Dlaczego wolałbym żyć w PRL-u niż w II RP?
W działach: offtopic | Odsłony: 1180Na wpis ten naciągnęła mnie Eire. Temat wbrew pozorom bardzo mocno związany z fantastyką, bowiem duża część naszych, rodzimych pisarzy ma bardzo mocno zarysowane, konserwatywne poglądy polityczne. W efekcie więc znaleźć w nich można nie tylko (co zrozumiałe) liczne słowa krytyki pod adresem poprzedniego ustroju, ale także (co jest już dużo mnie racjonalne) wyrazy uwielbienia dla II RP. Ta ostatnia obrasta momentami w prawdziwy mit arkadyjski.
Odnoszę wrażenie, że wynika to z tego, że myśląc o II RP każdy myśli sobie, że w tamtych czasach urodziłby się gentlemanem, oficerem, kasiarzem, bogatym ziemianinem, fabrykantem lub przynajmniej fordanserką. A nie, jak wskazuje statystyka: bezrolnym lub małorolnym chłopem, drobnym rzemieślnikiem, bezrobotnym lub robotnikiem.
Z mojego punktu widzenia:
Otóż: moim zdaniem historyk w ogóle powinien unikać tematyki młodszej, niż 100 lat. O źródła bowiem jest trudno, w większości nie są opracowane, a wśród żywych pozostaje zbyt wiele osób, które chciałyby wybielić pamięć jeśli nie swoją, to swych ojców, dziadków i pradziadków. Niemniej jednak w niektórych chwilach zwyczajnie wytrzymać się nie da.
Jako popperysta nieswojo się czuję broniąc socjalizmu, który uważam za jeden z gorszych wrzodów intelektualnych w dziejach ludzkości. Niemniej jednak nie da się ukryć, że państwo ludowe wykazało się dużą skutecznością w dziedzinach, w których jego poprzednik zawiódł.
Nie zmienia to prostego faktu, że tak naprawdę nie chciałbym żyć w żadnym z tych dwóch państw. Powody są proste: z rzeczy, które uważam za dobre i piękne zdobyć w nich można było jedynie alkohol. Oprócz tego dziewczyny brzydko się ubierały, muzyka była do bani, książki pisano do tyłka, a japońskie kreskówki, komputery, gry fabularne i sklepy z żywnością świata miano dopiero wymyślić. Tak więc pozostawało jedynie pić wódkę.
Ten argument może zostać uznany za śmieszny, ale dziś żyjemy w społeczeństwie o dużo wyższym poziomie ogólnego dobrobytu. Nie chciałbym z niego rezygnować. Gdybym jednak musiał wybrać, w którym z tych państw musiałbym żyć, to wybrałbym właśnie PRL.
Przyczyn tego stanu rzeczy jest kilka.
1) Bo to było z grubsza jedno i to samo:
Po pierwsze: zarówno PRL jak i II RP były państwami mniej-więcej podobnymi. Władzę w nich sprawował autorytarny, niedemokratyczny rząd, który doszedł do niej metodami nielegalnymi, za pomocą siły i oszustw oraz manipulacji wyborczych, a utrzymywał ją prześladując zarówno opozycję polityczną, jak i robotniczą oraz krwawo tłumiąc protesty tych ostatnich. Władzę sprawowała natomiast klika kolesi dobrana nie według umiejętności merytorycznych, a po kluczu pochodzeniowym i zasługach dla dla owej kliki oraz rozwijająca kult jednostki. Nie da się ukryć, że oba systemy prowadziły także prześladowania religijne.
To, że różniły je ideologie nie stanowi dla mnie znaczącego szczegółu, bo powiedzmy szczerze: już Makiavelli zauważył, że polityk nie może być niewolnikiem własnych słów. A ideologia jest właśnie wyłącznie słowami. To, co się liczy to praktyka.
Natomiast różnicę widać w ilości przelanej krwi. Pod tym względem oczywiście, przynajmniej w świetle dostępnych dowodów przewagę ma oczywiście PRL. Wydaje mi się jednak, że wynika to o tyle z jego większego okrucieństwa co też z jego większego zorganizowania. II Rzeczpospolita pod wieloma względami chciała, ale nie mogła, a jej działania po prostu pod były nie tyle łagodniejsze, co gorzej zorganizowane i przeprowadzone oraz niekonsekwentne. Siłą rzeczy więc nie pociągały za sobą takiej ilości ofiar. Tak więc nie mamy tu do czynienia moim zdaniem z przewagą moralną, ale raczej z przykładem nieudolności.
Wiele wydarzeń z okresu II RP mniej krwawa także z powodu uwarunkowań społecznych. Dobrym przykładem może być tu porównanie Marszu Głodnych z Sanoka z choćby Wydarzeniami Radomskimi. Oba miasta mają w XX wieku podobną historię: od mniej-więcej lat 70-tych XIX wieku stanowią ważne ośrodki przemysłowe. Ich ludność natomiast znacząco wzrosła w okresie PRL-owskiej urbanizacji. O ile zarówno Radom jak i powiat Sanocki w latach 30 zamieszkiwało około 90 tysięcy mieszkańców, tak w latach 70-tych ludność obydwu była już trzy razy liczniejsza, a większość z niej stanowili robotnicy. Tak więc siłą rzeczy wystąpienia mogły być większe, a do ich stłumienia konieczna była większa brutalność.
II RP natomiast zwyczajnie nie miała tyle ludności zatrudnionej w przemyśle, by mogły w niej wybuchnąć protesty robotnicze na dużą skalę. Po prostu: w latach 30-tych 75% ludności Polski zatrudniona była w rolnictwie, a tylko zaledwie około 10% procent w przemyśle, pozostałe 15% w usługach, które w tamtym okresie tworzyło głównie drobne rzemiosło (kowalstwo, szewstwo, krawiectwo) jak w średniowieczu. W latach 60-tych w przemyśle natomiast pracowało już około 40% populacji. Cyfry te wskazują, dlaczego mimo tragicznej sytuacji w przemyśle II RP nie musiała używać czołgów (których nawiasem mówiąc i tak nie miała) do tłumienia wystąpień robotników fabrycznych: zwyczajnie nie było komu występować.
2) Przynajmniej było wiadomo, że władza jest wrogiem
Kolejna przewaga ma naturę estetyczną. Otóż: o ile władze obydwu minionych wcieleń Polski robiły mniej-więcej to samo, to różnica polega na tym, że władze II RP składały się z Polaków i teoretycznie miały reprezentować polski interes narodowy, natomiast władze PRL w moim rozumieniu były rządem typu kolonialnego, powołanymi przez obce i zdecydowanie wrogie narodowi polskiemu mocarstwo w celu zabezpieczenia jego, egoistycznych dążeń imperialnych.
Nie wiem jak wasze, ale ja wolę mieć do czynienia z osobami, które są wobec mnie nastawione otwarcie wrogo niż z kłamcami, hipokrytami i nieudacznikami. Na tych drugich nie dość, że nie da się polegać, to zwykle ani nie są przewidywalni, ani nawet nie wiadomo o co im chodzi. Prawdziwi wrogowie to co innego. Po prawdziwych wrogach natomiast wiadomo czego się spodziewać: nic dobrego.
Dlatego, gdybym musiał, to wolałbym radzić sobie z jednym z nich.