» Opowiadania » Dziesięć minut. Część pierwsza

Dziesięć minut. Część pierwsza

Dziesięć minut. Część pierwsza
     To już ostatnie moje odwiedziny na dziś. Najpierw ten starzec, potem nienarodzone dziecko, a teraz jeszcze ta studentka. Zaroi się od nekrologów, nie ma co…
    Idąc główną ulicą Olsztyna, spojrzałem na zegarek. Zbliżało się popołudnie. Oczywiście miałem jeszcze kilka minut do zaplanowanego spotkania, doliczając dziesięć minut na rozmowę i odbiór. Zawsze zastanawiało mnie, że jest to równe dziesięć minut. Nigdy mniej, nigdy więcej. Wiele razy spotkałem innych, podobnych do mnie, lecz oni także postępują zgodnie z dziesięciominutowym planem. Wszyscy skrupulatnie spoglądamy na zegarek, czekając na wezwanie na całym świecie. Czasami jestem co prawda wcześniej na miejscu, i choć nie wpływa to w żaden sposób na efekt mojej wizyty, zwykle oznacza jakąś nieprzewidzianą zmianę w planie, jak na przykład minięcie się z Nadzieją podczas zabierania tego nieurodzonego jeszcze dziecka. Niestety nasze drogi często się krzyżują przy podobnych sytuacjach.
     Do skrzyżowania przy tym wielkim centrum handlowym miałem jeszcze tylko kilka metrów. Pomimo trzypasmowej drogi samochody ustawiały się już sznurkiem, czekając na zmianę świateł. Kłęby dymu z rur wydechowych oddzielały jeden samochód od drugiego, a im auto wyglądało na starsze, tym więcej owego dymu wydzielało.
    Spojrzałem w słońce. Można powiedzieć, że byłem ubrany w sam raz na tę pogodę. Cały płaszcz, dopięty na ostatni guzik, delikatnie powiewał na jesiennym wietrze. Na szyi miałem biały szal wyciągnięty na wierzch. Brązowe obcasy półbutów wystukiwały rytm moich kroków.
    Stanąłem w końcu na skrzyżowaniu. Do spotkania miało dojść przecznicę dalej. Z tego, co się domyślałem, miał to być wypadek drogowy. No bo przecież co innego mogło się stać młodej studentce w centrum miasta? Wykorzystałem tę chwilę na przyjrzenie się pozostałym przechodniom czekającym razem ze mną na zmianę świateł. Samochody dopiero ruszyły, co oznaczało, że postoimy jeszcze kilka minut. Pani obok mnie miała raka piersi, choć jeszcze o tym nie wiedziała. Czarny dym krążył wokół jej klatki piersiowej niczym planeta wokół słońca. Wyglądała zaledwie na czterdzieści lat, a odwiedzę ją za kolejne dwanaście. Nerwowo patrzyła na sygnalizator, jakby chciała siłą woli zmienić światło z czerwonego na zielone. Obok stał mały dziesięcioletni chłopaczek. Miał tak mocno naciągniętą czapkę na głowę, że prawie zasłaniała mu oczy. Trzymając plecak za sprzączki, przyciskał do ciała zabawkę jakiegoś robota. Miał przed sobą jeszcze ponad sześćdziesiąt lat i śmierć przez całkowite zalanie się alkoholem.
     Czasami zastanawiam się, czy to, co robisz, jest sprawiedliwe, wiesz? Rozumiem, że masz ten swój plan i w ogóle, ale im więcej widzę istot takich jak ta, która, można powiedzieć, czeka na spotkanie ze mną, tym bardziej nachodzą mnie myśli, że postępujesz troszkę niesprawiedliwie. Młodzi umierają na drogach albo na imprezach a starzy mający niejedno zło na sumieniu trzymają się osiemdziesiątki, czasem nawet i dłużej.
    Tak, wiem, że wypadki to nie jest twoja wina. Wiem, że człowiek ma wolną wolę i sam decyduje o swoim losie. Światło w końcu zmieniło kolor. Muszę wykonać kolejną część twojego planu.

