Dziadek Leon

Można nie przeczytać, ale...

Autor: Ula 'akito' Kuczyńska

Dziadek Leon
"Właściciel niegdyś potężnej firmy kosmetycznej wydobywa z domu starców swego stuletniego ojca, Leona, autora historycznego już sukcesu ekonomicznego, by obchody jego urodzin zapewniły mu rozgłos i podratowały obroty. Leon tymczasem nawiązuje przyjaźń ze swym wnukiem, wycofanym Gérardo-Georgesem, z którego rodzina na siłę chce zrobić rekina biznesu. Zamiast działać według marketingowego planu, Leon pokazuje mu niezależność, odwagę, radość życia. W obliczu zakłamania i braku sentymentów, w świecie walki o rosnącą sprzedaż, między założycielem fortuny a nieśmiałym niezgrabiaszem rodzi się więź..."

Tak mogłaby wyglądać prezentacja tego komiksu, obiecując czytelnikom krzepiącą przypowieść o relacji mentor-uczeń na kształt Zapachu kobiety. Nic bardziej mylnego.

Polskiego czytelnika, nawet zaznajomionego z twórczością niepokornych, czeka hitchcockowskie trzęsienie ziemi – blady trzydziestolatek prezentuje dumnie swojego "indora" zwarzywniałemu starcowi – a potem efekt zostaje zwielokrotniony. Świat Dziadka Leona jest obrzydliwy, główny bohater jest obrzydliwy i patrząc na niego można przysiąc, że ma lepkie od zimnego potu ręce. Gdyby to było wszystko, pozycja ta nie znalazłaby się w wydanym przez Egmont cyklu Plansze Europy.

Kluczem do dzieła duetu de Crécy & Chomet są typy ludzkie. Ich działania, postawy czy codzienna komunikacja obnażają miałkość ich sądów, krótkowzroczne zadufanie, brak wyobraźni, infantylizm, zachwyt powierzchownym blichtrem, by wymienić te najbardziej rażące. Próbują użyć dla własnego sukcesu Leona i Gégé, lecz nie radzą sobie z tym zadaniem. Nie tyle jest to wynikiem skutecznego oporu bohaterów, ile głupoty podobnej do przekonania ludzi wierzących o tym, że po jednym Camel Trophy w Ameryce Południowej stali się znawcami całego kontynentu.

Można odczuwać znużenie tematem "krytyki kapitalizmu", ale nie można zaprzeczyć, że pan Chomet podszedł do tematu z nieokiełznanym, a przy tym niepokojąco trafnym humorem. Można nie cenić niedbałej kreski i karykatury, ale trzeba przyznać, że panu de Crécy udało się na twarzach o urodzie mielonych kotletów oddać realistycznie i sugestywnie gamę emocji, że aż niektóre kadry obywają się bez słów.

Można wzdrygać się i odrzucać skatologię czy bezbożną groteskę, ale nie da się zaprzeczyć, że kolejne kadry Dziadka Leona ukazują świat, który na taki obraz sobie zasłużył. Można wzruszać ramionami, "co nas obchodzą kłopoty i kompleksy Francuzów", ale warto zauważyć, że pewne przedstawione w tym komiksie elementy codzienności są jednak niepokojąco znajome.

Można nie przepadać za Francuzami, ale trudno odmówić im odwagi oraz umiejętności w niebanalnej diagnozie wystawionej swojemu społeczeństwu w czasach Wielce Oświeconego Wolnego Rynku.