» Blog » Dukając o Lodzie: Transsib
18-08-2013 17:49

Dukając o Lodzie: Transsib

W działach: Plane poleca | Odsłony: 243

Dukając o Lodzie: Transsib

Witaj, drogi Czytelniku!

 

Zacznę od bardzo głupiego żartu.

-Lód Dukaja rozumieją tylko dwie osoby. O czym to świadczy?

-O tym, że Dukaj ma rozdwojenie jaźni.

Bo i faktycznie – ponadtysiącstronicowy Lód to solidna bryła filozofii, teologii i historiozofii, której objęcie rozumem gotowe prędzej rozum ów na amen zmrozić, niż cokolwiek z glacjalnej mądrości roztopić i przystępnym uczynić. Stąd zmierzywszy się z książką-molochem i czując, że grzechem by było nie napisać o niej piszę stopniowo, na dwie bądź trzy części moje Dukajowe dukanie planując. Dziś chcę się przyjrzeć podróży Koleją Transsyberyjską, w której, rzecz osobliwa, zamiast osób jadą na Wschód mądrości i filozofie.

Zacznę od krótkiego wstępu dla tych, co Lodu nie znają: rzecz dzieje się pod zaborami, w latach 20. ubiegłego wieku. W świecie Lodu nie wybuchła bowiem wojna światowa, zamiast niej świat pokrył Lód – tajemnicza zmarzlina, która wypełzła bodajże ze słynnego Meteorytu Tunguskiego i od tego czasu powoli pełznie na wszystkie strony świata, pokrywając go wieczną (choć nadającą się do życia) zimą. Owemu ochłodzeniu towarzyszą… kosmici? duchy? zjawiska atmosferyczne? zwane Lutymi, bryły czarnego lodu powoli sunące („przemarzające”) w powietrzu.

Opisując świat Lodu trzeba zacząć od wyjaśnienia tej fantastycznej wizji, sama fabuła jest jednak raczej historiozoficzną historią historyczną z elementami fantastyki (pseudo)naukowej. Oto Benedykt Gierosławski, warszawski matematyk i hazardzista siłujący się z na przemian ze swoim nałogiem i logikami ponaddwuwartościowymi, z polecenia carskiego Ministerstwa Zimy wyrusza na Syberię, gdzie jego ojciec-zesłaniec rzekomo porozumiał się z Lutymi.

Kto zna trochę literaturę przygodową ten wie, że na Syberię dojechać można w kilkanaście-kilkadziesiąt stron, po drodze przeżywając przygody godne Allana Quatermaina i rozwiązując zagadki rodem z Holmesa. Tymczasem podróż Gierosławskiego, rozpoczęta na 55. stronie książki, kończy się dopiero na stronie 414, obok przygód spotyka go bowiem także cała horda dygresji.

Wszystkie one skupione są dookoła konceptu, który na razie wydaje się centralny dla Lodu – nie ma jednej prawdy ani jednej przeszłości, w konstruowanej przez Gierosławskiego nowej logice tylko o teraźniejszości można powiedzieć „prawda” lub „fałsz”. A co z tego wynika? Na przykład to, że z każdym dniem podróży współpasażerowie dorabiają matematykowi nową przeszłość, a on faktycznie zaczyna grać role: węgierskiego hrabiego, twórcy nieznanej lodowej technologii, wielkiego śledczego… jak bowiem ma udowodnić, że wcale nim nie jest, że nigdy nie miał okazji stać się nim? Przecież nie ma dowodów na to, jak to w przeszłości było. Istnieje tylko to, co teraz, a teraz – skoro nie ma się przeszłości, a więc i osobowości – istnieje tylko nacisk innych, nakładający na człowieka Gombrowiczowską gębę[1].

Niepewna ontologia Gierosławskiego to jednak tylko przygrywka do tego, co na razie wydaje się głównym tematem Lodu – natury Historii. Im głębiej pociąg wjeżdża w Syberię, tym bardziej pytania o przeszłość i prawdę zmieniają się: z filozofii w fizykę. Okazuje się, że przybycie Lutych sprowadziło na Syberię rządy jednoznaczności, jaśniejszy podział naprawdę i fałsz, tak i nie, mniej miejsca na wątpliwości. Nawet światło traci na północy swoją niestałą, korpuskularno-falową budowę. To zresztą norma w Dukajowym pisarstwie – fantastyczność zwykle polega u niego na tym, że jakaś filozoficzna koncepcja staje się mocą działającą w materialnym świecie[2].

