» Fragmenty książek » Eus deus kosmateus

Eus deus kosmateus


wersja do druku
Eus deus kosmateus
Dzisiaj na szkolnym korytarzu koleżanka powiedziała, że Blady wychodzi.
- Już minęło dziesięć lat? - zdziwiłam się.
Ale wiadomo, że mógł wyjść wcześniej za dobre sprawowanie. Pamiętam tego chłopaka. Nazywali go "Blady", bo był blady. Młodzież w naszej szkole nie wykazuje się szczególną wyobraźnią i lotnością skojarzeń przy dobieraniu pseudonimów. Szczupły chłopak w ciemnym odzieniu, które podkreślało tę jego charakterystyczną bladość twarzy. Spokojny uczeń, nie sprawiał kłopotu, pewnego dnia poderżnął koledze gardło i wziął zakładnika, co sprowadziło do naszej szkoły brygadę antyterrorystyczną i telewizję, Potem mówiono, że ubierał się na czarno, bo był satanistą i w zasadzie można było przewidzieć itd. Akurat. Wielu chłopców nosi czarne bluzy, a przecież nie zabijają. Nawet jeśli ktoś interesuje się satanizmem, to też jeszcze żaden dowód. Nie dalej jak wczoraj tuż po lekcji zatrzymał mnie Dorian z drugiej A. Bluza nie dość, że czarna, to z wymalowaną czaszką.

- Pani profesor, a wie pani, co oznacza odwrócony pentagram?
- Czyżby znak sił nieczystych? - zgadywałam.
- Tak. - Doriana ucieszyła moja znajomość tematu i skwapliwie narysował na tablicy odwrócony pentagram.
- A wie pani, co oznacza 666?
- Czyżby liczba bestii...? - zastanowiłam się.
- Tak! - wykrzyknął Dorian. - Znowu pani odgadła!
- Jestem w tym dobra - przyznałam. A mój poczciwy uczeń już smarował kozła w pentagramie.
- Ja nie dlatego, żebym się interesował czarnymi mszami i zabijaniem kotów - mówił. - Dla mnie to głupota... Ale niech pani powie, pani profesor, wierzy pani w szatana?

Dorian patrzy natarczywie swymi zwykle łagodnymi oczyma, Sławek ma minę, jakby połknął coś nieświeżego, a idący ku drzwiom chłopcy zatrzymują się w oczekiwaniu na moje ewentualnie objawione słowa. Kino, nie? Więc może Bladego pociągał satanizm w podobny sposób, co poczciwego Doriana - jako ucieczka od nudy życia - ale nie z tego powodu wziął nóż do ręki. Wszelki urok zła na tyle słabo do niego docierał, że musiał znieczulić się alkoholem i prochami, aby przeprowadzić swój plan. Na trzeźwo jakoś nie potrafił.

A potem, kiedy jeden chłopak czołgał się w kałuży krwi, a drugiemu trzymał nóż na gardle, skończyły mu się pomysły na ciąg dalszy. Bo co? Zażądać helikoptera i stu tysięcy dolarów? Nawet w jego zamroczonej głowie taka koncepcja nie mogła wydawać się realna. Chyba miał nadzieję, że ktoś wejdzie i go zastrzeli. Tak myślę. A przecież to był naprawdę spokojny uczeń. Ewentualną kwestią sporną mogło być tylko jego spóźnianie się na pierwszą lekcję. Nie dojeżdżał, mieszkał w internacie, więc naprawdę nie miał daleko. Podobno nauczycielom, którzy czepiali się o kilku- czy kilkunastominutowe spóźnienia, odpowiadał bez podnoszenia głosu, z kamiennym spokojem:
- Przecież musiałem przejść całe boisko.

