Dumka o prokrastynacji
W działach: Dumka erpegowa, plane poleca, życie | Odsłony: 479Moi drodzy!
Jestem pod sporym wrażeniem publicznego „rachunku sumienia” Senthe. A że sam też mam z prokrastynacją problemy, chcę dołączyć do dyskusji i opisać własną drogę przez mękę czynnego zwlekania. Trochę o własnych problemach napisałem kilka miesięcy temu, dziś chcę podzielić się z Wami trzema działającymi rozwiązaniami, jakie niedawno odkryłem.
Alea iacta est
Prokrastynacja często wynika z perfekcjonizmu i zbyt wysokich aspiracji. Kiedy nie robię nic pożytecznego wynika to zwykle z lęku przed… nie robieniem czegoś pożytecznego! Gdy mam na głowie kilka równie ważnych spraw nijak nie potrafię rozsądzić, która z nich jest najważniejsza. Każda z nich naciska więc na mnie równie mocno, bym się nią zajął, a do mnie dociera przeraźliwa świadomość: gdy zajmę się jedną, jej pilność zacznie spadać, a reszty – rosnąć! Będę się więc zajmował tym, co najmniej pilne, bo wyjściowy poziom pilności był dla wszystkich spraw taki sam. Wiem, że takie myślenie jest głupie, ale za bardzo chcę działać w najlepszy możliwy sposób, by wygonić je z głowy i zacząć działać w ogóle.
Długo męczyłem się z takim problemem i wreszcie uznałem, że kolejność pracy ktoś musi ustalać za mnie, bo sam nie potrafię tego zrobić tak, by nie czuć się winnym jakiegoś zaniechania. Spróbowałem metody godnej erpegowca – rozpisywałem tabelkę rzeczy do zrobienia i losowałem kostką ich kolejność.
Zadziałało świetnie. Nie musiałem sobie tłumaczyć, czemu zaczynam akurat od pracy na literaturę a nie lektur ze statystyki, bo przecież powodu nie ma – tak po prostu wypadło. Uwolniłem się od parcia na ustalenie najlepszej możliwej kolejności i stworzyłem eleganckie narzędzie do tworzenia kolejności tylko, albo aż, dobrych.
Kombo!
Często prokrastynuję przy grach i bardzo lubię widzieć, jak nabijam sobie punkty – złota, doświadczenia, ciasteczek, czegokolwiek. Jednym z mechanizmów, jakim gry wciągają jest to, że rozwój robi się w nich coraz szybszy, a więc na przykład w cRPG potwory na wyższych poziomach są warte więcej PD. Patrząc na to, ile punktów postaci już mają ten rozwój zwykle jest iluzjoryczny (proporcja PD zdobytych do już posiadanych raczej spada, niż rośnie), ale ja tej iluzji dość łatwo ulegam.
Stąd wpadłem na pomysł kombowania w gamifikacji. Kilka razy próbowałem notować sobie na komórce pedeki za mądre spędzanie czasu i to jako-tako działało, ale naprawdę rozwinąłem skrzydła właśnie kombowaniem tych punktów. Ustalałem sobie przykładowo, że żeby kupić sobie podręcznik do Deadlands muszę uzbierać 1000 PD (mnóstwo przy „stawkach” za różne zachowania), ale każde 100 zebranych już punktów dodawało mi x1 do „mnożnika”. Czyli mając ich 100 mnożyłem każde kolejne razy 2, przy 300 razy cztery i tak dalej. „Uczciwie” musiałem więc zdobyć ich tylko około 300, resztę generował dla mnie „system”. Ale jednak to dążenie do tysiąca i mnożniki zmieniały perspektywę, sprawiały, że wyraźniej widziałem swoje postępy i nie mogłem się nimi znudzić. Gdy nabijanie pojedynczych PD spowszedniało, stały się one podwójne, gdy podwójne przestały być motywacją, na scenę wkraczały potrójne.
Takie podniecanie się wielkimi liczbami brzmi pewnie dość dziecinnie, ale było bardzo skuteczne. I, co ważne, oferowało „odwyk” od samego siebie – po przejściu dwóch takich cykli, uporządkowaniu sobie życia i kupieniu w nagrodę kilka fajnych książek nabijanie sobie mnożników wydało mi się zbyt krzykliwe i niepotrzebne po prostu, więc z niego zrezygnowałem.
HabitRPG
Korzystam z tej „gry” od kilku dni i na razie jestem bardzo zadowolony. Trochę już o niej napisałem przedwczoraj (w połowie notki), tu dodam tylko, że oferowane przez Habit rozróżnienie na nawyki i obowiązki (habits i dailies) pozwala bardzo dobrze ułożyć sobie plan działania, a także zmusza do przemyślenia, co właściwie zrobić muszę a co tylko mogę. Habit sam w sobie ma drobny mechanizm kombowania (streak bonus), a ja dodatkowo go wzmacniam, rozpisując jeden trudny obowiązek na dwa, o różnym stopniu trudności – w tym tygodniu chcę się uczyć do sesji przez co najmniej dwie godziny dziennie, więc dałem sobie obowiązek „ucz się do sesji godzinę” na łatwym poziomie trudności i „ucz się drugą godzinę”, tym razem trudny. Z jednej strony pozwala mi to na jakże lubianą w XXI w. natychmiastową gratyfikację, a z drugiej budzi poczucie, że dwie godziny nauki jednego dnia są cenniejsze, niż w dwa różne dni. A że sesja to ważna sprawa i chyba nie można się do niej uczyć za dużo (przynajmniej na 10 dni przed jej początkiem), dodałem sobie w nawykach „ucz się kolejną godzinę”, które mogę sobie nabijać, ile chcę – ale oczywiście najpierw muszę przejść przez dwie obowiązkowe godziny.