» Blog » Dlaczego Anime nigdy nie będzie popularne
28-12-2011 22:37

Dlaczego Anime nigdy nie będzie popularne

W działach: Fanboj i Życie | Odsłony: 1445

Ja chciałbym zauważyć jedno: ten post to fanbojskie marudzenie Zegarmistrza. Zegarmistrz nie jest japońskim specem od marketingu, pisze, to co obserwuje i co mu się wydaje, a obserwuje niezbyt uważnie.

 

Źródła popularności okiem fanboja


Początkipopularnościanime giną w pomroce dziejów, to jest sięgają lat 80-tych zeszłego wieku i ekspansji kaset wideo. Do Polski moda dotarła w połowie lat 90-tych w dwóch falach, mam wrażenie, że podobnie jak na zachodzie. Falę pierwszą, mniejszą stanowiły filmy kinowokasetowe adresowane do widza dorosłego, w rodzaju Ghost in the Shell, Akiry etc. Przeważnie były to pozycje o tematyce twardego, poważnego kina sensacyjnego. Produkcje te były zwykłymi filmami, które różniły się jedynie tym, że zamiast zagrane przez aktorów były narysowane.


Falę drugą stanowiły seriale w rodzaju Dragonballa i Sailor Moon adresowane w niszę, która w tamtym okresie zupełnie była nie obsadzona, czyli do nastolatków. W odróżnieniu od klasycznych kreskówek stawiały na postacie wiele bardziej jednoznaczne, poruszały tematy jak miłość, seks, przemoc oraz codzienne problemy życia szkolnego. Bohaterowie nie byli kształtowani na wzorce dydaktyczne, a byli znacznie bardziej ludzcy, nie zawsze wygrywali, dostawali pałę za pałą i generalnie stanowili powiem świeżości.


Kreskówki te były niejednokrotnie oglądane przez dorosłych, gdyż posiadały kolejny, podówczas rzadko spotykany element, to jest zwartą fabułę. Podczas, gdy kreskówki zachodnie najczęściej w ogóle jej nie miały, a nawet pełnoprawne seriale posiadały budowę opartą na zasadziemonster of the weekczyli w każdym tygodniu nowa przygoda, tak anime posiadały zwarte, konsekwentnie budowane fabuły. Co więcej, dzięki dość swobodnemu szafowaniu życiem postaci były one bardzo dramatyczne i wciągające, rzecz w tamtym okresie niespotykana w serialach.


W zasadzie to, kiedy o tym myślę istniała też trzecia kategoria serii, czyli różnego rodzaju komedie romantyczne, typu Tenchi Muyo czy Oh! My Goddess. Poziomem reprezentowały one mniej-więcej produkcje w rodzaju Weird Science, z tym, że zamiast beznadziejnych aktorów i słabych kamerzystów najęto do ich realizacji rysowników.


Rok 2000 nadchodzi i mija


Czas nie stał w miejscu, tak więc anime ewoluowało i zmieniało się. Przyszły i mijały różne mody. Był czas manii ma grafikę komputerową, czas manii adaptacji gier jRPG i randkowych, który bogu dzięki mija. Obecnie panuje mania ekranizacji japońskich powieścideł dla nastolatków, z których to adaptacji jedne lepsze, a drugie gorsze (choć od ekranizacji gier i tak lepsze) oraz plaga zwana jakomoe” (która na szczęście chyba powoli wygasa). Ostatnio wyraźna staje się moda na serie obyczajowe. Jeśli ta faktycznie zapanuje, to ja przełączę się na oglądanie wyłącznie seriali.


Cechą charakterystyczną ewolucji anime jako gatunku w późnych latach 90-tych XX wieku i na początku XXI stulecia było stopniowe skupienie się na nurcie młodzieżowym. Do tego doszła jeszcze stopniowa formalizacja gatunku, wykształcenie się szeregu archetypów, które powielane w niemal każdym tytule oraz ogranych chwytów fabularnych. Oczywiście wyjątki. Niemniej jednak ostatnie lata nie były szczególnie łaskawe dla tego typu produkcji.


