» Fragmenty książek » Drzwi do piekła

Drzwi do piekła


wersja do druku
Drzwi do piekła
Bogusław Mazur był bardzo zmęczony. Zegar pokazywał dwudziestą trzecią, a wciąż nie widać było końca sterty dokumentacji, przez którą się przekopywał. Nie miał pojęcia, że prowadzenie przedsiębiorstwa – monobranżowego, bądź co bądź – wymaga tylu kilogramów papieru. Z prawej strony czarnego jak smoła biurka gromadził dokumenty, których treść wydawała się zrozumiała, przynajmniej z grubsza. Na lewo rzucał te, które, co prawda, zadrukowano wyrazami brzmiącymi znajomo, lecz połączone w zdania brzmiały bez sensu. Były to głównie formularze dla Urzędu Skarbowego i Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Ten ostatni – jak mawiał świętej pamięci Waldemar Legnicki – tym bardziej szedł w zaparte, im więcej milionów wydawał na bezskuteczną poprawę działania systemu informatycznego.
Legnicki odszedł był z tego padołu już przed tygodniem, a Mazur wciąż nie mógł połapać się w bałaganie. Ale nie narzekał. W gruncie rzeczy był szczęśliwy. Od pięciu lat harował za psi grosz, w przekonaniu, że jego wysiłki nie zostają doceniane (choć w gruncie rzeczy stał się prawą ręką szefa), aż tu po otwarciu testamentu okazało się, że nieboszczyk przepisał mu firmę. Nieźle prosperujący zakład z szyldem:
Przedsiębiorstwo Pogrzebowe HADES
Pozostało jeszcze do załatwienia mnóstwo formalności, aby – mimo jasnego testamentu – stać się rzeczywistym posiadaczem zakładu. Na szczęście Legnicki żył samotnie i nikt z rodziny nie upomniał się o swoje spadkowe prawo, wydawało się więc, że wszystko jest na dobrej drodze.
Mazur przeciągnął się leniwie, rzucając krótkie "Dosyć na dziś!", kiedy zaczął szczekać pies Huckleberry, nazwany tak na cześć nieocenionego bohatera kreskówki Hanna Barbera, choć był tylko zwykłym, podwórkowym kundlem. Legnicki przywiózł go swego czasu ze schroniska, ponieważ ktoś włamał się do kapliczki i zdjął z klientki biżuterię, w której rodzina zdecydowała się nieboszczkę pochować. Wcześniej kilkakrotnie ginęły kwiaty, ale nikt nie robił z tego afery. Jednak złota biżuteria to zupełnie inna sprawa.
Mężczyzna, który obecnie leżał w kaplicy (jakiś Gadomski czy Gadowski, strażnik zastrzelony podczas napadu na muzeum) nie miał nawet obrączki, lecz złodziej nie mógł przecież o tym wiedzieć.
Pies szczekał coraz zacieklej. Zaniepokojony Mazur wyciągnął z szuflady pistolet wiatrówkowy Walther CP. Kiedyś Legnicki starał się o pozwolenie na prawdziwą broń, ale dostał odpowiedź odmowną, więc kupił śrutowy 4,5 mm, niewymagający zezwolenia. Potem przepisy się zaostrzyły, takie wiatrówki stały się nielegalne, ale nikt się tym specjalnie nie przejął. Przepisy ponownie mogły się zmienić, pewnie nawet już się tak stało, i zapomnianego walthera można było użyć zgodnie z prawem, co zresztą w tej chwili Mazura niewiele obchodziło. Jeśli miało do czegoś dojść, z pełną świadomością popełnianego czynu zamierzał przestrzelić tyłek włamywacza wszystkimi ośmioma pociskami.
Kaplica znajdowała się po przeciwnej stronie podwórza. Było pusto i nie wyglądało na to, żeby drzwi zostały wyłamane. Wielki, pozłacany krzyż lśnił w ciemnościach, jakby sam z siebie emanował światłem.
– Hak! – półgłosem przywołał psa, który podbiegł, machając ogonem, zaraz jednak powrócił pod namalowany krzyż, z sierścią nastroszoną jak jeżozwierz. Już nie szczekał, za to warczał, z wyraźnym niepokojem przysuwając się do drzwi, to znów od nich odskakując.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Drzwi do piekła
Stypa ze strachem na wróble w tle
Drzwi do piekła
Śmierć Trolla
Zabójca czarownic - Krzysztof Kochański
Na granicy gatunków
- recenzja
Zabójca czarownic - Krzysztof Kochański
Dodaj wszystko, co masz, i dodaj koniec świata
- recenzja
Zabójca czarownic
Początek opowiadania "Dom spotyka chłopca"

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.