Felieton: Exclusive

czyli walnij go poniżej pasa

Autor: Łukasz 'Qrchac' Kowalski

Felieton: Exclusive
Ostatnio naszło mnie na robienie porządków na półkach z grami. Na jednej z nich mieszka cała seria Splinter Cell, której jestem fanem od początku jej istnienia (serii, nie półki). Całość posiadam w wersji na PC, choć kiedy na rynku pojawiła się część Conviction, byłem już dumnym posiadaczem konsoli. Nietrudno domyśleć się, że mam PS3, oraz tego jak długo i mocno złorzeczyłem Ubisoftowi oraz Microsoftowi za brak tego tytułu na platformę Sony. Z drugiej strony wcześniej (przed zakupem PS3) robiłem to samo pod adresem giganta z Japonii z uwagi na wyłączność na Heavy Rain.

No i właśnie w tym momencie dochodzimy do oznaczenia „Xbox/PC/PS3/Wii Exclusive”. Szefowie wielkich korporacji nie wymyślili chyba lepszego sposobu przyciągnięcia nowych klientów niż ten. Każda platforma ma swoje sztandarowe tytuły, którymi kłuje w nasze oczy, uszy, ego, alter ego, libido i wszystko inne, co tylko może. A wszystko po to, żeby pokazać nam, jak wspaniali i cudowni będziemy, jeśli tylko kupimy ICH produkt.

W teorii to działa - wszyscy związani z danym produktem są zadowoleni, a suma pieniędzy na ich kontach powiększa się o kolejne zera. Ale czy jest tak naprawdę? Patrząc z perspektywy twórców i producentów gier nie koniecznie wygląda to tak różowo. W końcu ograniczają ilość ludzi, którzy kupią dany produkt. Weźmy za przykład sztandarowy tytuł Sony Computer Entertainment, czyli God of War 3. Gra sprzedała się na świecie w grubo ponad milionie egzemplarzy, jeśli już nie w dwóch. Wydaje się, że jest to dużo, jednak jeśli weźmiemy pod uwagę całość rynku gier, przestaje to wyglądać tak dobrze. Pytanie brzmi o ile przez to wzrosła ilość sprzedanych konsol Sony? Trudno powiedzieć, a oficjalnych danych tego typu raczej się nie doczekamy. Podobnie wygląda sytuacja jeśli chodzi np. o Halo i Xboxa 360.

Brak wyżej wymienionych danych to nie jedyna rzecz, która utrudnia ocenę takiej działalności. Jeśli spojrzymy na to, co robią producenci gier, to okazuje się, że wysyłają sprzeczne informacje. Dla przykładu weźmy BioWare i serię Mass Effect. Początkowo był to produkt na wyłączność potentata z Redmond, a użytkownicy PS3 musieli obejść się smakiem. Teraz jednak sytuacja się zmieniła i głośno mówi się o pracach nad wersją dla konsol producenta z Tokio. Z drugiej strony Alana Wake’a wydano tylko na Xboxa 360, pomijając tym razem wszystkich pozostałych, włącznie z użytkownikami pecetów. To w końcu wydawanie gier tylko pod jedną lub dwie platformy jest opłacalne, czy nie?

Z resztą exlusive to nie tylko pełne wersje gier. Wojna toczy się też na innej płaszczyźnie, czasami niemniej dla nas dotkliwej. Często ten przeklęty dopisek zostaje dodany do DLC tytułów, które dostępne są dla wszystkich. Tak było w przy Falloucie 3 i będzie w przypadku Fallouta: New Vegas. Jeśli nie mogą mieć czegoś na wyłączność, producenci konsol potrafią płacić grube pieniądze za opóźnianie premier na konkurencyjne platformy. Było tak choćby w przypadku GTA 4: Episodes from Liberty City, które na PS3 pojawiło się z rocznym opóźnieniem. Takie działanie wydaj się już bardziej zrozumiałe, ale nie mniej irytujące.

Jakby tego było mało ostatnie tygodnie i miesiące pogłębiły tylko rozwarstwienie rynku. Microsoft i Sony pozazdrościły Nintendo kontrolerów ruchu i wypuściły swoje odpowiedniki. Teraz każdy z nich może powiedzieć, że ich gra obsługuje np. tylko funkcję sterowania przez Kinect lub PS Move, a przerabianie go jest nieopłacalne. Mówiąc szczerze nie wygląda to najlepiej. Chociaż przede wszystkim jest to uderzenie w użytkowników pecetów, o których, jeśli chodzi o takie przystawki, zapomniano. Idąc dalej tym tropem uderzy to też w użytkowników PS3, którzy często niedostępnymi dla ich konsoli grami mogli cieszyć się właśnie na pecetach.

A co z tego mamy my, gracze? W tym całym szaleństwie widzę tylko jeden plus. Dedykowanie gier pod daną platformę pozwala (przynajmniej w teorii) w lepszy sposób wykorzystać jej możliwości. W świetny sposób sprawdziło się to choćby w Uncharted 2. W takich przypadkach rzadziej zdarzają się też błędy powstające podczas przerabiania gry na różne wersje, ale - jak pokazało Little Big Planet potrzebujące patcha, żeby poprawnie działać - nie jest to reguła.

I ja się pytam: po co to komu? Czemu tak się męczyć, drażnić, przekrzykiwać kto lepszy i fajniejszy? Dlaczego dzielić graczy na takich i owakich? Jako członek Polskiej Zjednoczonej Partii Graczy oficjalnie protestuję! I co? I nic. Światem rządzi pieniądz, żądza władzy oraz dominacji (w tle powinien zabrzmieć teraz demoniczny śmiech) i nie zmieni się to bez wielkiej rewolucji lub wchłonięcia jednej platformy przez drugą/trzecią. Póki co przyjdzie nam po prostu zgiąć kark i albo być biedniejszym multiplatformowym mistrzem padów i klawiatur, albo człowiekiem przekonującym o wyższości jednej platformy nad drugą. A może, parafrazując pewien dowcip, rzucić to wszystko i w Bieszczady?