyczne, gdzie cztery osoby jednocześnie walczą z trudną materią rytmicznego wciskania guzików czy warczenia w mikrofon. Jednak na małe, czteroosobowe imprezki Move jest jak znalazł, pozwalając się bawić zarówno osobom zaprawionym w cyfrowych bojach, jak i totalnym nowicjuszom, którym na tradycyjnym padzie zawsze plączą się palce. Move to kontroler dla każdego, który zadowoli i hardkorowca, i casuala, a przecież właśnie o to w chodzi w party gamingu.

Gdy znajomi wyszli i pojechali do domów, pozostał tylko kolega z żoną. Wszyscy byliśmy już zmęczeni witaniem Nowego Roku, odpaliłem więc Flower. Może ta gra jest tak oddalona od koncepcji party game jak się tylko da i nie powinna się znaleźć w tym zestawieniu. Jej relaksujący klimat, niezobowiązująca formuła, łagodna muzyka oraz kojące obrazy przewijające się po ekranie, okazały się być jednak po prostu idealne na tę porę i na nasz stan. Warto pamiętać i odpalić ją w stanie zejścia o godzinie piątej rano, gdy goście już wychodzą, by pozwolić mózgowi zwolnić obroty, dać trochę wyparować alkoholowi i wejść w fazę piżamową.



Qrchac
Gry imprezowe to temat stary jak świat. Niemal każdy ma na swoim koncie domówki, na których zaliczył kilka ciekawych tytułów – od klasycznych karcianek, papierowego Państwa, miasta, później przyszedł zapewne czas na Prawo dżungli czy Munchikina. Jednak od pewnego momentu, nieśmiało i dyskretnie, między te klasyki zaczęły wkradać się tytuły konsolowe i nie oznacza to, że na prywatkach pojawiają się dwie osoby. To deweloperzy postanowili w końcu wcisnąć się w niszę i zaproponować coś, co pomoże rozruszać i rozkręcić każdą zabawę.

Muszę przyznać, że udało im się to całkiem zgrabnie. Od pewnego czasu nie ma u mnie praktycznie żadnej imprezy czy nawet studia sport (po meczu oczywiście), na których do mojej konsoli nie wskoczyłaby płyta z napisem Buzz!™: Świat Quizów. Ta seria, znana już z PS2, sprawdza się rewelacyjnie zarówno jako główny punkt imprezy, jak i krótki przerywnik. Jej podstawową zaletą jest to, że może w nią grać każdy, zarówno nie mający nic wspólnego z konsolami, jak i stary wyjadacz. No i wszyscy lubimy pochwalić się od czasu do czasu naszą wiedzą.

Rodzaj rozgrywki w Buzz!™ można podzielić na dwie kategorie – małe nasiadówy do czterech osób i trochę większe, czyli do ośmiu. Jaka jest różnica? Czwórka graczy prawie zawsze oznacza zamianę w sieciowego łowcę i szukanie ofiar po drugiej stronie kabla. W końcu lepiej dołożyć komuś nieznanemu niż zaczynać rywalizację w grupie. Poza tym nie ma nic fajniejszego niż udowodnić, że ”my jesteśmy lepsi niż oni”. Co innego, jeśli dysponujemy większą ilością buzzerów i graczy. Wtedy kończą się sympatie i przyjaźnie, a krew niewinnych spływa ulicami! Chęć rewanżu/podtrzymanie dominacji potrafi niezauważalnie przesunąć wskazówkę zegara o kilka godzin. Do tego ilość wychylonych procentów nie ma wpływu na jakość dostarczonej zabawy.