Poważna zmiana polegała na sposobie dystrybucji anime. O ile w latach 80-tych i wczesnych 90-tych anime było kręcone głównie na rynek kaset i wypożyczalni wideo i generalnie miało sprzedać siebie, tak od połowy lat 90-tych większość produkcji, to jak się zdaje serie telewizyjne, których główne zadanie polega na sprzedaniu śmiecia reklamowanego w ich trakcie, w mniejszym stopniu własnych edycji DVD.


Nacierają dywizje pancerne HBO


W międzyczasie na rynku zaszły inne, poważne zmiany. Był nim rozkwit tak zwanegoserialu nowej generacji. W zasadzie początkiserialu nowej generacjinikną dla mnie w dziejach, a na Wikipedii nie pisze o tym nic wartościowego. Jednak gdzieś tak do końca lat 90-tych uznawano, że serial to a) takie coś gorszego od filmu, na co nie za bardzo warto zwracać uwagę i wydawać pieniądze b) co nie może w żadnym wypadku posiadać zwartej fabuły, bo widz nie będzie mógłwejść w akcjew dowolnym momencie c) generalnie to taki kinematograficzny kit służący do zapchania miejsca między reklamami.


Pod koniec lat 90-tych odnotowaliśmy natomiast znaczący rozwój telewizji opartej o technologie cyfrowe, płatnej na abonament. Jako, że w tym wypadku widz, zamiast oglądać to, co mu łaskawie dajemyza darmoi znosić pasmo reklamowe co 5 minut oglądał to, za co płacił, to wymagał. Należało mu więc zaserwować produkt rozrywkowy na wysokim poziomie.


Jednym z pierwszych seriali wyłamujących się z tradycji była Kompania Braci nagrana przez HBO. Serial stanowił zamkniętą całość, choć nadal widać w nim epizodyczność fabuły, pochłonął też budżet w wysokości 125 milionów dolarów. W efekcie nakręcono 10 godzin emocjonującej, krwawej sieczki w historycznych realiach. Po nim nastąpiły dalsze produkcje. Serialenowej generacji” nie tylko prześcigały klasyczne anime pod względem efektowności, ale posiadają też często zwarte, dramatyczne fabuły, w których bohaterowie giną, na ich miejsce pojawiają się nowe postacie i cały czas dzieje się coś emocjonującego. Stanowiły też zajmującą opowieść. Czyli miały coś, co było dotychczas głównym atutem anime. Oprócz tego były pod każdym względem dużo lepsze: miały lepsze efekty, lepsze scenariusze, lepsze aktorstwo, lepsze wszystko...


Przy okazji widoczny zrobił się kolejny problem anime.


Brak killerów


Killer to pojęcie z marketingu sprzętu elektronicznego. Jest to aplikacja lub software, które de facto sprzedaje sprzęt i napędza związany z nim rynek. Microsoft Office w wypadku PC-tów, Gears of War i Halo w wypadku X-Boxów etc.


Avellana, naczelna Tanuki.pl krytykuje mnie, gdyż bardzo często w swoich tekstach próbuje odwoływać się do tytułów spoza getta japońskich kreskówek. Twierdzi przy tym, że porównywanie produkcji totalnie od siebie różnych gatunków. Moim zdaniem nie ma racji. Po pierwsze: kryminał to kryminał, science fiction to science fiction, a obyczaj to obyczaj. Nie ważne, czy jest napisany, zagrany czy narysowany oraz czy powstał w USA, Azji czy Afryce. Po drugie: w rzeczywistości liczą się wyłącznie killery. Nikt nie będzie oglądał czegoś średniego, czy nawet dobrego, jeśli może oglądać genialne, doskonałe widowisko. Jedynym wyjątkiem są fanatycy.


Problemem anime jest fakt, że w ostatnim czasie nie było zdolne dostarczyć owych killerów. Kiedyś były filmy w rodzaju Ghost in the Shell czy Akiry, które znali wszyscy. Dziś znikły. Od lat nie nakręcono nic o podobnie mocnym oddziaływaniu.