    Omijając tłum ludzi, śpieszący się na pasach w tylko sobie znanym, równie indywidualnym co niezrozumiałym celu, zacząłem zmierzać w kierunku kolejnego skrzyżowania. Zegarek wskazywał dwanaście minut do zakończenia wizyty. Oznaczało to, że mam jeszcze dwie minuty na dojście do niej, czy jak ja to wolę nazywać, na pierwszy kontakt. W końcu ją wypatrzyłem. Wysoka dziewczyna, na oko w wieku dwudziestu lat. Miała na głowie ciemnoniebieski berecik przykrywający jej blond włosy, sięgające aż do ramion. Sukieneczka do kolan i gorset również były tego samego koloru. Sprawiała wrażenie dziewczynki z bogatej rodziny, przeciętnego studenta raczej nie stać na takie eleganckie ubrania. Można powiedzieć, że rzucała się w oczy pośród tego tłumu, zbitej masy przechodniów. A może tylko ja to tak widziałem?
     Zawsze większą uwagę zwracam na tych, którzy mają w danej chwili "umówione spotkanie" ze mną. Nie potrafię do końca tego wyjaśnić. Jakby wszystko naokoło było ciemniejsze a ta jedna osoba znacznie jaśniejsza. To dodaje jej wyjątkowości. To trochę jak stan zakochania. Grom z jasnego nieba.
    W końcu stanąłem obok niej. Naszła mnie wtedy myśl, jak będzie to wszystko wyglądać. Wiedziałem, co powiedzieć i jaki koniec ją czekał – i szczerze powiedziawszy, nie należał on do najprzyjemniejszych.
    Zobaczyłem, jak powietrze drga, a rzeczywistość się zagina. Dźwięki powoli ustępowały. Robiło się coraz ciszej. Klaksony, turkot silników, nawet muzyka reklam cichła coraz bardziej i bardziej, aż w końcu zamilkła. Spojrzałem na zegarek, gdy do rozpoczęcia zostały trzy sekundy. Wreszcie wszystko się zatrzymało i w tej samej chwili dotknąłem jej ramienia. Ze strachu aż podskoczyła, rozglądając się na boki, jednak nie zdziwiło mnie to szczególnie. Widziałem te schematy zachowań już setki, jeśli nie tysiące razy. Nagle nie słychać nic w centrum miasta, to może zdezorientować każdego. Dopiero po chwili spostrzegła moją rękę na swoim ramieniu. Nasze oczy spotkały się. Jej śliczne zielone, wręcz szafirowe źrenice wlepiały się we mnie z lekka nutką strachu i ciekawości. Mogłem powoli zaczynać.
    – Witaj, Karolino. – Dziewczyna otworzyła swoje szafirowe oczy, jeszcze szerzej. Zwykle zwrócenie się do kogoś po imieniu otrzeźwia zmysły.
    – Co się stało? – spytała, patrząc wymownie na moją rękę, wciąż trzymającą jej ramię. Nie chciałem, żeby się wyrywała. Mogło być to wręcz katastrofalne w skutkach.
    – Nie martw się. Zaraz cię puszczę. Obiecuję, że nim upłynie dziesięć minut, będzie po wszystkim. Muszę z tobą jednak porozmawiać o czymś niezwykle istotnym, co wpłynie na twoją dalszą egzystencję. – Nie odezwała się. Albo nie zrozumiała tego, co jej powiedziałem, albo przeciwnie, zrozumiała i ogarnęło ją przerażenie. Na wszelki wypadek postanowiłem powtórzyć nieco prościej.
    – Chcę z tobą porozmawiać o twoim przyszłym życiu. Może ono nie wyglądać tak, jak to sobie zapewne zaplanowałaś.
    – Co ma pan na myśli?
