» Recenzje » Duke Nukem Forever

Duke Nukem Forever

Duke Nukem Forever
Od premiery Duke Nukem 3D do wydania jego pełnoprawnej kontynuacji, którą jest właśnie Duke Nukem Forever, minęło już 15 lat. Cały ten czas wypełniony był sensacyjnymi doniesieniami o tym, na jakim etapie stoją prace nad grą, kto ją ma wydać, i kiedy w końcu – jeśli w ogóle – się ukaże. Trudno obiektywnie zrecenzować produkcję, która tyle lat powstawała w mękach, nie odnosząc się nieco do bogatej historii serii, którą dziś nie każdy już pamięta.


Hail to the king

Pierwsze dwie części Duke Nukem pojawiły się na początku lat 90-tych. Były to proste strzelane platformówki, które może nie powalały odkrywczością, ale dawały sporo frajdy. Dziełem innego kalibru był już legendarny Duke Nukem 3D z 1996 roku. Trzecia odsłona przygód Księcia była tak naprawdę finałowym stadium ewolucji trójwymiarowych strzelanin wykorzystujących sprite’y (czyli dwuwymiarowe pikselowe obrazki poruszające się w środowisku 3D). Niedługo potem przyszedł pierwszy Quake, który pozamiatał graczami faktem, że wszystkie obiekty były w nim przestrzenne, czyli, w skrócie mówiąc, przeciwnicy w końcu mieli plecy. A przynajmniej pozamiatał tymi, którzy mieli odpowiednio mocarne komputery. Przez krótki czas, będąc ostatnim bastionem sprite’owych grafik, we wszystkich szkolnych salach informatycznych niepodzielnie rządził jednak Duke Nukem 3D. Gra kupiła graczy z paru powodów – miała lepszą grafikę i bardziej złożony design poziomów niż klasyki takie jak Doom czy Rise of the Triad. Miała sensowne wymagania sprzętowe. Poza tym, do sprawdzonego pistoletu i shotguna dodawała cały arsenał dziwacznych narzędzi mordu, które jeszcze bardziej urozmaicały zabawę. Świetnie sprawdzała się do rozgrywek multiplayer. Co najważniejsze jednak - Duke Nukem to pierwszy chyba bohater gry FPP, który był JAKIŚ. Miał charakter. Fakt, że ubogi – to narcystyczny i seksistowski burak o aparycji Dolpha Lundgrena i bicepsach niczym orzechy kokosowe – ale zawsze. Strzelanie żartobliwymi one-linerami nadawało postaci pewnej specyfiki, a całości dopełniała specyficzna interakcja z otoczeniem – można było się wysikać do pisuaru albo dać striptizerce studolarówkę. Z dzisiejszej perspektywy – niby nic, ale wtedy nawet patent, że jak się strzeli do butelki z piwem, to się ją rozbije, był nowatorski.

Sukces od razu napędził autorów do prac nad kontynuacją. Zaczęli je już rok po premierze, najpierw bazując na silniku Quake’a, potem przesiedli się na engine jego drugiej części, pokazali parę screenów i dynamiczny trailer, zapowiedzieli tytuł i… tyle. Minione millenium zakończyło się informacją, że DN4E powstanie jednak na silniku Unreala, i będzie jak będzie. Przez kolejne 10 lat to co jakiś czas pojawiały się nowe trailery oraz informacje, kto obecnie nad grą pracuje i dla kogo. Przez ten czas gra wyglądała coraz lepiej, w filmikach pojawiały się nowe elementy gameplayu, ale dalej nie było wiadomo, kiedy w końcu będzie można zagrać. Gra dorobiła się przydomku Duke Nukem for Never i stała się obiektem kpin przy okazji stwierdzeń pokroju ‘premiera naszej gry odbędzie się na pewno przed DN4E’. A gracze czekali. Przynajmniej ci, co znali poprzednią część. W końcu, po latach, doczekaliśmy się tego Świętego Graala przemysłu cyfrowej rozrywki. Po czym okazało się, że kielich nie jest ze złota wysadzanego szmaragdami, tylko z gliny. W dodatku jest mały, ukruszony i przecieka.