Owszem, cały czas zdarzają się dobre serie. Jednak nie są to produkcje, które wgniatałyby w fotel. Serial nowej generacji (serial, bo mam wrażenie, że dzieją się w nim ciekawsze rzeczy niż w filmie) natomiast przeciwnie. Jest robiony jako coś, co właśnie ma wgniatać w fotel i ciągnąć za sobą sprzedaż abonamentu. Spartacus: Blood and Sand, The Walking Dead, Boardwalk Empire czy moje ulubione Breaking Bad to właśnie tego typu produkcje. Mają dostarczyć niesamowitych wrażeń gościom, którzy płacą za kablówkę.


Odnoszę wrażenie, że brak killerów spowodowany jest tym, że w samej Japonii anime nie jest traktowane jako coś super, a raczej produkt drugiej kategorii. Większość najpopularniejszych serii ostatniego roku leciało około 3 w nocy, co raczej trudno nazwać porą szczytowej oglądalności. Oczywiście to może znaczyć wszystko i nic. W Polsce, jak chce się coś sensownego obejrzeć w bezpłatnej telewizji to też trzeba czekać do 23.


Epidemia majtasów


Kolejnym, moim zdaniem bardzo wyraźnym problemem anime jest swoista niedojrzałość tej formy sztuki. Seriale nowej generacji wbrew pozorom używają wielu podobnych elementów: kompleksowa fabuła, zasada „everyone dies”, przemoc i bryzgi krwi, golizna, postawienie na rozbudowane relacje między bohaterami, wątki miłosne etc. Oraz wszechobecny fanserwis. Czyli to, co fani chcieliby obejrzeć, a nie jest szczególnie ważne dla fabuły (czyli cycki dla facetów / wysmarowane oliwą torsy dla kobiet).


Problem polega na tym, że o ile w wysokobudżetowych i popularnych serialach to wygląda fajnie, tak z anime jest natomiast ten problem, że podczas oglądania mam wrażenie, że to kręcił jakiś mentalny 14-latek i to taki niezbyt mądry, którego koledzy w szkole bili, wyniki w nauce miał słabe, sprytu za nic, ze sportem sobie nie radził, a jedynym jego kumplem było Nintendo. Za to często naśladował grzech Onana. I naprawdę jarał się faktem, że Sasuke ma siódmy dan w aikido i rzucił w swojego wroga budynkiem... Albo co tam budynkiem: całym Tokio. Albo, że jakiejś panience widać spod sukienki majtki.


Erotyka w Anime to śmiech na sali: zaglądanie dziewczynom pod spódniczkę jak w gimnazjum, podniecanie się majtkami, podglądactwo i biusty falujące jak galareta. Coś, czego nikt, kto widział gołą babę (choćby w Internecie) ani by nie narysował, ani nie uznał za podniecające. Do odważnych scen z takiego Spartacusa temu daleko. Oglądanie czegoś takiego jest zwyczajnie krępujące. Człowiek czuje się jakby cofnął się do gimnazjum.


Walki natomiast to pożal się Boże... Z kreskówek, które oglądałem w ciągu ostatnich 4-5 lat najlepszą horeografię walk miał moim zdaniem Avatar: The Last Airbender, pogardzana przez wszystkich otaku produkcja amerykańska. To zaskakujące, że przemysł, który rocznie płodzi dziesiątki tytułów nie był przez te prawie już 7 lat w stanie spłodzić NIC porównywalnego.