Jak sądzę, jego kolegów bardzo bawiła ta odpowiedź i nauczyciel tracił kolejne minuty na pacyfikowanie klasy. Ale ja nigdy nie czepiałam się o spóźnienia, więc nie miałam z Bladym zatargów. Aż do tego ostatniego dnia. Po normalnym początkowym rozgardiaszu wreszcie zapadła względna cisza. Już chciałam zagadnąć w kwestii Konrada Wallenroda, kiedy patrzę, a Blady najzwyczajniej w świecie podnosi się i idzie do koleżanki, siedzącej w ostatniej ławce.
- Dlaczego chodzisz po klasie? - spytałam, bardziej zdziwiona niż rozgniewana.
- Widocznie mam powody - odpowiedział ze spokojem.

Na to czerwona płachta zamigotała mi przed oczyma, a uderzenie stresu aż mi oddech zaparło.
- To chodź mi teraz opowiedz o losach nieszczęśliwego Konrada Wallenroda - wrzasnęłam, a mój piskliwy głos na pewno przykro kontrastował ze spokojem demonstrowanym przez ucznia.
- Teraz mam ważniejsze sprawy na głowie - odrzekł tym swoim lodowatym, mogącym do furii doprowadzić głosem.
Już zaczerpnęłam oddechu, żeby wykrzyknąć: Jedynka! Uwaga! - kiedy Paweł z pierwszej ławki, gospodarz klasy, podpowiedział:
- Niech pani wyluzuje. On ma kiepski dzień.

Z punktu wyluzowałam. W końcu wszyscy mamy czasem kiepskie dni i wtedy nie należy człowiekowi zawracać głowy Konradem Wallenrodem, lancetnikiem czy też teorią względności. Blady, uczciwie trzeba przyznać, że bez zbędnego zamieszania, pokonferował z koleżanką, po czym wrócił na swoje miejsce i do końca lekcji siedział cicho jak zwykle. Zatrzymałam go po dzwonku.
- Słuchaj... hm... - Dla przypomnienia zerknęłam w dziennik. - ...Adam. Masz jakiś kłopot?
- Może.
- Chcesz o tym porozmawiać?

Tekst, rzecz jasna, z amerykańskich filmów familijnych. Bobby zakochał się w koledze. Chcesz o tym porozmawiać, Bobby? Tatuś Daisy zdradza mamusię. Daisy, chcesz o tym porozmawiać? Zresztą nie krytykuję tu amerykańskich filmów familijnych. Jak najbardziej zgadzam się, że warto rozmawiać. Blademu powiedziałam dokładnie to, co należało powiedzieć. Ale nie zadziałało, chociaż na filmach amerykańskich działa bez usterek. Proszę bardzo, stop klatka. Ja czekam z „psychologicznym” uśmiechem na twarzy, zaś uczeń waha się przez dostrzegalne sekundy. Te dwie, trzy sekundy dręczyły mnie potem przez całe lata.

Naprawdę wolałabym, żeby natychmiast odwrócił się na pięcie, żeby wzruszył ramionami, machnął ręką. Proszę, żeby te trzy sekundy ktoś wygumkował z czasu naszego wszechświata. Bo rzecz w tym, że historia Bladego jest przejmująco smutna. Kiedy już ją poznałam, na tyle oczywiście, na ile w ogóle można poznać historię drugiego człowieka, kiedy nieregularne fragmenty złożyły się wreszcie w spójną całość, pożałowałam, że nie mogę cofnąć się do tamtych sekund, potrząsnąć sobą i krzyknąć do ucha: - Nie stój jak kukła, kobieto! Powiedz coś! Przecież widzisz, że się chłopiec waha!
Sekundy minęły, Blady mruknął: - Wszystko w porządku - i dzień popełzł w kierunku rozlanej krwi na szkolnym korytarzu.

Bez trudu mogę się usprawiedliwić: rozmowę należy proponować, ale nie należy naciskać. Prawda jest jednak taka, że nie miałam ochoty tracić przerwy. Nie chcesz gadać, to tym lepiej, idę wstawić wodę na herbatę. To po pierwsze. Po drugie i ważniejsze, bo gdyby nie było drugiego, nie byłoby pierwszego: nie przyjaźniłam się ani z Bladym, ani z jego klasą. Technikum leśne. Prawie czterdziestu rozhukanych chłopaków. W klasie ciemno od testosteronu, a ty mów, człowieku, o mesjanizmie w III części Dziadów.

Pozamerytoryczne kontakty z tą klasą ograniczałam do uwag w rodzaju: "Zubrzycki, zdejmij nogi z ławki, Adamski, natychmiast się uspokój, bo cię przepytam z Dziadów i gorzko tego pożałujesz." A zdarzyło mi się, wstyd przyznać, że wykrzyknęłam: „Przestań kopać kolegę, bo ja cię kopnę!” Cóż, leśnicy, z żywym wstrętem do wszelkiego słowa pisanego. Nigdy tam nie doświadczyłam chamstwa, to im należy oddać. Poprzednio pracowałam w zawodówce. Tam to był Sajgon i walka o przetrwanie. U progu trzeciego tysiąclecia w klasie było zimno, bo woźny nie zawsze w piecu napalił, podłoga się wybrzuszała w zastygłe fale, kredy zabrakło, towar deficytowy, co i tak nie miało znaczenia, bo tablica była zepsuta. Zaś mówiąc o uczniach, jaskiniowcy chyba mieli mniejsze problemy z potomstwem. Przeżywałam te lekcje jak Niemcy front wschodni. Czasem przypominało mi się wypracowanie, jakie napisałam dawno, dawno temu, w podstawówce. Temat brzmiał: Szkoła w roku dwutysięcznym. Och, to był poemat!

No więc jesteśmy u progu trzeciego tysiąclecia, ja stoję, ściskając w rękach jedyny w klasie podręcznik, podłoga się wybrzusza, woźny nie napalił w piecu, kredy nie ma, tablica zepsuta, uczniowie stłoczeni po dziesięciu w ławkach, przyodziani w kurtki, czapki na głowach, niektórzy nawet nie zdjęli rękawiczek. Zero podręczników. - Pani, a skund mamy brać? Ojciec znowu ni mo roboty! - Tylko z rzadka gdzieś na ławce leży zeszyt. Zresztą po co im książki i zeszyty? Większość i tak nie potrafi czytać ani pisać, a ci, co potrafią, są zdecydowani nie afiszować się z tą umiejętnością. W klasie latają kulki papieru, z ostatnich ławek słychać: - Gdzie, durniu, w kiery wychodzisz? - Pod oknem dwóch ogląda pisemko pornograficzne. A ja czytam głośno poezje Słowackiego. Nijak to się ma do moich dziecięcych wyobrażeń o szkole dwutysięcznego roku. I Słowacki, żeby było weselej.

W mojej następnej szkole, technikum leśnym, położonym między polami i lasami, młodzież posiadała podręczniki, potrafiła też czytać i pisać, co było naprawdę zachęcającym akcentem. Po doświadczeniach w zawodówce z moimi leśnikami odpoczywałam. Nawet lubiłam tę klasę Bladego. Spora grupa moich uczniów mieszkała w internacie, a od kiedy rozpoczęłam tam dyżury, dużo czasu z nimi spędzałam.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Eus deus kosmateus - Mirosława Sędzikowska
Powracający duch przeszłości
- recenzja
Eus deus kosmateus - Mirosława Sędzikowska
... czyli zagubiony szatan pilnie poszukiwany
- recenzja

Komentarze


~kamil

Użytkownik niezarejestrowany
    recenzja
Ocena:
0
książka ok co prawda trupy tylko dwa, ale za to jeden z przedłużeniem. Smiać się mozna w głos.Czciciele Ganndziolatków połkną bez popijania
18-05-2008 04:15
~Aleksandra

Użytkownik niezarejestrowany
    śmiech
Ocena:
0
Nad kawałkiem o kawiarence płakałam ze śmiechu
29-05-2008 21:38

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.