» Blog » Do gwiazd
11-04-2008 02:27

Do gwiazd

W działach: Tfórczość | Odsłony: 1

- Czy możesz się na chwilę skoncentrować?
Minęło jeszcze dobre kilka sekund, zanim Jack zdał sobie sprawę, że Annie naprawdę chodzi o coś ważniejszego. Przyciszył płynącą z głośników muzykę, odłożył kalkulator, zakręcił się na swoim fotelu i spojrzał przyjaciółce prosto w oczy. Czego by nie chciała, powinna powiedzieć to możliwie szybko. W końcu wylot na wyprawę zaplanowany był na popołudnie następnego dnia, a jeszcze tyle trzeba było zrobić...
- Posłuchaj, Jack...
- Tak? – spytał z niecierpliwością, ale i nutką zaskoczenia.
- Nie lecę.
Głos kobiety powoli wypełnił pomieszczenie, odbijając się od jego ścian i raz za razem brzęcząc w umyśle młodego odkrywcy, który nie przyjmował go do wiadomości. Nie mógł. Nie chciał.
- Tak jest. Zostaję tutaj. Lecicie beze mnie.
- Ale... – zająknął się. Czuł się tak, jakby ktoś solidnie przyłożył mu w brzuch, nie mógł złapać oddechu. – Jak to możliwe? Dlaczego?
- Wyjdźmy na zewnątrz. I tak siedzisz tu już zdecydowanie za długo. Pogadajmy.

Po dwóch minutach byli w parku, który otaczał instytut. Mimo późnej godziny nie było zbyt zimno. Ciemność rozpraszało silne światło gwiazd. Dawno, dawno temu, miejsce to zostało wybrane na lokację instytutu z uwagi na bardzo niewielkie zachmurzenie. Teraz, gdy teleskopy kosmiczne umieszczone były na satelitach, nie miało to większego znaczenia, wciąż jednak pełne gwiazd noce zachwycały i inspirowały rzesze naukowców i podróżników.
- Piękne, prawda? – Anna przerwała milczenie – Kiedyś myślałam, że mogłabym spacerować tymi alejkami przez całe życie. Potem jednak nadchodził poranek i gwiazdy powoli znikały, choć miałam nadzieję, że zostaną tam już na zawsze.
Jack odpowiedział jedynie głośnym westchnięciem.
- Myślisz, że nie byłam zaangażowana w nasze przedsięwzięcie? Na początku nie mogłam doczekać się odlotu! Ale w miarę jak mijał czas, zrozumiałam, że to wszystko, choć uwodzicielsko niezwykłe, jest też... po prostu pozbawione solidnych podstaw! Ta wyprawa to mrzonka podstarzałego profesora. Jack, przecież w głębi zdajesz sobie z tego sprawę! W tamtym regionie na pewno nie ma życia ani planet nadających się do zamieszkania!
- Nic nie jest udowodnione, a poza tym profesor Taylor...
- Mylił się już wiele razy! – przerwała mu Anna – Oczywiście, za każdym razem znajdywał jakieś uzasadnienie swoich błędów, ale... Bardzo szanuję tego człowieka, to mądry i szlachetny naukowiec. Tak czy inaczej, on po prostu nie ma racji. Samo istnienie planet w tym układzie jest dosyć niezwykłym zbiegiem okoliczności.
- No właśnie! Czy nie powinniśmy tego sprawdzić? To przecież tak blisko! Jeżeli nasze przypuszczenia są słuszne, to będzie przełom w badaniach kosmosu. To jedna z ostatnich nadziei ludzkości! Wiesz przecież, że prędzej czy później musimy znaleźć nowy dom dla naszego gatunku....
- Ta wyprawa przyniesie wam tylko rozczarowanie, o ile wyjdziecie z tego cało. Posłuchaj, przecież chciałabym, żeby to była prawda – w głosie Anny słychać było targające nią emocje – ale to po prostu się nie uda!

Chwila przerwy. Dwójka młodych ludzi dotarła już na grzbiet niewielkiego wzgórza, leżącego po środku parku. W pewnym momencie Jack odezwał się, dużo ciszej niż poprzednio.
- Rozejrzyj się. My jutro zostawimy ziemię, tak zniszczoną i zanieczyszczoną. Gdzieś znikną tłumy, brukowce, podatki i politycy. Tylko nasz statek i ciemna toń dookoła... a także zadanie, które ktoś musi wykonać.
- Jeszcze tydzień temu sama tak myślałam. Szara codzienność jest okropna... ale to prawdziwe życie. Nic na to nie poradzimy. Nie możemy po prostu uciekać.
- Nie? Dlaczego nie? Co nas tu trzyma?
- Mam tu swoją rodzinę! Matce lat nie ubywa, nie przeżyłaby samotności i codziennego sprawdzania komunikatów o losach naszej misji. Są tu też moi znajomi... Nie wszyscy, tak jak ty, spotykają się tylko z ludźmi z instytutu! – zamilkła, natychmiast żałując tej niskiej złośliwości.
- Znajomi i prywatki? Telewizja i seriale? Sześćdziesięcioletnia matka, która jeszcze przez przynajmniej trzydzieści lat będzie całkowicie sprawna, a do końca życia objęta programem opieki? To cię tu trzyma? – głos Jacka powoli przybierał na sile – Jeżeli tak, to nie trzyma cię nikt inny niż ty sama.