    – Och, nie mów do mnie "pan". – Uśmiechnąłem się sam do siebie. Uwielbiam tę kwestię. Ćwiczyłem ją setki razy i za każdym razem się jej wypowiedzenie sprawia mi tę samą niezrozumiałą radość. – Nazywają mnie Danse. Danse Macabre.
    – D-Danse Macabre? – Nasza studentka zająknęła się. Znów pojawiły się dwie możliwości. Albo choć trochę znała łacinę i pojmowała, co to znaczy, albo kompletnie tego nie zrozumiała.
    – Jestem Śmiercią, Karolino. Aniołem Śmierci. Kostuchą. Ponurym Żniwiarzem. Posępnym Kosiarzem. Przewoźnikiem w Styksie. Moja profesja ma wiele nazw, lecz każda znaczy prawie to samo. No może poza tą ostatnią. Nie jestem taryfiarzem. – Dziewczyna bladła z każdym moim słowem. Z jej twarzy znikał rumieniec, tak jak blask z jej oczu. W szybkim tempie zastępowało go przerażenie
    – Boże…
    – Nie, nie – poprawiłem ją od razu. – Nie jestem Bogiem ani nikim takim. Jestem kimś w rodzaju pracownika społecznego. Taki trochę strażnik pośród was. Tajniak, agent, trudno to określić…
    Obserwowałem, jak moje słowa w coraz mniejszym stopniu trafiają do jej mózgu. Strach wypełniał każdą szczelinę jej ciała. Każdą żyłę tłoczącą krew. Każdą kość. Każdy trzęsący się teraz mięsień.
    – Zabijesz mnie? – Nagle rozsądek wrócił jej do głowy, a przynajmniej ponownie wyraz opanowania zagościł na jej twarzy. Nie powiem, żeby był to dla mnie najlepszy rozwój wypadków. Zwykle wolę, jak płaczą, padają na ziemię w strachu, a ja po prostu robię swoje. Rozmowa z nimi jest piekielnie trudna.
    – Czy wszystkim ludziom wydaje się, że śmierć to jakiś masowy morderca czekający z nożem na każdym zakręcie? To człowiek zabija drugiego człowieka. Myślałaś, że to ja? Jeżeli ta k, to jestem teraz kierowcą autobusu, pod który zaraz wpadniesz.
    – Co?! – Dziewczynie prawie udało się wyrwać ramię z mojego uścisku. Szybko pożałowałem swoich słów.
    – No… Zginiesz w wypadku drogowym.
    – Jak to? Przecież…
    – Wyjdziesz na pasy. Tak, będziesz szła na zielonym świetle jak zawsze. W pewnym momencie na środku pasów usłyszysz krzyk człowieka za tobą. Odwrócisz się i zobaczysz uciekających z pasów przechodniów. Gdy spojrzysz w prawo, zobaczysz autobus, który w tym momencie będzie już tak blisko, że twoją ostatnią myślą będą numery jego tablicy rejestracyjnej.
    Na chwilę ta młoda studentka ucichła. Nogi drżały jej tak mocno, że przez chwilę obawiałem się, że kompletnie postrada zmysły. A to bardzo ważne, żeby zachować świadomość w chwili śmierci. Moment naszego końca mówi o nas tam na górze więcej niż całe doczesne życie.
    – Nie obawiaj się, Karolino. Jesteś jeszcze młoda. Z pewnością trafisz do tego dobrego miejsca, czy jak wy to wolicie mówić, do nieba.
    – Ja… Ja już odnalazłam swoje niebo. – Przez chwilę zdawało mi się, że dziewczyna się rozpłacze. Ona jednak zaczęła mówić tak spokojnie, jakby rozmawiała o zajęciach, które miały ją czekać w przyszłym tygodniu. – Dostałam się na studia. Zawsze chciałam mieszkać w Olsztynie. Byłam tu tylko kilka razy jeszcze jako dziecko. Znalazłam sobie nawet chłopaka. Nigdy nie miałam jakiegoś większego powodzenia. On jest moim pierwszym. Nawet pracę udało mi się zdobyć. Pracuję w księgarni. Bardzo lubię czytać książki, zwłaszcza kryminały. Tam mogłam pracować i czytać w przerwach. Ostatnio nawet zadzwoniłam do rodziny…
    – Wiem, że pokłóciłaś się z rodziną, jadąc na studia. Przykro mi, że nie będziesz miała okazji tego wyjaśnić. – Spojrzałem na zegarek. Zostały nam jakieś trzy minuty. Musiałem się lekko pośpieszyć.