Come get some

Lata, przez które powstawała gra, widać w gameplayu niczym słoje w pniu drzewa. Drzewa, które ścięto, i które upadło. Pierwszym, co rzuca się w oczy, jest odstająca od next-genowych kategorii grafika. Nowego Duke’a przebijają produkcje, które pojawiały się jeszcze na początku tej generacji, jak choćby Rainbow Six: Vegas, sprzed dokładnie pięciu lat. Obiekty trójwymiarowe i sceneria są niezbyt złożone, tekstury bure, rozmyte i pozbawione detali. Całość na szczęście działa przynajmniej płynnie. Dziwi mnie jednak, dlaczego doczytywanie danych po każdym zgonie trwa ponad pół minuty. Przecież ta grafika naprawdę nie jest aż tak dopracowana...

Nieco lepiej wygląda oprawa audio. Muzyka - nie ważne, czy jest to motyw przewodni, czy muzyczka w windzie - nawiązuje do klasycznego motywu sprzed lat. Niestety, w pomroce dziejów zaginął cover motywu przewodniego w wykonaniu Megadeth, który miał towarzyszyć jednej z pierwszych wersji DN4E. Szkoda. Fajny był. Równie buracko jak w oryginale brzmi natomiast głos Duke’a, który co chwila strzela swoimi grubo ciosanymi one-linerami. Nie dziwne, w końcu od lat to ten sam aktor. Niestety – może lata temu nie zwracałem uwagi na takie niuanse, ale najnowsza kreacja Księcia jest dla mnie przesadzona, pretensjonalna i przeszarżowana. Inną kwestią są same teksty i motywy – Seksizm przez duże ‘S’, przeplatany kuriozami, jakimi jest na przykład klepanie cycków sterczących ze ścian w ulu kosmitów. Wspominając zaś kosmitów dochodzę do fabuły, która też rozwinięta szczególnie nie jest. Kosmici, znani z DN3D, wracają, by się zemścić. Oczywiście obronić ludzkość może tylko Duke, który przemierza paręnaście niezbyt ciekawie zaprojektowanych leveli, prąc głównie do przodu, z rzadka coś przełączając czy przestawiając. Na usługach ma znowu większość znanych już broni – pistolet, shotgun, rakietnicę czy działko pomniejszające przeciwników, i oczywiście gadżety takie jak holoduke. Innowacji tu niewiele, poza przeniesieniem bomb pod cyngle, dołożeniem ze dwóch nowych broni oraz urozmaiceniem strzelania przerywnikami, gdzie steruje się stacjonarnym działkiem, lub też prowadzi samochód po wertepach. Niestety, samo strzelanie niezbyt porywa, nie ma w nim zbyt dużo miejsca nawet na taktyczne planowanie ataku, bo często po przejściu przez jakieś drzwi czy zeskoczeniu z platformy zwyczajnie nie da się cofnąć. Trzeba przeżyć i wszystkich rozwalić, co przy nowym rozwiązaniu paska zdrowia (wskaźnik EGO, odnawiający się po jakimś czasie, jak w większości współczesnych shooterów), oraz kolejnych falach przeciwników, którzy pojawiają się co chwila, nie zawsze bywa proste. Nie twierdzę, że jest to trudne, ale często ważniejszym okazuje się pilnowanie poziomu paska, niż radosne plucie ołowiem do świnio-gliniarzy. Nie tego, przyznam, oczekiwałem. Mało pomagają też urozmaicenia. Zabawa fizyką otoczenia jest daleko za Half-Life 2, jednocześnie przypominając ile lat temu powstała ta i tak ładniejsza gra. Podobnie jest z jazdą autkiem. Sekwencje, gdy przemierza się plansze jako pomniejszony Duke, jakoś nie bawiły mnie zupełnie. Czy jednak te liczne archaizmy i nietrafione ‘ulepszenia’ to tylko i wyłącznie wady? Chyba nie do końca.


