Fallout: New Vegas

Autor: Rafał 'Lord Koniu' Sejlis

Fallout: New Vegas
Niemal trzy lata od premiery trzeciej odsłony Fallouta, która wzbudziła wiele, wiele emocji wśród graczy, wydana została część sygnowana podtytułem New Vegas. Już po raz czwarty jest nam dane chwycić mocno karabin i stawić czoła niebezpieczeństwom radioaktywnych pustkowi. Czy wycieczkę do jednego z symboli Ameryki można zaliczyć do udanych?


Kopniak w łeb

Nasza podróż nie zaczyna się przyjemnie. Oto klęczymy na piachu ze związanymi rękami, dookoła nas nieprzyjemne typy, a jakby tego było mało, celuje do nas jakiś facet w garniturze. Po chwili pada strzał i...

...budzimy się w klinice pobliskiego miasteczka Goodsprings. Okazuje się, że z płytkiego grobu uratował nas niejaki Victor, robot, który odegra jeszcze w grze pewną rolę. Wróćmy jednak do tu i teraz – w lecznicy przyjdzie nam wypełnić szereg testów, które określą nasze współczynniki, umiejętności oraz traity, których jest co prawda malutko, ale lepsze to, niż nic. Będziemy także mogli określić swój wygląd, płeć oraz imię. Kiedy już doprowadzimy się do porządku, otrzymamy (jakże by inaczej) Pip-Boya oraz kombinezon Krypty. Naszym zadaniem będzie dowiedzieć się, kim był i czego chciał nasz niedoszły zabójca oraz wytłumaczenie mu, że nie lubimy, gdy ktoś do nas strzela.

Po kartonowej i liniowej do obrzydliwości fabule poprzedniczki za dobrą monetę przyjąłbym niemal wszystko. Tu na szczęście nie trzeba się do niczego zmuszać – historia jest spójna, rozbudowana i możemy ją skończyć na różne sposoby, wykonując zadania dla różnych frakcji i… Zaraz, frakcji?


Za Ceza… znaczy, Republikę!

Dokładnie tak. W czwartej odsłonie serii będzie nam dane spotkać Republikę Nowej Kalifornii, doskonale znaną wszystkim graczom „dwójki”, Legion Cezara – grupę łowców niewolników stylizujących się na rzymskich żołnierzy oraz Bractwo Stali. Konflikt pomiędzy tymi stronnictwami to jeden z istotnych wątków opowieści. Dla każdej z nich, podobnie jak dla każdej społeczności na Pustyni Mojave, istnieje osobny system reputacji – dosyć zasadnicza zmiana w stosunku do systemu „swój-obcy” z Fallout 3. Zmiana, dodam, na lepsze. Wreszcie dostrzegamy, że nie każdy ma tu takie same interesy i priorytety.

Nasze rewolucyjne frakcje muszą się oczywiście przemieszczać po jakimś świecie. Ten jest rozmiarów niemal identycznych jak poprzednio. Oprócz Vegas, które, nawiasem mówiąc, jest znacznie mniejsze niż można by oczekiwać, mamy małe miasteczka, opuszczone bunkry, fabryki, krypty i wiele, wiele innych obiektów. Co ciekawe, przeciwników zaludniających ten obszar jest znacznie mniej niż w poprzedniej części serii, przez co możemy iść… iść… i odczuć pewne zmęczenie.


Twarze przyjazne i te trochę mniej

Na szczęście, jeśli już trafimy na jakąś postać, to ma ona dla nas jakąś pracę (zadań pobocznych jest znacznie więcej niż w „trójce”) albo chociaż jest w stanie podzielić się z nami jakąś historią, radą czy historią swego życia. Co więcej, zadania poboczne potrafią nas zaskoczyć – w bazie rakietowej spotykamy ghule chcące przenieść się na rakietach do raju, innym razem musimy wymienić mózg cyber-pupilowi lokalnego bossa mafii. Oczywiście możemy je często rozwiązać na różne sposoby. Nie musimy też robić ich sami.


Jest nas cała banda!

W New Vegas również będziemy mieli okazję skompletować drużynę. I to nie byle jaką: mamy tu Supermutanta ze schizofrenią, kowbojkę ze słabością do whisky czy emerytowanego żołnierza Republiki a wcześniej Wielkiego Chana. Każdy z nich ma swoją historię, każdy ma dla nas jakieś zdanie, wreszcie – każdy jest ciekawą postacią, którą po prostu warto poznać.