    – Moi rodzice nie byli zbytnio zadowoleni, że idę na te studia. Chcieli, żebym pomagała im w rodzinnym biznesie.
    – A czym jest ten wasz rodzinny biznes? – Oczywiście znałem odpowiedź, ale w takiej sytuacji dobrze jest zająć umysł rozmówcy czymkolwiek, choćby analizą prostego pytania.
    – Prowadzą zakład pogrzebowy. O ironio losu.
    – Czy ja wiem, czy to taka ironia losu? Każdy przecież umiera, dziewczyno. A to, w jakiej branży się odnajdziesz, wcale nie wpływa na długość życia.
    – Zaraz, a co z górnikami, na przykład? Żyją statystycznie krócej, bo są narażeni na wypadki. Co z palaczami? Co z żołnierzami ginącymi na wojnach? – Spodobało mi się to, w jaki sposób się ożywiła. Nikt wcześniej nie pytał mnie o szczegóły mojej profesji.
    – Cóż, niektóre czynniki potrafią przyśpieszyć a raczej skrócić pobyt człowieka na ziemi. Może wytłumaczę ci to na zasadzie świeczek? Przyznam, że to moja ulubiona analogia.
    – Świeczek?
    Karolina wyraźnie oprzytomniała. Słuchała dokładnie mojego wywodu, jakby zapomniała o swoim zbliżającym się zgonie.
    – Wyobraź sobie, że życie ludzkie to świeczka. Każdy wypadek czy inne zagrożenie życia to jakby wiatr dmuchający w płomień. Może go zgasić, choć niekoniecznie musi. Każda choroba sprawia, że wosk topi się szybciej. Tak samo na przykład życie wypełnione alkoholem i narkotykami. Ten wiatr nie musi od razu zdmuchnąć świeczki, ale rozpala ją, przez co płonie w szybszym niż normalnie tempie. Jednak każda świeczka ma inną długość. Jedne są krótsze, drugie dłuższe. Dokładnie wiemy, kiedy macie odejść z tego świata.
    – Chwila, powiedziałeś, że wypadek może zabić, ale nie musi tak? – Zobaczyłem iskrę nadziei w jej oczach, co wprawiło mnie w spore zakłopotanie. Doskonale wiedziałem, co chce powiedzieć.
    – Tak. To znaczy… Może spróbuję inaczej. Wypadek, który wam wydawać by się mógł śmiertelny, dla nas taki nie jest. My z góry wiemy, że wasza świeczkajest jeszcze dosyć długa. Wiemy, kiedy świeczka się wypali i co przerwie jej płomień. Ten, który ci się zaraz przytrafi, to nie jest wypadek typu orzeł czy reszka, Karolino… Albo byś mnie zobaczyła albo nie. A że mnie widzisz… – Nie wiedziałem, co powiedzieć jej dalej. Nie mogłem patrzeć w oczy, które ponownie traciły blask. Spojrzałem na zegarek. Pozostało jakieś pół minuty. Powietrze wokół powoli zaczynało drgać. Dźwięk zaczynał wracać. Nadal cichy i niepewny, ale dało się słyszeć miejski zgiełk. Brzmiało to jednak jak wycieranie blatu biurka ściereczką. Prawie niesłyszalny szmer.
    – Już czas, moja droga. Nie bój się. Nie będziesz pamiętać tej rozmowy w momencie, gdy puszczę twoje ramię.