I'm going to kill you old style

To, co okazało się totalną pomyłką w kampanii, ku mojemu zaskoczeniu błyszczy w multi. Po licznych grach, gdzie liczy się kooperacja, strategia, taktyczne wykorzystywanie przeszkód terenowych i paraboliczny lot pocisków, DN4E jest po prostu starą, dobrą sieczką. Po paru minutach na planszy ‘Hollywood’ przypomniały mi się godziny spędzone przy DN3D w sali informatycznej, gdy siekliśmy się z kolegami z klasy. Czysta dynamika i rzeźnia, chwila na ogarnięcie itemów na poziomie, zebranie czegoś dobrego, rzucenie paru min-potykaczy, odpalenie jetpacka, a potem tylko sianie zniszczenia z niebios. Zero myślenia, tylko refleks i dobra zabawa. W grupowej rozgrywce też lepiej sprawdza się EGO, tu nie ma kombinowania z sanitariuszem, medpackami, tylko mój skill, kontra cudzy skill. Potęga prostoty. Można co prawda grać w Capture The Babe, ale w końcu Duke był królem deathmatchy. Brak scenariusza nie razi, na grafikę nie zwraca się uwagi, głupawe żarciki autorów praktycznie się nie pojawiają. Tylko sieczka-old-style. Jak w latach, gdy Duke był młody, dzielił i rządził. Do tego dochodzą bonusy (dodatkowe wdzianka), odblokowywane w miarę zdobywania expa i wykonywania zadań – przyznam, że dość mobilizujące. Niestety, coś czuję, że po premierze nowego Battlefielda i paru innych mocnych tytułów, serwery się lekko wyludnią...


Książe jest nagi

W efekcie otrzymaliśmy niezbyt atrakcyjną i mało wciągającą - choć wartką – strzelaninę, wzbogaconą o mało ciekawe przerywniki. Prostota rozgrywki (zabić, zebrać power-upy i do przodu) jest zakorzeniona w rozwiązaniach z lat 90-tych, a nieliczne i tak mało odkrywcze nowalijki (pasek EGO, ograniczenie arsenału do dwóch giwer jakie można równocześnie nosić) raczej zmniejszają niż zwiększają frajdę płynącą z gry. Nie jest to ani demolka w starym stylu, ani próba dodania do gatunku czegoś świeżego. Nawet nie ma co porównywać wpływu jaki DN3D miał na FPSy do wpływu DN4E, który jest żaden. Sukcesem jest, że gra w ogóle wyszła, i nikt nie bał się jej w tej postaci, z ciągnącą się za nią legendą, puścić do sklepów.

Na niekorzyść autorów działa jeszcze jeden czynnik. Piętnaście lat temu DN3D bawił i zaskakiwał świeżością patentów, takich jak możliwość ruchu głową (wcześniej znana chyba tylko z Dark Forces), czy niekonwencjonalne giwery. Śmieszył też bohaterem, będącym parodią herosów kina akcji i tryskającym koszarowymi żartami. Przez te lata gatunek wyewoluował do poziomu, który umyka często definicji czy określonej formie. Gracze starzeli się, nie przestając grać, a średnia wieku wzrosła do ponad trzydziestki. Tymczasem po ponad dekadzie produkcji, autorzy sequela postawili na nieświeży gameplay, nieciekawą oprawę i żarty ponownie skierowane do gimnazjalistów. To na to czekałem te 15 lat? Niestety tak. Duke Nukem – również niestety - nie dorósł razem ze mną do współczesnej epoki cyfrowej rozrywki.

