» Recenzje » Dziedzictwo królów – C.S. Friedman

Dziedzictwo królów – C.S. Friedman


wersja do druku

Mroczne ścieżki dusz

Redakcja: Tomasz 'earl' Koziełło

Dziedzictwo królów – C.S. Friedman
Fantasy, jak sama nazwa wskazuje, jest gatunkiem literackim opierającym się w głównej mierze na wyobraźni autorów, którzy przenoszą czytelników w wykreowane przez siebie uniwersa, częstokroć nie bacząc na logikę i spójność wydarzeń. Jedynie nieliczni pisarze potrafią połączyć ze sobą sferę wyobraźni i dopracowaną w każdym szczególe fabułę, kiedy wszystkie jej elementy mają racjonalne wytłumaczenie. Tą umiejętnością szczyci się C.S. Friedman, która w wieńczącym cykl Magistrów tomie zatytułowanym Dziedzictwo Królów perfekcyjnie odmierzyła proporcje magii i akcji, doprawiwszy całość sporą dozą psychologii, by w efekcie końcowym zamknąć swoją historię w sposób zaiste mistrzowski!

________________________


Druga Era Królów zaczyna chwiać się posadach. Po wiekach pozornego bezpieczeństwa, gdy jedynym zagrożeniem były wojny i wojenki władców, tudzież rozgrywki prowadzone przez Magistrów – czarnoksiężników władających nieograniczoną mocą, ludzkość staje przed niebezpieczeństwem, wobec którego te wcześniejsze zdają się być dziecinną jeno igraszką. Pradawne zło, Duszożercy, istoty karmiące się ludzką energią, zwodniczo piękne jaszczury o tęczowych skrzydłach przekroczyły chroniącą ludzi od wieków magiczną barierę – Gniew Bogów. Do walki z nimi staną połączone niezbyt początkowo chętnym aliansem armie królestw, siły podległe biskupom Pokutników i Magistrowie, a ceną tej rozgrywki będzie ich dalsze istnienie. Pod przywództwem króla Salvatora, wspomagani przez Kamale – pierwszą (czy aby na pewno?) kobietę – Magistra, która swą inicjację w szeregach kasty okupiła krwawo i wciąż nie ujawniła się przed konfratrami, stawią oni czoła ikatim, które zdążyły znaleźć sobie sojuszników pośród śmiertelnych. A jako że zbliża się czas godów, gdy ostatnia pozostała przy życiu samica wybierze sobie partnera i zapoczątkuje nowy miot demonicznych potworów – liczy się każda chwila.

Rozpoczynają się przeprowadzone na ogromną skalę poszukiwania, w które zaprzężeni zostają rozliczni zwiadowcy, czarodzieje, a wreszcie sami Magistrowie. Ich opis daje asumpt do odkrycia kolejnych, do tej pory nieznanych czytelnikowi możliwości przedstawicieli tej kasty. O ile w drugim tomie cyklu, Skrzydłach gniewu, byli oni odsunięci na drugi plan, uczestnicząc wprawdzie w toczących się wydarzeniach, lecz nie prezentując na kartach powieści wszystkich informacji o sobie, teraz ów bardzo specyficzny zakon odsłania swe kolejne tajemnice. Wiedza, jaką Friedman serwuje może w pierwszej chwili zaskoczyć, choć pewne przesłanki na jej temat dostrzega się już w poprzednich częściach. Wynika ona z bardzo logicznych założeń i stanowi naturalną konsekwencję opisywanej przez pisarkę historii, kiedy to każda akcja wywołuje reakcję, a czyny popełnione przed setkami lat po upływie kolejnych wieków powracają, rezonując silnym echem. Już wcześniej zachowanie Magistrów – tych zadufanych w sobie egoistów i egocentryków, których jedynym pragnieniem jest władza nad światem, uczestniczących w rozgrywkach królów jedynie po to, aby się nie nudzić, gdy wiedza jest dla nich niejako bronią przeciwko swym konfratrom, przypominało nieco reakcje zwierząt, znaczących swe terytorium i walczących o przywództwo. Teraz, w świetle ich więzi z Duszożercami, te dążenia stają się naturalną jej konsekwencją, ponieważ w duszy każdego Magistra kryją się w istocie dwa jakże od siebie odmienne byty – człowiek i zwierzę, bestia, niosąca za sobą mrok i żerująca na najniższych instynktach. Bardzo przekonująco udało się autorce odmalować ów dualizm, momentami na pograniczu schizofrenii. Niepokojące jest jednak to, iż dla jej bohaterów te mroczne strony ich osobowości stanowią siłę, która popycha ich do działania – złość, nienawiść, żądza – całe spektrum cech uznawanych za negatywne leży u podłoża niemalże każdego ich czynu.