    – Czy… Czy to będzie bolało? – Spojrzała na mnie jeszcze raz swoimi gasnącymi oczami, pozbawionymi wszelkiej nadziei. Poczułem ukłucie. Jakbym czynił światu krzywdę, zabierając tę jedną duszyczkę. – Ten… wypadek. Będę cierpieć?
    – Nie wiem… Raczej nie. Wydaje mi się, że zginiesz na miejscu. W przeciwnym wypadku spotkalibyśmy się dopiero w szpitalu.
    – Rozumiem… – Dziewczyna spuściła wzrok. Kątem oka ponownie zerknąłem na tarczę zegarka. Siedem sekund. Dźwięk powrócił do normalności. Ludzie też poruszali się prawie normalnie. Jeszcze trochę ospale, ale ich ruchy były widoczne. Jakby oglądać film klatka po klatce.
    W tym momencie wydarzyło się coś, czego nie przeżyłem przez kilkusetletnią służbę jako Żniwiarz. Żaden człowiek nie uczynił tego, co ta dziewczyna na przejściu dla pieszych tamtego popołudnia w Olsztynie. Karolina przytuliła się do mnie mocno.
    – Dziękuję, za czas, który mi poświęciłeś. Teraz nie boję się już tak bardzo.
    Poczułem, że równie dobrze ja mógłbym powiedzieć te same słowa do niej. To ja powinienem podziękować za jej czas, za rozmowę, jaką mnie uraczyła. Odwzajemniłem jej uścisk. Przytulony do tej dwudziestolatki zamknąłem oczy. Poczułem, jak wszystko wraca do normy. Została jedna sekunda. Ja nadal ją jednak trzymałem. Usłyszałem klakson nadjeżdżającego autobusu. Ktoś szturchnął nas niechcący, wchodząc na pasy. Minęły już trzy sekundy. Co ja robię? Powinienem ją puścić. Powinienem ją wręcz odepchnąć. Miałem ku temu odpowiednie środki. Potrafiłem zmusić człowieka do odpowiedniego działania. Niejeden próbował mnie zabić, gdy przychodziłem po niego.
    Pięć sekund po czasie. Trąbiący autobus przejechał właśnie przez pasy, na których miała stać ta sama dziewczyna, znajdująca się teraz w moich objęciach. Poczułem silny ból w piersi.
     Złamałem zasady.
    Przeszkodziłem w twoim planie. Co teraz zrobisz?

    Staliśmy tak wtuleni w siebie jeszcze przez kilka sekund. Jakby bała się, że gdy mnie puści, zginie. Nagle ciemne chmury zaczęły zbierać się nad miastem. W przeciągu kilku chwil zaczął kropić deszcz. Wkurzyłeś się, prawda?
    – Czy ja… umarłam? – spytała niepewnie. Chwyciłem ją mocno za rękę, idąc już w kierunku kawiarni na rogu.
    – Musimy schronić się przed deszczem. Wszystko ci wyjaśnię.
    – Co się stało?
    – Zaraz ci wszystko wyjaśnię. Musimy tylko gdzieś się schować na ten czas. Chyba nie chcesz moknąć na deszczu? A mogę zapewnić, że to nie będzie byle kapuśniaczek. – Nim dokończyłem to zdanie, po niebie przeszła błyskawica, jakby na potwierdzenie moich słów. Natychmiast przyśpieszyłem kroku ciągnąc Karolinę za sobą.
    Zatrzymaliśmy się zdyszani w niewielkiej kawiarence. Okrągłe stoliki jeszcze kilka minut temu były puste. Teraz na każdym wolnym krześle siedzieli przemoczeni ludzie. Usilnie próbowałem znaleźć odrobinę wolnej przestrzeni. W porównaniu z tematem naszej rozmowy problemy innych ludzi tak malały, że mogliby je wykrzyczeć na środku ulicy. W końcu udało mi się wypatrzeć staruszkę, która wbrew wszelkiej logice wstała z krzesła, ubierając grubą kurtkę i nasadzając na głowę fioletowy kapelusz, i wyszła z kawiarni prosto w ulewę.