Nie zachęcam wszystkich (poza tymi, którzy czekali te lata i muszą się przekonać) do zakupu tej gry. Także nie zniechęcam. Kontynuacja jest daleko za konkurencją, a więc wagowo stoi dużo niżej niż przełomowy protoplasta. To mimo wszystko kawał historii gier. Warto poświęcić parę chwil na świetny tryb multi, przekonać się nad czym pracowano przez te lata, czy w końcu, po skończeniu gry, obejrzeć bonusy – rysunki koncepcyjne, screeny, czy kolejne trailery sprzed lat. Łezka mi się w oku zakręciła, gdy zobaczyłem fotki, które do prasy dotarły jako pierwsze, a którymi podniecałem się jeszcze czytając Secret Service.

Konsolowo-komputerowych nowicjuszy, którzy jednak nie znają pierwowzoru, a chcą wiedzieć ‘o co kaman’, ostrzegam – ta gra ani trochę nie tłumaczy wielkości DN3D. Bo Duke Nukem 3D był wielki, a jego kontynuacja powstała o jakieś 10 lat za późno. (jak ktoś nie zamierza grać w multi, to może spokojnie odjąć przynajmniej jeden punkt)
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
5.0
Ocena recenzenta
6.9
Ocena użytkowników
Średnia z 5 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0
Obecnie grają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie gram
Tytuł: Duke Nukem Forever
Seria wydawnicza: Duke Nukem
Producent: Gearbox Software
Wydawca: Take 2 Interactive
Dystrybutor polski: Cenega Poland
Data premiery (świat): 8 czerwca 2011
Data premiery (Polska): 10 czerwca 2011
Platformy: PS3, Xbox 360
Strona WWW: www.dukenukemforever.com/



Czytaj również

Komentarze


Qrchac
   
Ocena:
0
Naprawdę szkoda, ale i tak będę musiał przekonać się o tym na własnej skórze. Mam za duży sentyment do DN3D żeby odpuścić. Przynajmniej multi im się udał ;)
21-10-2011 10:39
Alchemique
   
Ocena:
+2
Zupełnie nie zgadzam się z recenzentem, dla mnie gra od początku do końca była zabawną rozrywką, grającą na nawiązywaniu do poprzednich części i motywów z popkultury.

Żarty samego Duke'a były różne, niektóre może rzeczywiście sitkomowe, na poziomie gimnazjum, ale przy wielu się popłakałem ze śmiechu.

Może to kwestia nastawienia, nigdy nie traktowałem tej gry poważnie i jako kultowej więc nie nastawiałem się na poważną rozgrywkę.

Chciałem wypełnioną testosteronowym-seksistowskim humorem rozwałkę i taką dostałem.
21-10-2011 10:50
Gonz
   
Ocena:
0
też daleki jestem od poważnego traktowania Duke'a, zawsze był rysowany grubą krechą. Tylko że - jak pisałem - ja posunąłem się w wieku, a Duke jest tak samo czerstwy jak niegdyś. albo po prostu te żarty jakieś takie wymuszone, nie wiem, to i tak kwestia trzeciorzędna. podstawą jest grywalność i oprawa, które jak dla mnie leżą i kwiczą. wynudziłem się.
21-10-2011 11:19
Gonz
   
Ocena:
0
BTW - ja rozumiem że można się przy tej grze nawet przyzwoicie bawić. ale 9/10? naprawdę uważasz że ta gra to prawie mistrzostwo?
21-10-2011 12:47
Alchemique
   
Ocena:
0
Hm dla mnie strzelanka jak strzelanka, a zwracałem głównie uwagę na ten czerstwy humor i to mi wystarczyło żeby się przez kilka dni bawić bardzo dobrze.

W swojej klasie dla mnie na pewno, znam kilka gier humorystycznych, które były takie tylko z założenia, a Duke był dla mnie równie zabawny jak Wiedźminy, oba.

Faktem jest że mam dziwny gust ;)
21-10-2011 15:30
Gonz
   
Ocena:
0
toteż ja się o gust nie czepiam, wiadomo, każdy ma swój. tylko że duke to strzelanka z humorem (który może pasić albo nie) jako bonusem, a tymczasem gameplay i oprawa IMO leżą, a to miało stanowić siłę tej gry. a tu klops.
21-10-2011 17:57

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.