Niestety bowiem wiadomo o co w walkach chodzi: „Nie o (cytując Kapitana Bombę) bzium-bzium z laserków tylko fajne teksty!” Zwłaszcza w sytuacji, gdy nie za bardzo ma się kasę na owe laserki. Niestety w wypadku Japończyków mówić możemy ponownie o onanizmie „AAAAHHHH! Kazuko-san jest taki potężny! Jak walczył z Keichi-san to walną mu całą wyspą Honsiu! AAAAAHHHHHH!”, efekty specjalne ograniczają się do tego, że ktoś rysuje wielki wybuch atomowy (odnoszę wrażenie, że spowodowane jest to tym, że kulę ognia łatwiej animować, niż porządną scenę walki na miecze czy nawet strzelaninę), a gadki do „Kisama! („Kisama” po japońsku znaczy mniej więcej to samo, co „You bastard!” po angielsku – przyp. Zegarmistrz) Teraz poczujesz moją ultymatywną technikę! Nazwałem ją Ordo Exterminatus, bo taka jest jedwabista!”


Japoński neo-izolacjonizm


Ostatni powód, dla którego anime nigdy nie będzie popularne jest taki, że nie powstaje z myślą o jakimkolwiek rynku za wyjątkiem japońskiego. Niestety do tej pory historie kontaktów handlowych między producentami, a konsumentami tego typu rozrywki kończyły się tak, że:

- Japończycy dogadywali się z pasjonatami bez żyłki do interesu i ich przedsięwzięcie kończyło się porażką

- Japończycy dogadywali się z profesjonalnymi firmami, ale dostarczali produkt dostosowany do ich rynku / zewnętrznego rynku, którego reguł nie rozumieli, a który nie miał szans się sprzedać. W efekcie przedsięwzięcie kończyło się porażką.

- Japończycy dogadywali się z profesjonalnymi firmami i dostarczali produkt, który na rynku okazywał się strzałem w dziesiątkę. Przez chwilę panowała euforia, po czym Japończycy obrażali się o jakiś bezsensowny szczegół i cofali licencję.


Efektem jest taka sytuacja rynku, jaką można oglądać wszędzie. Tak więc w Polsce jest tak, jak z każdym innym hobby, czyli beznadziejnie. Niemcy wydaja u siebie już tylko pornole, we Włoszech egzystują tylko starsze serie (tzn. Sailor Moon) trzymające się głównie dzięki czynnikowi nostalgii, w Wielkiej Brytanii rynek anime właśnie dogorywa. Trzyma się jako tako we Francji, gdzie jest go całkiem sporo na DVD, ale to kraj prawie równie porąbany, jak Japonia oraz w USA, bo Amerykanie jako chyba jedyni potrafią się z Japończykami dogadać.


Sytuację komplikuje także skrajnie odmienny model biznesowy. W całym świecie serial telewizyjny kręcony jest po to, żeby sprzedać go telewizji, żeby ta mogła wziąć abonament / pieniądze z reklam. W Japonii odwrotnie: producent serialu KUPUJE pasmo, w którym ma prawo wyemitować swoje dzieło oraz określoną ilość reklam. Główny zysk idzie natomiast ze sprzedaży gadżetów, figurek, zestawów śniadaniowych, komiksów i innego śmiecia.


W efekcie Japończycy skupiają się na swoim podwórku i ani myślą wyściubiać nosa z rodzinnych wysp.

Komentarze


Atum
   
Ocena:
+7
"miłość, seks, przemoc oraz codzienne problemy życia szkolnego" :]
28-12-2011 23:12
Kastor Krieg
   
Ocena:
+5
29-12-2011 01:28
Kamulec
   
Ocena:
0
Pieniądz gorszy wypiera pieniądz lepszy. Anime to nie bajki i przypuszczam, że puszczanie go w telewizji zamiast miało negatywny efekt - wychowawczy, nie biznesowy.

Natomiast co do grupy docelowej realnych odbiorców wymienionych przez Ciebie tytułów mam wrażenie, że się mylisz. W klasach 1-3 część dzieciaków oglądała Czarodziejki, w 4 był jakiś fan Dragonballa, większość fascynowała się Pokemonami. W gimnazjum raczej tego typu kreskówki uchodziły za "dla dzieci" i nikt się nie przyznawał do oglądania.
29-12-2011 02:46
dzemeuksis
   
Ocena:
0
Choreografia. Starogreckie "kchi" w języku polskim przyjęło się transkrybować na "ch".
29-12-2011 08:25
Aure_Canis
   
Ocena:
+9
KK,
ja zaś nie dziękuję za nieuprzedzenie, że wklejasz bezsensowny komentarz o niczym.