    Jesteś na mnie zły czy mi pomagasz? Zdecyduj się!
    Od razu zająłem stolik starszej pani, choć niejeden przemoczony klient pożądliwie patrzył na wolne krzesła. Pomogłem Karolinie zdjąć mokry płaszcz i beret. Siedziała teraz w jasno szarym sweterku. Mokre ubranie podkreślało fakt, że była młodą i naprawdę zgrabną kobietą. Zamówiłem dla nas obojga po filiżance herbaty.
    – A więc… – Miałem tysiąc myśli w głowie i kompletnie nie wiedziałem, od czego zacząć. Starałem się formułować wszystkie zdania w prostym języku, co naprawdę nie było zbyt proste, biorąc pod uwagę ich treść.
    – Czy ja żyję? – spytała, od razu przerywając moją burzę mózgu.
    – Cóż, odpowiedź jest raczej oczywista. Siedzisz na tym krześle i popijasz gorące Earl Grey. Czujesz chłód bijący od mokrych ubrań i przechodzą cię dreszcze po karku. Jak na trupa wchodzisz w podejrzanie dużo interakcji z otaczającymi cię bytami.
    – Czyli żyję?
    – Tak przynajmniej mi się wydaje.
    – Wydaje? – jej krótkie pytania wymagające coraz to bardziej sprecyzowanej odpowiedzi zaczynały mnie irytować.
    – Tak, wydaje mi się, że żyjesz. Nie potrafię tego stwierdzić na sto procent, bo taki przypadek przydarzył mi się pierwszy raz. Zawsze gdy po kogoś przychodziłem… cóż, powiedzmy, że moja wizyta zawsze odnosiła zamierzony efekt.
    – Co teraz? Wyleją cię?
    – Nie wiem, czy można "wylać", jak to ujęłaś, śmierć. Bardziej jednak martwiłbym się twoim losem.
    – A co się ma ze mną teraz stać?
    – Jak już powiedziałem, nie mam pojęcia. Ponadto wątpię, żeby którykolwiek z podobnych do mnie wiedział, co należy w tej sytuacji zrobić. To się po prostu nam nie zdarza…
    – Podobnych… Do ciebie?
    – Tacy jak ja kryją się wszędzie. W każdym zakątku świata. Wszak śmierć czai się za każdym rogiem, nieprawdaż? – Starałem się zachować żartobliwą barwę głosu. Nie wiedziałem, jak wiele mogłem jej powiedzieć i czy już nie powiedziałem za dużo. Poza tym taki nadmiar informacji mógłby doprowadzić ją do obłędu.
    – Zawsze myślałam, że jest po prostu śmierć. Znaczy… Nawet jeżeli istnieje, to jest sama.
    – Jest nas więcej, niż możesz sobie wyobrazić. A to wszystko po to, by działać zgodnie z planem. Jak na ironię, Nadzieja jest jeden…
    – Kto? – Z jej oczu wyczytałem, że przestaje rozumieć, co do niej mówię. W tej samej chwili olśniło mnie. Jeżeli dawca śmierci nie wie, co zrobić w takiej sytuacji, może będzie to wiedział dawca życia?
    – Będziemy musieli w tym celu odwiedzić pewnego mojego przyjaciela. – Na samą myśl nazwania tego starca druhem przeszły mnie drgawki. Dobrze, że ta dziewczyna tego nie spostrzegła.
    – Nie, wiedziałam, że…
    – Że śmierć może mieć przyjaciela? – dokończyłem za nią. – Cóż, nie jest on do końca moim przyjacielem. Powiedziałbym, że mamy wspólnego pracodawcę, ale istnieje między nami pewnego rodzaju konflikt interesów.
    – Co?
