Diuna
Nastrojowy wstęp
Diuna to ekranizacja kultowej książki Franka Herberta o tym samym tytule. Opowieści nie można odmówić rozmachu – historia toczy się na kilku różnych planetach wokół wielkich rodów szlacheckich, a główny bohater, przeznaczony jest do wspaniałych czynów, miewa prorocze wizje i sny. Konflikt toczy się o wysoką stawkę – jedyne źródło najcenniejszej substancji we wszechświecie. Mając to na uwadze, powinniśmy na filmie przeżywać mnóstwo emocji, prawda? Okazuje się, że nie do końca.
Reżyserem jest Denis Villeneuve, który ma na koncie takie dzieła jak Nowy Początek czy Blade Runner 2049. Diuna wygląda fenomenalnie – kreacja świata, jak w książce, jest wspaniała. Budzące respekt, ale i przepiękne krajobrazy pustyni, ogromne statki kosmiczne, ornitoptery czy widok gigantycznego czerwia – to wszystko wyłania się z ekranu jak żywe. Każdego fana odległych światów ucieszą też małe szczegóły, jak sposób okazywania szacunku przez Fremenów, czy styl walki głównego bohatera w kulminacyjnym pojedynku. Te wszystkie drobne perełki, pokazujące jak różne kultury mogą wytworzyć odmienne zwyczaje, świetnie budują atmosferę w filmie.
W Diunie występuje wielu znanych aktorów. Patrząc na Timothée Chalameta odgrywającego rolę główną Paula Atrydy, można w pełni uwierzyć, że jest to osoba bardzo wrażliwa, trochę nie z tego świata. Dobrze pasuje to do jego mistycznych wizji. Rebecca Ferguson jako Lady Jessica gra po prostu dobrze. Oscar Isaac jako Leto Atryda jest świetny, wspaniale ukazuje, jak wygląda charyzmatyczny przywódca, dbający o swoich ludzi. Mieszane uczucia budzi Jason Momoa jako Duncan Idaho. W scenach, w których występuje z brodą, kojarzy się z jego poprzednimi rolami Khala Drogo z serialu Gra o tron, czy Aquamana. Dzięki tym skojarzeniom, nawet gdy nic nie mówi, otacza go aura dzielnego wojownika. Niestety w późniejszej części filmu występuje bez brody i wtedy jego oddziaływanie na widza jest o wiele słabsze. Stellan Skarsgård jako baron Vladimir Harkonnen ma za mało czasu ekranowego by się wykazać. Javier Bardem zwraca uwagę swoją grą jako Stilgar. Ma się poczucie, jakby ten bohater już wszystko w życiu widział i właściwie niczym nie musi się przejmować, bo nic nie może go zaskoczyć. Świetnie się to ogląda. Za to ogromną niespodzianką okazał się Chen Chang jako dr Yueh. To postać drugoplanowa, ale najbardziej skomplikowana ze wszystkich w filmie. Yueh jest rozdarty wewnętrznie z powodu sprzecznych motywacji, stara się samotnie znaleźć miejsce w tym wielkim międzyplanetarnym konflikcie. Chen Chang świetnie oddał tego bohatera.
Dzięki wspaniale przedstawionemu na ekranie światu oraz dobrej grze aktorskiej Diuna to film bardzo nastrojowy. Nie uświadczymy tu jednak emocji rodem z blockbusterów. Dlaczego? Po pierwsze bohaterowie. Jak na epos przystało, mamy ich mnóstwo – a że jest to film, a nie książka, jest mało czasu by się z większością zżyć. Nie ratuje sytuacji główny bohater, który przez prawie cały film właściwie tylko reaguje na rozgrywające się wokół niego wydarzenia – takiemu pasywnemu protagoniście trudno jest kibicować. Gdy zaczyna w końcu przejmować inicjatywę, okazywać jakieś własne dążenie do celów, film niedługo potem się kończy – w końcu to dopiero pierwsza część opowieści.
Drugi element to narracja. Jest ona powolna, krok po kroku budująca wizję wielkiego rozległego świata. W filmie zobaczymy sceny akcji, ale to nie jest najważniejsze w tym obrazie. Diuna to bardziej symfonia na całą orkiestrę, niż dwuminutowa piosenka wykrzyczana przez grupę punk-rockową. Jeśli ktoś lubi smakować powoli malowaną przed nim wizję, będzie zadowolony. Jeśli ktoś pragnie akcji i emocji rodem z Avengers, zawiedzie się.
Trzeci element to muzyka, jako że przy budowaniu atmosfery ścieżka dźwiękowa jest kluczowa. Niestety w filmie słyszymy głównie utwór z charakterystycznym krzykiem. Często też słychać głośne bicie w bębny. Na początku oddaje to majestat Arrakis. Lecz im dłużej ogląda się film, tym bardziej ma się dość ciągłych wrzasków i walenia w bęben na całą moc kinowych głośników.
Czy to znaczy, że Diuna jest filmem nudnym? Nie. Całe 155 minut przemijają szybko i na sali słyszy się odgłosy zdziwienia „już?”. Widać, że celem w tym filmie nie jest szybka akcja i trzymanie widza w ciągłym napięciu. Tutaj ważniejsze są atmosfera i pokazanie wielkiej wizji świata, tak by ożył na ekranie. Na przeszkodzie tego celu stanęły denerwująca muzyka i czas. Czas, bo trudno ukazać taki epos w jednym filmie. Stąd mamy do czynienia z pierwszą częścią. Protagonista nie zdążył rozwinąć skrzydeł, a z wieloma bohaterami mogliśmy pobyć tylko przez chwilę.
Czy więc warto pójść na ten film? Jeśli jest się fanem książki lub uwielbia się opowieści przedstawiające odległe fantastyczne światy, warto zapoznać się z wizją Denisa Villeneuve. W pozostałych przypadkach, warto pójść, by na własne oczy przekonać się, czy faktycznie mamy do czynienia z arcydziełem i najlepszym filmem 2021 roku.
Reżyseria: Denisa Villeneuve
Scenariusz: Denis Villeneuve, Jon Spaihts, Eric Roth
Muzyka: Hans Zimmer
Zdjęcia: Greig Fraser
Obsada: Timothée Chalamet, Rebecca Ferguson, Oscar Isaac, Josh Brolin, Stellan Skarsgård, Dave Bautista, Zendaya, David Dastmalchian, Stephen Henderson, Charlotte Rampling, Jason Momoa, Chang Chen, Javier Bardem
Kraj produkcji: Kanada, Węgry, USA
Rok produkcji: 2020
Data premiery: 22 października 2021
Dystrybutor: Warner Bros. Entertainment Polska