Dzem,
w tej notce jest tyle błędów językowych, w tym ortograficznych, że nie warto nawet zaczynać ich punktowania. ; D
29-12-2011 08:28
Indoctrine
   
Ocena:
+1
Anime to szeroki temat. W odróżnieniu od animacji typowo popkulturalnej z EU albo USA, tam mamy przekrój przez prawie każdy możliwy gatunek i nurt.
Niestety największą popularność mają seriale kolekcjonerskie, a tego nie trawię po prostu (walki pokemonów, potworów, kart, robotów itp).

Kiedyś fascynowałem się anime jako taką, potem mi trochę przeszło. Dziś na widok cosplayów na konwencie, dostaję białej gorączki :)
29-12-2011 08:38
   
Ocena:
+1
Wiesz Zegamistrz.
Japończycy nie będą produkować Kilerów bo to wymaga indywidualizmu i wychodzenia po za schemat, a to grzech dla narodów wschodu.
29-12-2011 09:02
dzemeuksis
   
Ocena:
0
@Aure
Ale jakby autorem notki nie był zegarmistrz, lecz iksigrekzetowski, to komentarze zapewne dotyczyłyby niemal wyłącznie błędów ortograficznych. ;) A akurat wspomniany błąd wyjątkowo boleśnie ukłuł mnie w oko, więc nie mogłem się powstrzymać.

EDIT: Dzięki Adam. "Ukuł" znaczy coś innego.
29-12-2011 09:07
Ninetongues
   
Ocena:
0
Notkę jednak polecam, nawet ostatnio sam myślałem, żeby coś w tym tonie napisać. Owszem, tytuł powinien brzmieć raczej "Dlaczego Anime raczej nigdy nie będzie ogromnie popularne w Polsce i na zachodzie Europy" ale owijanie w bawełnę jest dla lamusów.

Dobre tytuły anime (i mangi) można (i zawsze można było) policzyć na palcach obu rąk. To jakiś 0,01% tego potwornego, wtórnego gówna, które się w Japonii produkuje seryjnie.

I bardzo dobrze!

Dzięki temu dobre tytuły urastają do rangi genialnych, kultowych - to raz.

Można bezczelnie kraść dobre pomysły ze słabych anime - to dwa.

Zmniejsza się ilość straszliwie wkurzających "otaku" piszczących falsetem na widok landrynkowych gaci jakiejś zielonowłosej lafiryndy - to trzy.

I dobra nasza.

A swoją drogą, trzeba napisać notkę o najlepszej mandze na świecie, o której nigdy w życiu nie słyszeliście.
29-12-2011 09:28
Andman
   
Ocena:
+5
Może dlatego, że większośc anime jest nudna, rozwlekła, pełna gadania do siebie, o niskim klatkażu itd.

Ortów mnóstwo, chociażby "Anime" w tytule.
29-12-2011 10:14
earl
   
Ocena:
+2
@ zegarmistrz
Do Polski moda dotarła w połowie lat 90-tych w dwóch falach

Nie wiem czy kojarzysz taki kanał "Polonia 1", bardzo popularny na początku lat 90. W każdym razie na tym kanale od 1992 roku puszczano wiele filmów anime: "Kapitan Hawk", "Gigi", "Pojedynek Aniołów", "Yattaman" czy "Tygrysia Maska", które oglądało tysiące dzieciaków. Pisanie więc, że dopiero w połowie lat 90. anime dotarło do Polski i niewymienienie powyższych tytułów faktycznie świadczy o tym, że:

Zegarmistrz nie jest japońskim specem od marketingu, pisze, to co obserwuje i co mu się wydaje, a obserwuje niezbyt uważnie.
29-12-2011 10:48
zegarmistrz
   
