» Horror czyli Kulthulhu » Almanachy » Dramatis Personae – Reductio ad Absurdum cz. I

Dramatis Personae – Reductio ad Absurdum cz. I


wersja do druku

Francisco de la Goya

Redakcja: Jacek 'vanderus' Dworzycki

Dramatis Personae – Reductio ad Absurdum cz. I
Wstęp do cyklu:

Dość mam pytań. Podam wam garść faktów. Jednak nie mam dość faktów, by tych pytań uniknąć. Wszakże to, że coś jest nazywane faktem, wcale nie znaczy, że jest prawdą. Każdy historyk to potwierdzi. Za to ja opowiem historię życia kilku autentycznych postaci, z którą większość historyków się zgodzi, przymykając tylko oko na niektóre sformułowania i epizody... Wam natomiast radzę mieć oczy szeroko otwarte, bo, wierzcie mi, historia nie mówi o rzeczach, na które nie ma dowodów. Spektrum historycznej prawdy jest ogromne. Mi wystarczą poszlaki i reductio ad absurdum....

Przedstawiam Wam zatem mityczne Dramatis Personae...


a) Ratio:

Francisco Goya, syn José Goya i doñy Gracii Vincente Lucientes, urodzony we wsi Fuendetodos, w prowincji Aragonia w Hiszpanii. Ojciec pozłotnik, matka zubożała szlachcianka, piątka rodzeństwa, od 1760 roku zamieszkali w Sarragossie.

Talentu ponoć nie można się nauczyć. Czowiek rodzi się z nim lub nie. Jednak talent nie jest równoznaczny z kreatywną naturą i Goya jest tego przykładem. Jego "kariera" rozpoczęła się bowiem za sprawą ojca Solcedo, miejscowego księdza, który w dobrej wierze polecił młodego Francisca don José Luzan y Martinezowi – dekoratorowi kościołów. W jego warsztacie Goya mógł rozwijać swój talent poprzez kopiowanie dzieł innych twórców. Taktyka zaiste bezpieczna i zapewniająca przyszłość, biorąc pod uwagę, że kościół odgrywał w Hiszpanii rolę ostatecznego recenzenta dzieł malarskich. Wszak nie inaczej miały się sprawy w warsztacie nauczyciela Goyi. Don José Luzan y Martinez był cenzorem z ramienia Wielkiej Inkwizycji.

W roku 1763 siedemnastoletni wówczas Fracisco wyjechał do Madrytu, by podjąć próbę dostania się na Akademię San Fernando. Jednakże ani ta próba, ani kolejna, podjęta trzy lata później nie powiodły się ze względu na czeskiego lektora uczelni, Antona Rafaela Mengsa, który negował twórczość Giovanniego Battisty Tiepolo - ówczesnego idola Goi. Po tych niepowodzeniach Francisco podjął czteroletnią naukę w szkole Francisca Bayeu, gdzie jego edukacja ograniczała sie do kopiowania wzorców antycznych.

W roku 1770 Goya wyjeżdża do Rzymu, gdzie rozpoczyna naukę u przybyłego z Polski Tadeusza Kuntze-Konicza. Jednakże na czym nauka ta polegała nie wie nikt. Rok później Goya wziął udział w konkursie ogłoszonym przez Akademię Sztuk Pięknych w Parmie, w którym zajął drugie miejsce. Po powrocie do kraju dostał propozycję namalowania fresku w kościele Nuestra Señora del Pilar w Saragossie, które to malowidło zdobyło uznanie publiczności w roku 1772.

W następnym roku ożenił się on z Josefą Bayeu, siostrą swego dawnego nauczyciela, który wprowadził go w poczet królewskiej manufaktury arrasów Santa Barbara, zarządzanej, o ironio, przez Mengsa. Jednakże po raz kolejny praca ograniczała się do kopiowania; tym razem miał tworzyć ryciny na podstawie obrazów Diego Velazqueza oraz serię projektów na gobeliny. W 1780 został wreszcie oficjalnie przyjęty na Akademię San Fernando.