Usiedli na ławce. Anna ukryła twarz w dłoniach.
- Gdyby to była podróż na dziesięć czy ba! nawet dwadzieścia lat, to sprawa wyglądałaby inaczej. – powiedziała smutnym, cichym głosem – ale prędkość naszej podróży... Kiedy wrócimy, wszyscy nasi znajomi, a także ich dzieci czy wnuki, będą już dawno martwi. Będziemy sami w obcym świecie, którego nie będziemy mieli szansy poznać!
Jack popatrzył na nią uważnie.
- Czy ten świat, który cię otacza, naprawdę jest wart tego, żeby aby go zachować, rezygnujesz z własnych przekonań... z samej siebie?
- Wiesz, że nie! Widzę w nim masę wad, ale nic na to nie poradzę, prawda? Jesteśmy małymi, nic nie znaczącymi trybikami. Możemy próbować pomóc innym, ale czemu nie robić tego tutaj, w takim stopniu, na jaki pozwalają nam ograniczenia, jakie świat na nas nakłada? Nie możesz przyjąć do wiadomości, że wielkie rzeczy są poza zasięgiem jednostek, takich jak my? – Anna wiedziała, że w jej głosie wyczuć można było rozgoryczenie.
- Ludzkość potrzebuje nowej planety nadającej się do zamieszkania. Ktoś musi ją odkryć. Dlaczego nie możemy być to ty czy ja? Nawet jeżeli jest to sen, to jest on wart ryzyka, postawienia na szali tej całej nudy i codzienności, jaka nas otacza.
Znowu nastała chwila milczenia. Jack dopiero po dwóch czy trzech minutach zauważył odbity blask gwiazd, błyszczący na twarzy dziewczyny. Z jej oczu ciekły pojedyncze łzy.
- Nie liczyłam, że dam radę cię przekonać, myślałam, że przynajmniej zrozumiesz moją decyzję. Ja... widzę to, co mnie otacza, moją znośną pracę, wesołych znajomych i ładne mieszkanie. Dla mnie wasz sen, wasza wizja, były po prostu pięknym marzeniem. Dopiero ostatnio zdałam sobie tak naprawdę sprawę, że to się dzieje realnie. Wy rzeczywiście ruszacie na wyprawę w nieznane, jakich nie wykonuje się już od lat. Ja tego nie czuję. Nie mogę lecieć.

Towarzysz pokiwał smutno głową.
- Jesteś całkowicie pewna, że chcesz zostać?
- Tak. Podjęłam decyzję.
Siedzieli w ciszy jeszcze przez kilka minut, chłonąc świeży zapach mokrej od rosy trawy.
- Wracam do domu. Jutro rano muszę obudzić się o świcie... – Anna wstała.
- Ja odpocznę jeszcze chwilę i wracam do instytutu, do pracy.
- Ja... – dziewczyna nie mogła znaleźć odpowiednich słów – Powodzenia.
- Dzięki. Żegnaj.
Stała w miejscu jeszcze przez chwilę, aż w końcu skinęła głową. – To chyba na tyle. – Odwróciła się i nieco szybszym niż normalnie krokiem zeszła alejką ze wzgórza. Na dole szybko obejrzała się. Jack wciąż siedział na ławce. Nie patrzył na nią. Obserwował gwiazdy, spokojny i pewien swego, nie należący już do świata, w którym ona wiodła swoje wypełnione codziennością życie.

Wtedy właśnie widziała go po raz ostatni i takim go zapamiętała.
Jakoś tak wyszło, że nie wróciła wtedy do domu. Trafiła do jakiegoś pubu. Piła sama, w ciemnym kącie obskurnego lokalu. W zasadzie nie potrafiłaby powiedzieć, dlaczego to robi. Nikt na szczęście nie pytał.
Oglądała odlot rakiety w telewizji. Nic szczególnego. Wszystko wyglądało, jak w przypadku zwykłych statków, jakich setki odlatywały codziennie do kolonii położonych w Układzie Słonecznym.
Wieczorem poszła spać wcześnie.
Obudziła się nad ranem. Wyszła na balkon, aby zobaczyć, jak gwiazdy ustępują miejsca pierwszym promieniom słońca. Wypaliła papierosa i wróciła do łóżka.

Wiodła długie i dosyć ciekawe życie. Uzyskała tytuł profesora i wyszkoliła całe rzesze nowych astrofizyków. Na starość zaangażowała się w pracę charytatywną, robiąc wiele dobrego dla popularyzacji nauki i wyrównywania szans studentów z krajów trzeciego świata. Kiedy umarła, media wspominały ją jak najlepiej, z żalem odnotowując odejście tak mądrej i dobrodusznej osoby.

Z powodu podświetlnej prędkości rakiety nigdy nie miała szansy dowiedzieć się, czy wyprawa zakończyła się sukcesem. Choć kilka lat po odlocie pojawiły się kolejne publikacje, rzeczowo kwestionujące teorie profesora Taylora, to ich prawdziwość, przynajmniej za jej życia, nie została całkowicie wykluczona.

Nigdy nie dowiedziała się, po czyjej stronie leżała racja w tamtą ciepłą, pełną gwiazd noc.

_________________________________

Takie w zasadzie ćwiczenie dla rozruszania palców i przełamania złej passy niekończenia opowiadań.

Praca z cyklu "jest 23.00 i musisz napisać referat i nauczyć się do dwóch klasówek, więc co robisz?".

Ale są rzeczy mało ważne i jeszcze mniej ważne.
0
Nikt jeszcze nie poleca tej notki.
Poleć innym tę notkę

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.