Ocena:
+2
Wiesz Earl, idąc tym tropem trzeba by się cofnąć do pierwszej emisji Pszczółki Mai w latach 70-tych, jak robią to niektórzy. Nie da się jednak zaprzeczyć, że okres największego bumu to była Sailor Moon i Dragonball, a nie bajki z Polonii.
29-12-2011 10:54
Squid
   
Ocena:
+1
Fajny tekst, ale:

1. Miyazaki chyba klasyfikuje się jako killer.

2. Dla dzieci we wczesnej podstawówce anime ciągle jest atrakcyjne. Dzieci są za małe na seriale nowej generacji i tylko Naruto pozwala obejrzeć krwawą siekę z napięciem (w co lepszych odcinkach), rozwojem postaci i akcją braną na poważnie.

Swoją drogą, kolejny raz ktoś piszę dobrze o Avatarze. Słuchajcie, warto to oglądać? Bo ja odpadłem po jakichś trzech odcinkach na głupowatych bohaterach i kiepskich żartach.
29-12-2011 11:00
earl
   
Ocena:
+3
Albo piszesz o bumie albo o modzie. A modę na anime wykreowała w Polsce właśnie "Polonia 1". I nie da się temu zaprzeczyć.
29-12-2011 11:00
Gol
   
Ocena:
+2
Mimo wypunktowanych przez was wad, tekst ten opisuje pewne zjawisko, z którym ciężko się nie zgodzić. Nawet laik widzi, że po Ghost in the Shell ,,coś" umarło w Polsce, ciekawych fabuł jest mało i zazwyczaj rażą infantylnością.
29-12-2011 11:02
38850

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+2
Squid: Majazaki co? W życiu nie słyszałem - więc chyba nie taki killer, skoro mierżą mnie anime, a jednak GITSa, Ninja Scroll, Akirę czy Mononoke kojarzę.

Pewnie dlatego, że to były killery.
Podobnie jak Gigi la Trottola czy Yattamany z Polonii 1 :)
29-12-2011 11:10
zegarmistrz
   
Ocena:
+1
Squid na początku było ciężko. Wkurzajacy bohaterowie, autor scenariusza robiący wszystko, żeby nie zgrzeszyli i Zuko stanowiący niezamierzoną parodię Lorda Vadera. Gdzieś tak w połowie 1 serii robi się znośnie, a od drugiej, kiedy dochodzi do małej rewolucji wśród postaci robi się znośnie.

Tylko cały czas trzeba brać poprawkę na to, że to jest bajka dla dzieci.

Earl jak na mnie to się zaczęło od Sailorki oraz od tych artykułów w prasie komputerowo-młodzieżowej pisanych w stylu "Są takie bajki, są jedwabiste i nazywają się manga i anime", ale szczerze mówiąc ta dyskusja jest mangowym odpowiednikiem "turlać czy nie turlać". Kłócić się o to można miesiącami, a sensu to nie ma.
29-12-2011 11:12
AndrzejB
   
Ocena:
0
"wysokobudrzetowych" zabija.

Słowo-klucz do zrozumienia podejścia normalnych ludzi do anime: pokemony.
29-12-2011 11:28
earl
   
Ocena:
0
Zegarmistrz, w tym tkwi różnica, że piszesz ze swojej perspektywy widzenia. Natomiast ja ze swojego doświadczenia wiem, że jak graliśmy w nogę czy kosza pod koniec podstawówki czy na początku liceum (czyli w latach 92-94) to wielu chłopaków chciało być Cubasą, Kojiro czy Gigim. A to oznacza, że popularność anime (chociaż nikt tego wówczas tak nie nazywał) była już wówczas bardzo duża. Bo moda to nie tylko jakieś teksty w jakichś gazetkach, ale również, a może przede wszystkim, pewne zachowania i sposób myślenia społeczeństwa.
29-12-2011 11:47
zegarmistrz
   
Ocena:
0
U nas w tym samym okresie telewizja satelitarna była dość elitarna w tamtym okresie i mało kto ją miał więc moda na Tsubasy nas ominęła. Za to 97-97 była już dużo popularniejsza.
29-12-2011 11:54

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.