ENEMEF - Matrix Night

Nocny Maraton Filmowy

Autor: Maciej 'starflit' Dzierżek

ENEMEF - Matrix Night
Nocny Maraton Filmowy. W coraz większej liczbie miast raz w miesiącu jest organizowany nocny pokaz kilku tematycznie powiązanych ze sobą filmów. Często łączy je osoba reżysera lub "klimat", w jaki wprowadzają widza. I tak mamy Noc hipnozy, Noc Władcy Pierścieni i wiele innych filmowych zestawów. Ja właśnie odespałem mój pierwszy ENEMEF – Matrix Night
Oprócz trylogii braci Wachowskich, niejako na deser, już nad ranem mogliśmy obejrzeć Equilibirium. Co prawda głosowałem, by ten film był grany jako pierwszy, ale jak widać społeczność ENEMEFu wybrała inaczej – każdy "maratończyk" może głosować nie tylko na kolejność granych filmów, ale także na konkretne zestawy lub preferowane filmy. I tak wiem już, że następnym moim ENEMEFem będzie noc z ekranizacją Władcy Pierścieni

W kinie zebrał się spory tłumek. Publiczność to głównie studenci, osób wyraźnie młodszych i wyraźnie starszych było niewiele. Filmy grane były na jednej sali olsztyńskiego kina Helios - jest to nowy obiekt o wysokich standardach. Widzów zebrało się na tyle, by wypełnić jedną, największą salę. Często zdarza się tak, że Maraton wyświetlany jest na raz w kilku salach, ale widoczne w Olsztynie fanów Matrixa nie ma aż tak wielu. Ponadto ENEMEFy muszą się jeszcze lepiej zadomowić w nowym mieście – to dopiero drugi olsztyński Maraton.

Przed rozpoczęciem imprezy czekała na wszystkich nie lada niespodzianka. Windą na piętro kina wjechał Neo - ten sam płaszcz, te same okulary. Fryzura też identyczna. Neo przeszedł pomiędzy fanami, posiedział chwilę na barowym krześle, a potem... oglądał film wraz z innymi. Jego pojawienie się wywołało prawdziwą burzę komentarzy, spojrzeń i zdumienia. Ciężko powiedzieć, czy była to osoba wynajęta przez kino, czy mega-fan, ale jedno trzeba powiedzieć – "Neo" zrobił na mnie (i nie tylko) bardzo pozytywne wrażenie i świetnie wprowadził w klimat Matrixa, jeszcze zanim zaczęła się projekcja.

Same filmy to już klasyka, szczególnie pierwsza część trylogii. Prawdopodobnie była to jedna z ostatnich projekcji tego filmu w Polskim kinie – kończy się licencja i prawa autorskie nie pozwolą na kolejne emisje. Kopia filmu niestety była tragiczna - jakość obrazu i dźwięku pozostawiały wiele do życzenia. Poza tym wycięto kilka minut filmu. Jak się domyślam, postąpiono tak z powodów technicznych (zła jakość taśmy). Na szczęście film zrekompensował te braki.

Druga i trzecia część cyklu to popis techniki filmowej. Odpowiednie nagłośnienie i dobrej jakości obraz zapewniały doznania właśnie takie, jakich oczekiwałem wybierając się do kina. Niesamowite przeżycie – obejrzeć jedna po drugiej części kultowego filmu, z którego i tak zna się każdą scenę. Duży, kinowy ekran ma jednak ogromną przewagę nad telewizorem. Także przewagę kinowej atmosfery. Pełna sala kinomaniaków z poduszkami, śpiworami i termosami z kawą i herbatą to dość ciekawy widok, spotykany tylko na ENEMEFach. Szkoda, że niektórzy przyszli do kina, a nie na film. Woń piwa unosiła się w powietrzu nieustannie, ale na szczęście – poza nielicznymi wyjątkami - komentarze nie były zbyt głośne i ja akurat miałem to szczęście, że nikt nie przeszkadzał mi w pochłanianiu treści filmów.

Po szóstej rano przyszła pora na Equilibirum. Część maratończyków wtedy się poddała i opuściła kino, a szkoda, bo film wart jest obejrzenia. Mimo kilku oczywistych naciągnięć w fabule, bardzo ładnie kontrastuje z wysokobudżetową trylogią i pokazuje, że nie każde SF to setki milionów dolarów wydane na efekty specjalne i scenografię.

Pół godziny przed dziewiątą rano ENEMEF dobiegł końca. Zapaliły się światła, a widzowie zebrali się do wyjścia. Omijając sterty śmieci, jakie zostawili po sobie co mniej kulturalni maratończycy wiedzieliśmy, że na pewno spotkamy się na następnych projekcjach z tego cyklu.

Więcej informacji: Strona ENEMEFu