W 1783 Goya wyjechał do Arenas de San Pedro, gdzie po namalowaniu portretu rodziny brata Karola III zdobył uznanie rodziny królewskiej, co zaowocowało mianowaniem go w 1786 na malarza królewskiego i w trzy lata później na pierwszego malarza dworskiego. Tak zaczyna się oszałamiająca kariera Goyi, warunkowana częstokroć przez polityczną zawieruchę przetaczającą się w tym okresie przez Europę. Taki stan rzeczy utrzymuje się aż do 1792, kiedy dziwna choroba powala malarza na niemal rok. Z wyczerpującej walki z paraliżem i ślepotą udaje mu się wyjść, ale nieodwracalnie traci słuch.

Następnych kilka lat wypełniają Goi wielka polityka, dworskie knowania i cierpienia. Malarz zakochuje się nieszczęśliwie w księżnej Alby Marii del Pilar Teresy Cayetany de Silva y Alvarez de Toledo, której niezależność przejawiająca się w niewierności stanowi dla niego inspirację.

Po śmierci swego szwagra Goya objął stanowisko lektora na akademii. W późniejszym czasie natomiast rozpoczął sie nowy okres w jego twórczości. Tworzy serię rycin zatytułowaną Kaprysy, którą następnie ofiarowuje królowi Karolowi IV, chociaż wcale nie należał on do miłośników sztuki. Zresztą kilka lat później król zlecił Franciscowi wykonanie portretu rodziny królewskiej, który to portret uważany jest za jedno z największych osiągnięć artysty na tym polu. Niektórzy twierdzą nawet, iż posiadł on zdolność nanoszenia na płótno za pomocą pędzla skrawków ludzkiej psychiki. W międzyczasie Goya został wezwany przez Inkwizycję w sprawie powstania obrazu Maja naga.

W roku 1819 w tajemniczych okolicznościach opuszcza Madryt i kupuje Quinta del Sordo, czyli tak zwany Dom Głuchego, w którym zamieszkuje z młodą Leokadią Zorillą (Weiss) oraz ich córką Marią del Rosario. Pod koniec roku zapada ponownie na dziwną chorobę, jednak i tym razem udaje się mu ujść jej z życiem. W rok później natomiast tworzy serię tak zwanych Czarnych obrazów, które wypełniały ściany jego domu – siedem na piętrze i siedem na parterze.

W 1824 leciwy już Goya opuszcza wraz z rodziną swą posiadłość, by osiedlić sie w Bordeaux, gdzie kończy zaczęty w 1815 roku cykl rycin Diparates oraz uczy sztuki malarskiej młodą Marię. Tam również dokonuje swego żywota w roku 1828.

Tyle mówią historyczne fakty. Jednakże podkreślić należy słowo "historyczne". Zbyt wiele w tej biografii luk i niedomówień, zbyt wiele niedokończonych wątków i zerwanych historii, by przyjąć na słowo taką jej wersję. Jak już pisałem dość mam pytań i odpowiedzi na nie, więc nie pozostaje mi nic innego, by je połączyć i ukazać Wam prawdziwe oblicze artysty, którego Saturn pożerający jedno ze swych dzieci zainspirował samego Lovecrafta. Zapytacie w jaki sposób? Czy Model Pickmana coś Wam mówi...


b) Absurdum:

Wszystkiemu winien jest ojciec Solcedo. Może i działał w dobrej wierze powierzając młodego Francisco w ręce Luzan y Martineza. Przecież był on znanym zdobnikiem kościelnym. Ale również cenzorem Inkwizycji... Pomyślcie teraz logicznie: jeśli ktoś nakazuje młodemu umysłowi bezmyślnie kopiować dzieła znajdujące się w pracowni i jednocześnie działa jako Inkwizytor, to co będzie kopiować jego uczeń? Otóż dzieła, których oryginały muszą zastać zniszczone, gdyż "odstają" od nauki kościoła. Z drugiej jednak strony przedstawiały one daleko idącą warośc materialną. Czy nie wydaje się wielką pokusą odsprzedanie ich za znaczną sumę zainteresowanym kupcom? Oczywiście, jednak oznaczałoby to złamanie nakazu Wielkiej Inkwizycji dotyczącego ich bezwarunkowego unicestwienia. Schemat postępowania w takiej sytuacji może być zatem dziecinnie prosty: młody Goya tworzy idealną wręcz kopię, która zostaje zniszczona na pokaz, a orginał wędruje do rąk kupca. A to, do czego, przez kogo w jakim celu zostanie on użyty... No cóż, pieniądz zamyka usta i ukraca domysły. Nikt z zewnątrz nie kontrolował wszak poczynań młodego artysty, a ten ubezwłasnowolniony musiał wykonywać polecenia własnego mistrza. Po cóż w innym wypadku byłoby szkolenie adepta na doskonałego odtwórcę stylu i treści obrazów innych autorów? Jedno pytanie jest odpowiedzią na drugie.