Jednocześnie pociąg jedzie w głąb Rosji i w rosyjską duszę wnika Czytelnik. Obraz tej duszy nakreślony w Lodzie jest zaś naprawdę fascynujący. Matuszka Rosja wydaje się krajem, gdzie wszystko jest przesiąknięte mistyką, gdzie ludzie zamiast w zmarzniętą ziemię wolą patrzeć w niebo. Carską polityką rządzą omamy chorego umysłowo Mikołaja II i rozmaite mistyczne teorie, którym z upodobaniem nadstawiają ucha wyższe sfery. Religia, polityka i Lód mieszają się w jedno – jasny podział naprawdę i fałsz ma rzekomo być cechą wyroków zarówno Boga, jak i Cara, których zawsze trzeba słuchać, a więc zawsze mówią prawdę. Nawet wtedy, gdy kolejne ich rozkazy przeczą sobie nawzajem. Ważną cechą „rosyjskiej duszy” zdaje się być przywiązanie do takiej właśnie prawdy, drobiazgowa dbałość o dochowanie rytuału i szczegółowe spełnienie rozkazu – od przeżegnania się odpowiednią liczbą palców do wykaligrafowania dostatecznie ładnie raportu dla zwierzchnika. Kto podważa konieczność takich czynności, kto chce dyskutować, czy inny sposób nie jest aby lepszy lub przynajmniej równie dobry, ten bluźnierca i złoczyńca. Dlaczego? Chcąc zastąpić jedną prawdę lepszą tak naprawdę niszczy wszelką prawdę, gdyż dowodzi względności każdej z nich. Rozmraża się to, co powinno na wieki zamarznąć pod Lodem jako jedynie słuszne. Zarazem Dukajowa Rosja nie jest bynajmniej miejscem przyjemnym – wyżej opisana mistyka i fanatyczne poszukiwanie prawdy mieszają się z nędzą i obłędem, tworząc obraz krainy rozpaczliwie rozdartej.

Myśli zmrożone w Lodzie są z pewnością fascynujące, nie mogę jednak powiedzieć, by książka ta w pełni mnie do siebie przekonała. Z chęcią poświęcę jeszcze te kilkanaście godzin, których potrzebuję na dokończenie jej, ale…

Po pierwsze, idea Lodu wydaje mi się na razie naciągana. Kwestia tego, czy sądom o przeszłości i przyszłości można nadawać wartość logiczną to moim zdaniem kiepski materiał na prawo fizyki, bo truizmem jest to, że każdy pamięta przeszłość inaczej i nawet własnej historii nie jest do końca pewien. Podejście Gierosławskiego do tej sprawy wydaje mi się nieco histeryczne – w jego rozumowaniu za mało miejsca na szarości, na zauważenie, że niektóre elementy przeszłości są bardziej pewne i stabilne od innych. Jakiś głosik w mojej głowie twierdzi, że trudno mieć to Dukajowi za złe, bo przecież Lód jest w gruncie rzeczy steampunkiem, a cóż bardziej steampunkowego od naukowca fanatycznie oddanemu dziwacznej idei? Jest to jednak tylko głosik, a drugi, mocniejszy głos mówił mi czasem podczas lektury, że niewzruszone przekonanie Gierosławskiego jest raczej irytujące, niż intrygujące. Zwłaszcza, że głos ten czytał Inne pieśni tego samego autora i twierdzi, że tam „implementacja” filozofii w samą naturę świata przeprowadzona była o wiele sprawniej.

Powyższy zarzut wskazuje zresztą na szerszy problem, jakim jest nienajlepsza moim zdaniem konstrukcja postaci. Lód pisany jest stylem potoczystym, archaicznym, pełnym zdań długich i mądrych – miejscami bardziej wykład przypomina, niż powieść. W tym pięknym, ale monotonnym stylu charaktery poszczególnych bohaterów jakby się gubią, mało która z ich kwestii dostatecznie mocno wybija się z tła rozważań i „opisów przyrody”. W szczególności Gierosławski wydaje się mieć dość mało cech osobniczych jak na postać pierwszoplanową, to jednak może być część bardzo sprytnego zamysłu, a zresztą – jak przekonałem się, podczytując kilkanaście kolejnych stron, po dotarciu na Syberię cecha ta dość szybko zanika. Charakter mu się zamraża, ot co.

Te moje narzekania nie zmieniają tego, że Lód jest lekturą fascynującą i wyzywającą intelektualnie – przynajmniej przez pierwsze 400 stron, o dalszej jego części napiszę kolejnym razem. Nawet ten nieco naciągany wątek „mnogich przeszłości” daje do myślenia, mnie na przykład skłonił do próby odtworzenia własnej historii – i upewnienia się, że choć szczegóły faktycznie wirują i umykają, to jednak kilka ważnych śladów emocjonalnych ma całkiem mocne umocowanie. I w większości nawet pamiętam, jak to „naprawdę” było i czemu było mi na rękę zapamiętać to inaczej. Jasna rzecz, że nie do końca, ale powtórzę – zasadnicza myśl Lodu nie jest dla mnie błędem, a truizmem, który główny bohater wynosi czasami na nazbyt wzniosłe wyżyny. A czasami mówi o nim całkiem do rzeczy, bo przecież truizmy warto analizować, byle się w nich nie pogubić.

 

[1] A że inne wielkie dzieło Dukaja – Inne Pieśni – od cytatu z Gombrowicza się zaczyna można podejrzewać, że jest to tematyka zawsze i wszędzie bliska autorowi. Co prawda w Lodzie nie pisze on o Gombrowiczu wprost, ale dla mnie podobieństwo problemów jest dość oczywiste.

[2] Tu gorąco polecam opowiadanie Dukaja „Ponieważ kot”, w którym taką koncepcją jest… wszechwładza i wszechmoc kotów.

 

Do komentowania zapraszam na Kankana.

Komentarze pod tą notką zostały zablokowane przez autora.