    Poczułem nagłe, silne ukłucie na nadgarstku. Spojrzałem na zegarek. Nic nie uległo zmianie, a jednak wiedziałem, o co chodzi. Kolejna osoba. W pierwszej chwili byłem zdziwiony. Zawsze wiedziałem dokładnie, ilu ludzi muszę odwiedzić każdego dnia. Od razu też poczułem, do czego zostałem wezwany. Jasna cholera…
    – Nie mamy teraz za dużo czasu na wyjaśnienie całej tej sytuacji. Dostałem nagłe wezwanie. Musimy ruszać natychmiast, jeśli chcemy zdążyć.
    – Co się stało?
    – Wszystko wyjaśnię ci w drodze. Szybko! – Poderwałem ją z krzesła, biorąc pod rękę jej płaszcz i beret. Gdy tylko otworzyłem drzwi kawiarni, oślepiło mnie jasne słońce przebijające się pomiędzy chmurami. Deszcz przestał już padać.
     Wiem, że nie ma dla ciebie rzeczy niemożliwych, ale czy trochę nie przesadzasz? Na świecie jest ponad sześć miliardów grzeszników a ty musisz patrzeć akurat na mnie i na nią?
    – Dostałem nagłe zlecenie a to nie oznacza nic dobrego…
    – Dlaczego?
    – Nagłe zlecenia oznaczają samobójców. Ktoś właśnie postanowił odebrać sobie życie.
    – Skąd to wiesz? – Spojrzałem na nią wyjątkowo wymownie, przez co dziewczyna pożałowała swoich słów. Przez chwilę szliśmy w milczeniu jedną z głównych arterii Olsztyna.
    – Czym różni się samobójca od przypadku takiego jak ja?
    – Odpowiedź jest nad wyraz prosta, droga Karolino. Pamiętasz moją anegdotę na temat człowieka jako świeczki?
    – Tak – odpowiedziała bez wahania.
    – Świetnie. Ogień to czas. Lont jest duszą, zaś topniejący wosk to rozpadające się ciało. W pewnym sensie.
    – W pewnym sensie? Powiedziałeś, że moja świeczka już się wypaliła. Moje ciało jakoś się nie rozpada.
    – W każdym razie – zaczynałem naprawdę tracić cierpliwość co do tej śmiertelniczki – jedyne, co może zgasić ogień twojej świeczki, to los, Fortuna, Bóg, wszechświat czy jakkolwiek chcesz nazwać mojego pracodawcę. Odebranie sobie życia to złamanie Boskiego planu. Zniweczenie porządku kosmosu i tym podobne, niezrozumiałe z pewnością dla zwykłego śmiertelnika konsekwencje.
    – A co będzie ze mną?
    – Można powiedzieć, że twój przypadek jest odwrotny. Także złamałaś, cóż, a raczej ja złamałem Boskie prawo do zdmuchnięcia ognia, lecz z tą różnicą, że ty nadal żyjesz.
    W końcu dobiegliśmy na miejsce. Wysoki blok mieszkalny nie wyróżniał się niczym szczególnym obok kilkunastu swoich bliźniaków. Budynek miał ponad dziesięć pięter i został raczej zbudowany niedawno, tak jak i całe osiedle. Bloki co prawda były pomalowane beżową farbą, ale ich otoczenie, uliczki i nieśmiertelne place zabaw przed klatkami schodowymi pozostawiały jeszcze wiele do życzenia.
    Karolina ciężko dyszała, opierając się dłońmi o kolana. Ja z kolei stałem wyprostowany jak gdyby nigdy nic. Czas mnie nie obejmował ani nie obowiązywał. Uczucie zmęczenia było mi całkowicie obce.
    Po chwili bez słowa wszedłem do budynku. Na klatce schodowej roznosił się zapach farby. Wchodziliśmy dosyć długo, a echo naszych kroków odbijało się w całym budynku.
    – Czy…
    – Nie odzywaj się do mnie w trakcie tej wizyty. Najlepiej zostań przed drzwiami mieszkania.
    – Ale… – Przerwałem jej, zasłaniając usta.