Idąc tym torem rozumowania, staje się jasne, iż próby dostania się przez młodego Goyę na Akademię były tylko przykrywką. Jak istotnych kwestii owa przykrywka musiała dotyczyć, skoro młody, niespełniony malarz poświęcił na nią trzy lata swego życia, a następnie przez kolejne cztery nadal celował w powielaniu? Jeśli czytaliście biografię dość uważnie, to zapewne zauważyliście, że dla Francisco wszystko zmieniło się po nauce u naszego rodaka. Wygląda więc na to, że otrzymał on od Tadeo Pollacco przepis na sukces... Lub przestrogę, by tego przepisu nie przyjmować. Przecież nie ma nic za darmo...

Taki obrót spraw trwa aż do czasu, gdy wspomniana juz choroba nie zmogła artysty. Czymże jednak ona była? Paraliż, ślepota, utrata słuchu... Czyżby coś, co przyszło w końcu po swoją zapłatę tak przeraziło malarza, że spędził on niemal rok nie mogąc się poruszać? Czy ślepota nie byłaby dla niego wybawieniem od widoku przemawiających do niego mitycznych bluźnierstw, które napawały go takim lękiem? Czy utrata słuchu nie byłaby ziarnem nadziei dla głowy skołatanej szeptami wydającymi rozkazy ręce, która przenosiła wspomniane wyżej wizje na płótno? To tłumaczyłoby cudowne ozdrowienie Francisca. Po co komu sługa malarz, który nie widzi i nie może się poruszyć. A co się tyczy słuchu: skoro już nie słyszał, wpływ osób postronnych, które mogły podjąć się próby odwiedzenia go od wykonywania rozkazów został ograniczony do minimum. Głuchy nie słucha rad życzliwych, najzwyczajniej ich nie słyszy. Można spytać co, w takim razie z poleceniami mitycznego mentora. Odpowiedź jest tak prosta jak przerażająca: głosy wewnątrz własnej głowy nigdy nie milkną...

Dla Goyi była to lekcja. Powielanie już nie wystarczało, nadszedł czas, by artysta zobaczył więcej, by więcej zaprezentować innym. Najpierw nauczył sie pokazywać wnętrze swych modeli, malując jakby ich myślami, zawierając je na płótnie, maczając pędzel w ich psychice. Jednak nowe umiejętności mobilizują ambicje. Francisco stał się kapryśny, przez jakiś czas myślał nawet, że zakochał się w księżnej Alby. Jednak zmarła ona nagle około 1805...

Skutkiem, a właściwie dzieckiem kapryśności mistrza okazał się cykl rycin zatytułowany Kaprysy, zawierający, między innymi, słynną grafikę Kiedy rozum śpi rodzą się upiory. Grafika ta zresztą zwróciła uwagę Inkwizycji na coraz bardziej zmienną tematykę dzieł Goyi. By uniknąć zniszczenia przez Kościół swych dzieł, malarz zmyślnie podarował je królowi Karolowi IV, który i tak nie był w stanie zrozumieć ich prawdziwego znaczenia. Zdarzenie to nie było jednak dla artysty wystarczającą przestrogą. W 1805 roku tworzy on obraz Maja naga będący w istocie portretem nie żyjącej już od trzech lat księżnej Alby. Zastanawia tylko, że nigdy nie odnaleziono żadnego szkicu, który mógłby posłużyć do jego stworzenia. Nikt przecież nie jest zdolny bez modelki oddać tylu szczegółów. Chyba, że Goya jednak miał swoją modelkę...