W takim świetle znajome już portrety postaci zyskują zupełnie nowy wyraz. Kamala, walcząca o równouprawnienie i pragnąca wyzwolić się z odgórnie narzuconego podziału, wedle którego kobietom przypisana jest jedynie rola czarownic, każdy przejaw magii okupujących własną siłą życiową, do tej pory konsekwentnie kreowana była na twardą i zdeterminowaną niewiastę, gotową poświęcić wszystko i wszystkich dla osiągnięcia nowego statusu. Teraz się zmienia. Ta, która do tej pory niczego nie żałowała, nikogo nie przepraszała, nienawidząca ludzi (a mężczyzn w szczególności), postawiona zostaje nagle przed koniecznością nowych dla siebie wyborów, które zmuszą ją do obdarzenia zaufaniem tych, których uważała za swych wrogów – czyli innych Magistrów. Rozdarta pomiędzy swą dawną osobowością, a nowymi pragnieniami, które sprawiają, że upadają w niej przez lata budowane mury, staje się bardziej ludzka.

Podobnie zresztą, jak i inni występujący na kartach powieści Magistrowie. W ich przepełnionych wszechmocną potęgą wizerunkach pojawiają się kolejne rysy, rzucające nowe światło na samo sedno bycia członkiem tej kliki. Kreowany do tej pory na niewzruszonego cynika Coilvar okazuje się kryć w sobie tajemnice, których ujawnienie spowoduje zachwianie się jego i tak już kruchej równowagi psychicznej. Ramirus, we wcześniejszych tomach na pozór najbardziej spolegliwy i sprzyjający ludziom, odsłoni swą prawdziwą potęgę. Najbardziej jednak zaskakującą przemianę przejdzie Lazaroth, zaś w jej świetle dążenia Kamali okażą się być nie aż tak nowatorskie, jak do tej pory czytelnik mógł przypuszczać.

Ewolucja, a czasami nawet rewolucyjne zmiany dotyczą również pozostałych bohaterów trylogii. Król Salvator, który wcześniej jawił się jako zagorzały fanatyk religijny, na tron wyniesiony przez przypadek i funkcję swą spełniający z wyraźną niechęcią, dojrzewa do bycia monarchą. Umiejętnie połączywszy ze sobą gorliwą wiarę w Boga obecnego w dwóch aspektach – jako Stworzyciela i Niszczyciela, odziedziczony po przodkach dar lyr oraz talent do politycznych rozgrywek, potrafi podejmować coraz to trafniejsze decyzje. Niestety, znacznie słabiej nakreślona jest w książce Gwynofar, której przypadła rola królowej – wojowniczki, momentami niemalże karykaturalnej Walkirii odzianej w zbroję.

Trzecia z dominujących na kartach cyklu o Magistrach kobiet, królowa Siderea, również doświadcza przemiany, choć w jej przypadku przebiega ona linearnie i jest ścisłą konsekwencją więzi, która połączyła kobietę z samicą Duszożercy w poprzednim tomie. Do głosu dochodzą coraz silniejsze zwierzęce żądze, przez co na świat spogląda przez pryzmat samiczej potrzeby rozmnażania, kiedy to szuka godnego siebie partnera. Królowa Wiedźma szarżuje, zachłyśnięta nowymi mocami, pełna pierwotnych pragnień, emanująca seksem i przepełniona chucią.

Erotyzm towarzyszy zresztą bardzo wielu scenom. Kiedy wreszcie doszło do konfrontacji Kamali i Colivara, każde ich spotkanie odbywa się w atmosferze mniej lub bardziej zawoalowanego pożądania. Od delikatnych sugestii, spojrzeń przepełnionych pragnieniem, poprzez bardziej namacalne jego dowody – pomiędzy tą dwójką cały czas iskrzy, przez co patrzą na siebie nie rywale, lecz ewidentnie kobieta i mężczyzna. Czy też, gdy do głosu dochodzą ikacie instynkty – samiec i samica. Niekończący się taniec zmysłów, gody, rytuał, który sprawia, iż nie potrafią się sobie oprzeć.

