Dlaczego nie lubię właścicieli psów
W działach: Wredni ludzie | Odsłony: 1136Jedna z moich koleżanek uważa, że na psa powinno być pozwolenie, jak na broń. Podzielam jej zdanie, z tym, że moim zdaniem gdy pies nabroi powinno się usypiać też właściciela.
Wracam dziś ze sklepu, przedemną idzie facet, prowadzi ze sobą rocznego wilczura, oczywiście bez smyczy. Dochodzimy do mojego podwórka, bramki są otwarte. Wilczur wbiega na posesje i zaczyna rozgrzebywać klom. Zdarza się to już enty raz, bo mam pecha mieszkać przy uliczce spacerowej.
Podchodzę do gościa i mówię:
- Proszę pana, niech pan sobie smycz kupi i na niej psa prowadzi, a nie komuś po pod okna puszcza.
To gość do mnie:
- A co pana to obchodzi? To pana działka?
Ja:
- Tak, to moja posesja...
- A ja pana nie znam...
- Za to ja pana znam. Jak zadzwonie po straż miejską, to zobaczy pan, jak dobrze...
To na mnie rękę podnosi, żeby mnie przestraszyć, że niby mnie bić będzie. Jestem dość wysoki (175 cm) ale nieumięśniony, wyglądam na inteligencika, który gdzieś zgubił okulary, więc głupek wiejski myśli, że to na mnie zrobi wrażenie. Widać, że o trollach internetowych nie słyszał. Ja go za tą rękę łapie:
- No uderz, najlepiej tak, żeby ślady zostały. Psa ci zabiorą i uśpią i jeszcze będziesz miał sprawę w sądzie - a korzystając z tego, że go trzymam mówię - Teraz pójdziesz za mną i psa mi z podwórza usuniesz.
Niestety facet mi się wyrwał, od wariatów mnie zwyzywał i poszedł sobie. Pies zrobił co swoje na środku trawnika i poszedł za swoim panem.
Nie lubie się z ludźmi kłócić. Zasadniczo jestem zwolennikiem zasady "żyj i daj żyć innym". Czasem jednak trzeba. Zasadniczo tym razem też by sprawy nie było, gdyby gość umiał się zachować kulturalnie, powiedział na przykład "Przepraszam, myślałem, że pies będzie za mną szedł, a mi się zerwał...". Poszedłbym na podwórko i go przyprowadził. Tymczasem gostek wyszedł z założenia "Właściciele ni ma? To kożystam!"
Chamstwo właścicieli psów wpienia mnie szczególnie. Na mojej ulicy jest sporo nieogrodzonych domów, bawią się dzieci (akuratnie nie w tym wypadku, ciemno było i deszcz padał), chodzą koty. Mimo to nie ma dnia, żeby jakiś kretyn albo kretynka nie spacerowali ze spuszczonym ze smyczy wilczurem albo kiloma. Kiedyś, kiedy sąsiedzi hodowali kury co miesiąc była sprawa, że komuś psy jakąś zagryzły. Teraz też co roku mamy innego kota, bo stary zginął w tajemniczych okolicznościach... A tymczasem wystarczy przejść 100 metrów, a dotrze się do dzikiej łąki, bo miasto się kończy i zaczynają się odłogi, dawne pola, pastwiska i sady. Pies tam może się wybiegać do woli bez szkody dla ludzi. Nawet strumyk jest. Ba! Nawet tych 100 metrów nie trzeba przechodzić. 200 metrów przed moim domem wystarczy odbić w lewo i po kilku krokach dochodzi się do leżących odłogiem terenów rolnych, dobrych kilku hektarów pustej łąki...
Kiedyś w pobliskiej szkole podstawowej przygotowano trawiaste boisko i piaskową bieżnię do skoków w dal. Teren był ogrodzony, ale ludzie z pobliskich bloków i tak puszczali tam swoje psy, by załatwiały tam swoje potrzeby. Potem ich własne dzieci w tych kupach grały w piłkę nożną i skakały w te kupy na wychowaniu fizycznym. Niektórzy potrafili się nawek kłócić z nauczycielami, że im uczniowie podczas lekcji biegają i psy płoszą, przez co te nie mogą się załatwić...
PS. To już trzeci wpis na blogu, a cały czas nie dałem zdjęcia kotka. Koleżanka mówi, że pisać bloga i nie dać zdjęcia kotka to grzech. Daje więc takie zdjęcie. Pochodzi z przed pół roku. Nie widać na nim jeszcze, na co kotek wyrośnie. Gdy porósł (a raczej: podrosła, bo to ona jest) kotek okazał się ślicznym trikolorem. Praktycznie każdy włosek na ciele ma innego koloru. Kotek ma jeszcze siostrzyczkę. Rodzeństwo uwielbia grać w piłkę, zwłaszcza żywymi kretami.