Madryt okazał się jednak zbyt ciekawy dokonań malarza. W poszukiwaniu ciszy i spokoju Goya opuszcza miasto i osiedla się w Quinta del Sordo. Czy kierowała nim jednak tylko chęć odcięcia się od zgiełku wielkiej polityki, która przez kilka lat była wyznacznikiem kierunku jego malarstwa? Czyżby była to ucieczka przed skandalem i Inkwizycją? Może raczej potrzebował on pracowni, warsztatu w którym mógłby dać ponieść się swoim wizjom. Chyba, że owe wizje nie do końca należały do niego. W takim wypadku jakże wyuzdanym sarkazmem i ironicznością musiała wykazywać się istota lub osoba, która go do tego zmusiła. Głuchy w Domu Głuchego... Czyżby młodej partnerce leciwego wówczas już Goyi, Leokadii, zależało na możliwości kierowania poczynaniami artysty?

Kolejna choroba trawiła go przez rok. Rok spędzony w towarzystwie Leokadii i młodziutkiej Marii. Nie wydaje się jednak prawdopodobne, by tylko pogarszający się stan zdrowia "zainspirował" malarza do stworzenia tak brutalnych i turpistycznych dzieł jak seria Czarnych obrazów z Saturnem pożerającym jedno ze swoich dzieci na czele. Tajemnicą pozostaje też inspiracja cyklu Disparates (Szaleństwa), których tematyka nie ma raczej wiele wspólnego z tym światem i ogólnie przyjętym jego porządkiem. Chyba, że w odgórnym założeniu, te ryciny nie przedstawiają porządku naszego świata. Intrygujący jest również powód stworzenia w Quinta del Sordo małej galerii turpizmu. W tym miejscu można zastanowić się, czy rozmieszczenie obrazów na ścianach było przypadkiem. Czy nie mogły one w jakimś rytuale pełnić roli drogowskazów uprzedzających co czeka dalej, nie tyle nawet z czym przyjdzie się zmierzyć, co czemu oddać pokłon? Nasuwa się pytanie: ile zniesie Twój umysł, zanim ujrzy coś, co naprawdę może go wypaczyć. Quinta del Sordo rzuca cień mrocznej tajemnicy na pięć lat życia artysty...

To jednak nie koniec wędrówek Goi. W 1824 roku zmienia on ponownie miejsce zamieszkania. Tym razem na Bordeaux. Czyżby jego poczynania w Domu Głuchego zaczęły przyciągać uwagę osób postronnych lub po raz kolejny Wielkiej Inkwizycji? Czy może fakt, że młoda Maria, tak przecież zainteresowana malarstwem, zaczęła powielać dzieła Francisco kogoś zaniepokoił? Wszak historycy sztuki do dziś nie są pewni, co do tego z pod czyjej ręki wyszły niektóre obrazy przypisywane Goi. Czyżby Leokadia spodziewająca się rychłej śmierci malarza postanowiła poświęcić własną córkę, by ta tworzyła kolejne 'drogowskazy' na drodze do wypełnienia tajemniczego rytuału? Może malowidła natomiast miały pełnić rolę swego rodzaju okien na świat koszmarów rodem z Mitologii Cthulhu?


Te sekrety znany i doceniany przez historyków sztuki malarz, Francisco de la Goya, którego biografia wydawała się być całkowicie "normalna" zabrał ze sobą do grobu... Chyba nie myliłem się zbytnio twierdząc, że mam dość pytań? Znalezienie na nie odpowiedzi leży już rękach Badaczy Tajemnic. Ale jeśli Wasze punkty poczytalności zaczną spadać w zastraszającym tempie i będę miał na sumieniu kilku szaleńców więcej... No cóż, mea coulpa Domine...


Zdjęcia pochodzą ze strony http://artgallery.dal.ca i http://www.elrelojdesol.com.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


Jeremiah Covenant
   
Ocena:
0
Tekst jest fajny, pozwala ruszyć Zew Cthulhu od strony bardziej... hm... artystycznej?
01-11-2007 10:45
LiAiL
   
Ocena:
0
Bardzo ciekawy tekst, gratuluję autorowi. Stare czasy były niezwykle interesujące, pełne dziwności i zagadek. Niezła adaptacja.
01-11-2007 11:20
Podtxt
   
Ocena:
0
W dzieciństwie bałem się tego obrazu, miałem go w środku jakiejś książki o greckiej mitologii, które wtedy czytałem namiętnie. Mama mi musiała zakleić ten obrazek. Ten obłęd w oczach... brr, do dziś mam dreszcze.
12-12-2009 17:37

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.