Friedman, niczym jej bohaterki, uwodzi słowem, gra na emocjach czytelnika subtelnie, a zarazem niezwykle wyraziście. Narrację prowadzi wielotorowo, dzięki czemu na toczące się wydarzenia spoglądamy z perspektywy różnych bohaterów, natomiast, gdy autorka opisuje dyskursy toczone przez konkretne postaci, jednocześnie wzbogaca je oddaniem ich stanu emocjonalnego. Rozmowa toczy się zatem na dwóch płaszczyznach: w jednej warstwie mamy słowa wypowiedziane i ich znaczenie, a w drugiej (częstokroć znacznie bardziej wymownej), ukazany jest złożony proces myślowy, który stanowi uzupełnienie lub komentarz, nadający dialogowi głębi i sprawiający, iż można go odczytywać zupełnie inaczej, zwłaszcza gdy pod pozornym spokojem kryje się istny huragan emocji.

Istnieje stara teatralna zasady – jeśli w pierwszym akcie wisi na ścianie strzelba, w ostatnim powinna ona wypalić. Tą regułą kieruje się również autorka Dziedzictwa królów – każdy element jej powieści zostaje do końca rozegrany, chociaż czasami są to tylko detale, które w pierwszym momencie umykają uwagi czytelnika i dopiero, gdy okazują się być kluczowymi dla fabuły – uświadamiamy sobie, iż rzeczywiście wcześniej zaistniały, lecz zdały się wówczas wyłącznie mało znaczącym szczegółem. Pisarka prowadzi bardzo wyrafinowaną rozgrywkę z czytelnikiem, tworząc skomplikowany schemat złożony z setek elementów, które w pierwszej chwili wydają się chaotycznie rozrzucone, lecz powoli, niczym za sprawą archeologicznej rekonstrukcji, trafiają we właściwe sobie miejsce, tworząc w finale obraz dopracowany w najmniejszych szczegółach, a zarazem opierający się na niemalże naukowych przesłankach, co w fantasy zdarza się rzadko. Według tego schematu Friedman z iście darwinowskim zacięciem przedstawia pochodzenie gatunku ikatich, a ich więź z Magistrami również ma bardzo logiczne podstawy.

Dodatkową zaletą książki jest piękny, przebogaty język, jakim pisarka operuje. Potrafi ona odmalować słowami zarówno dramatyczną akcję, jak i trudne do uchwycenia emocje. Cyzeluje najmniejsze nawet detale, zaś jej opisy, tak plastyczne, iż czytelnik oczyma swej duszy widzi owe ukryte w piaskach pustyni pradawne miasta, splendor królewskich siedzib i surowy urok górskich bezdroży, a nawet pozornie mało ważne szczegóły, jak chociażby opis wykonanej z drogocennych kamieni i kruszców mapy, stanowią literacką perełkę.

Dziedzictwo królów jest znakomitym zwieńczeniem świetnego cyklu, bodajże jeszcze lepszym, niż poprzedzające je tomy, ponieważ nie dopadła tej książki klątwa słabych finałów, często doskwierającą cyklom fantasy. Wszystkie wątki zostają w niej w mistrzowski sposób zamknięte, chociaż niektóre nieco zbyt gwałtownie, jak chociażby historia królowej Siderei, mająca swój finał na zasadzie deus ex machina. Natomiast w kulminacyjnych scenach nakreślonych na miarę eposu, gdy bohaterowie toczą tytaniczne walki z Duszożercami, klucz do zwycięstwa opiera się na dość zaskakującym i jednocześnie stanowiącym o istocie człowieczeństwa przesłaniu. Dodawszy do tego wielowymiarowe, niezwykle przekonująco przedstawione postaci, które dopiero w tym tomie odsłaniają swe prawdziwe oblicza, otrzymujemy historię, która zapewnić może Friedman stałe miejsce w panteonie pisarzy fantasy. Ta słodko-gorzka opowieść zakończona happy endem, który jednak nie jest oczywisty (zwłaszcza, kiedy spogląda się na niego przez pryzmat finałów poprzednich części trylogii), lecz skłania do głębokiej analizy, zapada głęboko w pamięć i zapewne jeszcze niejeden raz do niej powrócę. I na sam koniec, choć nie powinno się oceniać książki po okładce, muszę przyznać, iż jest ona dobrana niezwykle trafnie (jak zresztą miało to miejsce i w przypadku wcześniejszych tomów), idealnie oddając ducha powieści.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
9.0
Ocena recenzenta
8
Ocena użytkowników
Średnia z 1 głosów
-
Twoja ocena
Tytuł: Dziedzictwo królów (Legacy of Kings)
Cykl: Magister
Tom: 3
Autor: C.S. Friedman
Tłumaczenie: Piotr Staniewski, Grażyna Grygiel
Wydawca: Prószyński i S-ka
Data wydania: 14 marca 2013
Liczba stron: 624
Oprawa: miękka
Format: 125x195 mm
ISBN-13: 978-83-7839-479-2
Cena: 45 zł



Czytaj również

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.