    – Może być to dla ciebie nowość, ale zwykle pracuję solo. Nie wiem, jak zachowasz się tam w środku, i szczerze powiedziawszy, nie chcę tego wiedzieć. Po prostu zostań na zewnątrz.
    Karolina skinęła głową. Bystra dziewczyna…
    Zatrzymaliśmy się przed drzwiami mieszkania z numerem czterdzieści sześć.
    – Wrócę dosłownie za sekundę.
    Tak też rzeczywiście się stało. Gdy tylko zamknąłem drzwi, prawie w tym samym momencie je otworzyłem. Dziesięć minut rozmowy ze śmiercią. Rachunek sumienia. Żal i pożegnanie. Wszystko trwa sekundę.
    Zamykając drzwi mieszkania, od razu poczułem krew. W powietrzu unosił się jeszcze jakiś zapach. Dziwnie słodki. Zupełnie nie przypominał odoru krwi. Mieszkanie było bardzo zadbane. Ładne meble w każdym pokoju. Gustowna tapeta na każdej ścianie. W salonie stał duży płaski telewizor. Żadna patologia. Dlaczego więc ten dzieciak postanowił się zabić? Po chwili zobaczyłem kłęby pary nad łazienką. Powoli wszedłem do środka. Panował tu okropny zaduch. Gorąca para natychmiast przylgnęła do mojej twarzy. Dostrzegłem wannę wypełnioną czerwoną posoką a w niej nagie ciało piętnasto-, może szesnastoletniego chłopaka. Miał krótkie blond włosy. Właściwie to jego włosy były jedynym elementem jego ciała wystającym z wody. Na ziemi leżał pognieciony list. Nie musiałem go czytać. Widziałem setki podobnych. Przezwiska wybazgrane wściekłym charakterem pisma. Jeżeli chłopak był bardzo rozżalony, to z tej wściekłości mógł nawet poprzebijać niechcący list w paru miejscach. Ale nigdy nie piszą go drugi raz. Nie obchodzi ich to. To jedyna pamiątka oraz wyjaśnienie i chcą, żeby tak wyglądało. Żeby rodzina i bliscy zadręczali się, płakali a czasem nawet tracili zmysły z myślą, jak straszne życie prowadził ten żałosny zakompleksiony gówniarz…
    Złapałem go za czerep i mocnym szarpnięciem podciągnąłem do góry. Głośno zakrztusił się wodą. Spojrzałem na zegarek. Pozostało dziewięć minut i pięćdziesiąt sześć sekund. Moja wizyta właśnie się zaczęła.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Komentarze


~MaTi

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Przyjemnie się czytało, niemeczące, zainteresowało mnie cóż to będzie dalej... To znaczy, coś tam świta co może być. Niemniej jednak, z ostatnich czytanych przeze mnie opowiadań, tu zamieszczonych, to jest chyba najciekawsze.
Ale, ale... Danse macabre to nie łacina, to francuski. Poza tym, szafirowy to błękit, a panna miała oczy zielone... I nie wiem czy "nieurodzonego" nie powinno być napisane osobno.
Poza tym, mankamentem opowiadania jest pewna nierówność, pomieszanie stylizacji języka bohaterów. Raz Śmierć mówi prosto, potocznie wręcz, a za chwile mamy skomplikowane słownictwo plus inwersja na dokładkę.
24-03-2011 22:06
27383
   
Ocena:
0
Myślałem, że tylko ja jestem taki powalony, żeby chcieć mieszkać w Olsztynie. A tu spójrzmy, jeszcze ta dziewczyna ;)

Plus za umiejscowienie akcji w tym mieście, naprawdę warto.
24-03-2011 22:10
Scobin
   
Ocena:
0
W kwestiach technicznych, szczegółowych: Danse macabre i szafirowy kolor to zdecydowanie błędy redaktora. :-) No trudno. Natomiast jeśli chodzi o "nieurodzonego", to wszystkie takie imiesłowy można pisać razem, a dużą część nawet trzeba.
24-03-2011 23:01

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.