Wirtualny teleturniej to nie jedyna propozycja, jaką w swojej ofercie ma PS3. Kolejną ciekawą pozycją okazało się Planet minigolf. Tytuł kupiłem z ciekawości w ramach wypróbowania PS Move i okazał się strzałem w dziesiątkę. Kontroler sprawdza się rewelacyjnie i bez porównania lepiej niż pad. Ten sposób sterowania docenili również ludzie, którzy pierwszy raz trzymali w dłoni Move. Żeby rozpocząć grę, wystarczy już tylko jedna różdżka i paru chętnych graczy. Choć grafika nie powala na kolana, to rozgrywka jest przyjemna i potrafi stanowić wyzwanie dla każdego (oczywiście nie na najniższych poziomach). Konsolowi hardcorowcy mogą dostać baty od nowicjuszy, co dodaje delikatnego dreszczyku emocji.



vampire500
Ach, nie ma nic lepszego niż przyspieszenie po halucynogennych grzybach o poranku. W tym miejscu, drogi czytelniku, wcale nie powinieneś wyobrażać sobie zaspanego hipisa, ponieważ rzeczone fungusy nie są prawdziwe, lecz wirtualne. Co prawda, niektórzy mogliby wykłócać się, że gdy grzyby są wirtualne, to zapewne zostały już zjedzone, a hipis ma wizje o nowych owocnikach. Jednakże takie rozumowanie jest niestety z gruntu złe, ponieważ wirtualność odnosi się w tym przypadku jedynie do ciągu zer i jedynek tworzących grzyby. Tak, tak, mowa o wspaniałych muchomorach z Mario Kart.

Wyścigi z udziałem Maria i przyjaciół to jedna z dwóch party games, które z czystym sercem mogę polecić na każdą imprezę, zwłaszcza podczas karnawału. Osobiście najwięcej czasu spędziłem z wersją na Gamecube’a, ale prawdę mówiąc nawet Super Mario Kart ze SNES-a ciągle daje masę frajdy. Kwintesencją tych gier są zdecydowanie wszelakie „znajdźki” porozrzucane na trasie wyścigu – od wspomnianych grzybów (mmm…), poprzez skórki od bananów, aż po wielkie jajka. Granie w kilka osób to istny chaos – co chwila ktoś używa jakiegoś przedmiotu, ktoś inny z niego obrywa, a jeszcze inna osoba przez przypadek wypada z trasy. Najbardziej deprymujące jest jednak pomylenie swojego ekranu – wyścigi odbywają się na splitscreenie, więc co jakiś czas jakiś nieszczęśnik (zazwyczaj ja) na chwilę się dekoncentruje i zaczyna patrzeć na nie swoją część telewizora. Dla niedoświadczonych graczy dobrą informacją jest fakt, że na niższych poziomach trudności przeciwnicy kontrolowani przez AI nie stanowią zbytniego wyzwania. Jednakże w przypadku bardziej wymagających ustawień, trzeba się ich naprawdę strzec. Świetnym rozwiązaniem jest możliwość wystartowania w co-opie i drużynowego pięcia się w górę tabeli wyników – wymusza to dodatkowe planowanie strategii w czasie wyścigu.

Drugą wspaniałą grą na imprezy jest Super Smash Bros. Brawl. Jeśli wyścigi w Mario Kart są istnym chaosem, to na czteroosobowe walki w SSBB jest tylko jedno określenie: ultymatywne natarcie na zmysły. To, co potrafi się dziać w czasie takich meczy jest po prostu nie do opisania. Wyobraźcie sobie Maria, Solid Snake’a, Sonica oraz Pikachu walczących na jednej arenie. Pikachu okłada Sonica kijem baseballowym, Snake biega z magiczną różdżką i co chwila otwiera leżące na ziemi Pokeballe, a Mario strzela do wszystkich z blastera. W tym momencie na planszy pojawia się Smash Ball i wszyscy porzucają swoje zajęcia w pogoni za nią i obietnicą uzyskania miażdżącego specjalnego ataku. Pokłady dobrej zabawy są w tej grze praktycznie nieograniczone.

Alternatywnie można włączyć grę single player i grać w multi typu „ja gram, a reszta patrzy”. Jest to metoda sprawdzona i niezawodna, zwłaszcza w przypadku Resident Evil 4.