Warto w tym miejscu wspomnieć o znacznie poszerzonym wpływie naszych działań na zachowanie towarzyszy. Możemy im teraz kazać zaczekać, wrócić do domu, albo zachowywać się bardziej agresywnie. To oczywiście nic nadzwyczajnego, ale nikt nie pomyślał o tym projektując część trzecią.


Pnąc się na szczyt

W kwestii rozwoju naszego bohatera (lub bohaterki) zmieniło się niewiele – pojawiła się umiejętność przetrwania w dziczy, wpływająca na skuteczność spożywanych napojów i jedzenia. Wciąż brak hazardu, co może dziwić, zważywszy na to, gdzie toczy się gra. Poza tym mamy znacznie, znacznie więcej profitów, które teraz dostajemy co dwa poziomy. Pozostał też system V.A.T.S (namiastka walki turowej), ale do starcia w czasie rzeczywistym dodano pewne usprawnienie: od teraz walki na pięści czy za pomocą broni białej, wraz ze wzrostem odpowiedniej umiejętności, są wzbogacane o dodatkowe ciosy i ich kombinacje. Jest to o tyle istotne, że teraz mamy szansę pokonać wroga wyposażonego w broń dystansową, a nie tylko modlić się, by nas nie ustrzelił.


No działaj, złomie!

W kwestii oprawy audio-wizualnej: jest niedobrze, a wręcz źle, patrząc na ilość zmian w innych aspektach produkcji. Otóż za silnik graficzny służy wciąż wyświechtany Gamebryo, który zdecydowanie widywał swoje lepsze dni - nowy Fallout wygląda raczej nieszczególnie w porównaniu do innych gier. W kwestii muzyki również nie zmieniło się wiele – niby coś tam sobie szumi, brzdąka i dźwięczy, ale tak naprawdę zupełnie tego nie słychać, bo zawsze mamy coś ważnego do roboty. Podobnie ma się sprawa z radiem – są tylko dwie stacje, które mają jedynie kilka utworów, więc kiedy już zdołałem usłyszeć jakikolwiek podkład muzyczny to często zdawałem sobie sprawę, że ostatnim razem słuchałem tego samego. Jest to wyraźny regres w stosunku do Fallout 3, co przyznaję z przykrością.

Uwaga: podczas eksploracji Mojave zdarzyło mi się usłyszeć utwór, którego było mi dane słuchać w części drugiej. Co to oznacza?


Mam piasek w zębach!

Otóż tyle, że grając w najnowszą odsłonę serii miałem nieodparte wrażenie, jakbym słyszał głos jakiegoś twórcy, który mówi” „musimy jakoś przekonać do siebie fanów poprzednich części i zrobimy to przenosząc z nich klimat”. Grając w New Vegas czułem się, jakby wszyscy usiłowali mnie przekonać, że gram w „dwójkę”, tylko jeszcze o tym nie wiem. Dlaczego? Całe mnóstwo enpeców wspomina swoje dzieciństwo w Redding czy New Reno, znów pojawiają się Republika Nowej Kalifornii i Wielcy Chanowie oraz pewien bardzo dobrze znany stróż prawa z Broken Hills. Poza tym, klimat pustyni, gorąca i piachu jest niemal dotykalny, zupełnie jak w części drugiej. Nie jest to bynajmniej zarzut, wręcz przeciwnie! Po dotkliwym deficycie jakiegokolwiek klimatu w Fallout 3, ten w New Vegas jest jak mocno bijące źródło gdzieś na bezkresnej Mojave.


Czasem nawet Kałasz się zatnie

Oczywiście New Vegas, jak każda gra, ma swoje wady. Produkcja nie jest wolna od błędów, które często uniemożliwiają ukończenie zadania, źle ustawionych znaczników, potknięć w tłumaczeniu, lewitujących broni czy przeciwników przenikających przez ściany. Mimo to, warto po grę sięgnąć. Ci, którym spodobała się część trzecia, mogą być spokojni, bo gra została raczej rozbudowana niż zmieniona. Przeciwnicy ostatniego produktu Bethsedy będą w siódmym niebie, bo wreszcie dostaną naprawdę klimatycznego Fallouta, a reszta… reszta po prostu znajdzie w tej grze solidną porcję rozrywki.



Plusy:

Minusy:

Oto zwiastun gry: