Eifelheim - Michael Flynn

Smutne zderzenie cywilizacji

Autor: Łukasz 'Salantor' Pilarski

Eifelheim - Michael Flynn
Trylogia Oś czasu Johna Birminghama starała się, poprzez wątek podróży w czasie, alternatywnej wersji II Wojny Światowej i wspaniałej technologii jutra, ukazać zderzenie kulturowe oraz wszystkie jego skutki, nawet te najbardziej brutalne. Podobnie czyni Michael Flynn w Eifelheim. Problem polega na tym, że o ile tło dla rozważań wybrał świetnie, to popełnił kilka poważnych błędów.

Historia powieści toczy się na dwóch płaszczyznach czasowych. Pierwsza, współczesna, kręci się wokół historyka Toma i fizyk Sharon. On próbuje dociec dlaczego tuż po epidemii Czarnej Śmierci niemiecka wioska Eifelheim nie została, chociaż powinna, ponownie zasiedlona; ona z kolei bada zagadnienie geometrii przestrzeni Janatpoura. Druga płaszczyzna dotyczy dziejów tej wioski i wyjaśnia, co zaszło między 1348 a 1349 rokiem, sprawiając, że stała się miejscem wymarłym i postrzeganym jako przeklęte. Tu akcja przedstawiona jest z perspektywy księdza Dietricha, mieszkańców Eifelheim i ich nietypowych gości.

Obie nici fabularne przeplatają się. Wydarzenia współczesne stanowią uzupełnienie, a czasem wyjaśnienie, dla średniowiecznych. Cytowane są treści listów, przywilejów, przedstawiane szczegóły, które w narracji XIV-wiecznej są przekazane ledwo paroma słowami. Zarazem badania obu bohaterów pomagają wyjaśnić pewne zawiłości fabularne czasu dawniejszego - jeśli bowiem w rozdziale A bohaterowie wspominają o jakimś trudnym zagadnieniu i starają się je objaśnić z pomocą średniowiecznego sposobu rozumowania i wyjaśniania, to w B wejdą postacie współczesne, które wszystko wytłumaczą na sposób współczesny.

Wcześniej wspominałem o zderzeniu kultur. Umiejscowienie akcji w średniowieczu wypada ciekawiej, niż rozgrywanie jej współcześnie. Odmienna mentalność, skupienie się na Bogu i inny sposób badania otaczającego człowieka świata zetknęły się z bardziej naukową, ale obcą ludzkiej kulturą, w której akcenty stawia się w zupełnie innych miejscach. Dla czytelnika współczesnego, nieobeznanego w niuansach historycznych, oba spojrzenia na świat będą równie odległe, a dzięki temu łatwiej będzie mógł dostrzec wyraźnie rysujące się podobieństwa i różnice oraz stopniowo następujące zmiany w światopoglądzie ludzi i Krenków, gości w Eifelheim.

Problem polega na tym, że miast skoncentrować się tylko na tym – to znaczy zderzeniu kultur -, autor postanowił zawrzeć w powieści kilka innych wątków. W efekcie, obok poznania wiejskiego życia, można dowiedzieć się niemało na temat nauki i polityki średniowiecznej Europy, Wojny Stuletniej, wyborów cesarza Rzeszy czy przebiegłości Włochów, a wszystko to podlane gęstym sosem teologii, filozofii i nauki doby średniowiecza. Biorąc pod uwagę lekkie pióro Flynna rozdziały czasów dawnych, pełne cytatów i anegdot oraz logicznych wywodów tyczących się nawet błahych spraw, czyta się przyjemnie, ale brak didaskaliów czy szerszych wyjaśnień odautorskich sprawia, że czułem się jak student w środku ćwiczeń, który przeczytał tylko część wymaganych materiałów. Nazwiska, miejsca i wydarzenia mieszały się a postacie rozprawiały swobodnie o tym, co jest im świetnie znane, ale czytającemu niekoniecznie. Nieobeznany z zagadnieniem czytelnik może się w pewnym momencie zgubić w tym kto, z kim, jak i dlaczego i w efekcie z dysput o naturze świata i nieba czy też szans na elekcję księcia tego i tamtego wynieść niewiele.

Jeszcze gorzej rzecz ma się na płaszczyźnie współczesnej. Tom jest historykiem i jego wywody od biedy można zrozumieć, chociaż wyszukane słownictwo oraz dość częste (a nie tłumaczone) wtrącenia z rosyjskiego, węgierskiego, łaciny czy niemieckiego utrudniają odbiór, ale Sharon stanowiła barierę nie do przejścia. Jej fizyczne teorie zajmują zdecydowanie za dużo miejsca i przy kolejnym rozdziale, w którym padają nazwiska, skomplikowane terminy czy stałe fizyczne idzie się pogubić. Próżno szukać wyjaśnień, dokładnych tłumaczeń i jedynie obrazowe porównania oraz przykłady pozwalają uchwycić sens. Dialogom z jej udziałem czasem bliżej było do naukowych rozpraw niż literackiej narracji.

W efekcie ciekawa, sprawnie opisywana i stopniowo odkrywana historia księdza Dietricha i relacje Krenków z ludźmi spychane są na bok przez potok słów, imion i znaczeń, których nie zrozumie się bez odpowiedniej wiedzy historycznej i naukowej. Duża ilość drugoplanowych postaci – podobnie jak w Trylogii husyckiej - jedynie utrudnia odbiór historii, której tło jest zbyt rozbudowane w stosunku do pierwszego planu i, pomimo że swobodny styl pozwala szybko brnąć przez rozdziały, całość sprawia wrażenie niedokończonej. Jakby pierwotny sens istniał ale zgubił się, zbyt ciasno obudowany przez dodatkowe, nieistotne z punktu widzenia czytelnika, sprawy.

Rozdziały średniowieczne stanowią większość w powieści i wspominam je zdecydowanie lepiej od współczesnych, które w większości były niezrozumiałe. Przyjemne w czytaniu, wyjaśniające, ale szybko znikające z pamięci. Gdyby więc Flynn skupił się na jednym wątku i sukcesywnie ciągnął go aż do końca, to ta w gruncie rzeczy poruszająca, zmuszająca do pewnej refleksji, powieść byłaby znacznie lepsza. Bo jeśli wczyta się w rozdziały średniowieczne, gdy pozna się sposób życia ludzi tamtej epoki i ich gości oraz trapiące ich problemy, wtedy pojawią się przygnębienie i melancholia, które zostaną spotęgowane przez mało optymistyczne zakończenie.

Przyjemnie napisana książka, z ciekawą historią, poruszająca ważkie problemy i wymagająca od czytelnika intelektualnego skupienia – powieść, która świetnie pokazuje, że fantastyka może i potrafi być literaturą ambitną – została obdarowana przez autora nadmiarem szczegółów. Tak powstało dzieło, którego tło po przeczytaniu uleci z pamięci, pozostawiając po sobie jedynie najistotniejsze sprawy. Chociaż może o to właśnie chodziło?