Dishonored

Ład kontra Chaos

Autor: Łukasz 'Qrchac' Kowalski

Dishonored
Kiedy pojawiły się pierwsze wzmianki o Dishonored, nie wspominając o zwiastunie, wywoływał on wielkie zainteresowanie. Im bliżej było premiery i więcej informacji trafiało do graczy, tym bardziej rosły oczekiwania. Spodziewałem się naprawdę wiele po tym tytule. Czy jego twórcom udało się choć częściowo sprostać oczekiwaniom graczy?


Człowiek w mechanicznej masce

Dunwall zalała plaga szczurów, której konsekwencją jest zaraza zamieniająca ludzi w bezmózgie istoty zwane płaczkami. Cesarzowa wysyła do innych królestw zaufanego człowieka: Corvo Altano z prośbą o pomoc. Fabuła rozpoczyna się w dniu powrotu Lorda Protektora, który okazuje się również dniem zabójstwa cesarzowej Jassamine Kaldwin. Oskarżony o tę zbrodnię oraz porwanie następczyni tronu, Emily Kaldwin, Corvo zostaje skazany na śmierć. Jednak udaje mu się uciec z więzienia i jako najbardziej poszukiwany człowiek w cesarstwie musi odnaleźć prawowitą spadkobierczynię cesarzowej oraz oczyścić swoje imię - w taki sposób narodził się zamaskowany zabójca.

Historia nie wyróżnia się niczym i nie powala na kolana. Jednak, biorąc pod uwagę, czym jest Dishonored i jakiego rodzaju misje nam oferuje, trudno oczekiwać historii godnej Agathy Christie. Bez większego problemu można przewidzieć, co stanie się za chwilę - nie to jest jednak najważniejsze i jak w przypadku serii Hitman schodzi na dalszy plan.

Tytuł wyróżnia się kreacją świata oraz historiami kryjącymi się za każdym rogiem. Wielką przyjemność dawało mi poznawanie otoczenia, ludzi, ich motywacji i sekretów. Myszkując po mieście, sprawdzałem każdą możliwą książkę, list czy notatkę nie tylko dlatego, że mogło mi to pomóc w wykonaniu zadania, ale dlatego, że pozwalały mi odkryć otaczający Corvo świat.

Trochę gorzej wygląda kwestia kreacji głównych postaci, które na pierwszy rzut oka wydawały całkiem interesujące, ale w ogólnym rozrachunku mało było o nich wiadomo. Owszem wiedziałem, kim kto jest i co robił, ale trudno je naprawdę polubić czy znienawidzić. Twórcom nie udało się obudzić we mnie prawdziwych emocji. Na palcach jednej ręki mogę policzyć postaci, które rzeczywiście zapamiętałem.


Steampunk Hitman

Bez względu na to jak udany bądź nie jest fabularnie Dishonored, to nie opowiadana w historia jest kluczowym elementem. Podstawową rzeczą jest sama rozgrywka i możliwości, jakie dali nam twórcy. Gama narzędzi, jakie otrzymali gracze jest po prostu niesamowita. Każda lokacja, z pominięciem prologu, pozwala wykonać misje na różne sposoby, zarówno jeśli chodzi o sposób infiltracji, jak i pozbycia się celu.

Najbardziej oczywiste rozwiązanie to jak zawsze bezpośrednia konfrontacja, ale jest ona też najmniej efektywna i najtrudniejsza, mimo że ma do zaoferowania największą ilość śmiercionośnych gadżetów. W arsenale Corvo znajdują się miecze, pistolety, kusze z różnego rodzaju bełtami, miny i oczywiście magia. Każda potrafi być prawdziwie mordercza, a jeśli odpowiednio połączymy ich działanie, efekty mogą być doprawdy spektakularne. Ma to jednak konsekwencje – im więcej trupów pozostawimy na swojej ścieżce, tym mroczniejsze, bardziej bezwzględne i niebezpieczne stanie się Dunwall.

Najbardziej preferowanym sposobem przejścia jest wykorzystywanie cieni, skradanie się i unikanie konfrontacji. Tutaj również mamy duże pole do popisu i całą masę sposobów osiągnięcia celu. Już choćby sama ilość dostępnych dróg dotarcia do miejsca, w którym przebywa nasz cel jest różnorodna. Poza tym to, czy kogoś zabijemy leży wyłącznie w naszej gestii, tak naprawdę nie musimy pozbawiać życia nikogo – zawsze znajdzie się alternatywny sposób eliminacji wroga. Nie ukrywam, że ten sposób gry daje najwięcej satysfakcji.

Dobrze rozwiązano też sposób podnoszenia umiejętności i zdobywania nowego sprzętu. Nie ma punktów doświadczenia, to co będzie dla nas osiągalne zależy tylko od tego, jak dobrze obserwujemy otocznie i wykorzystujemy to co już posiadamy. Nową broń i gadżety kupujemy za pieniądze, które znajdziemy podczas eksploracji, natomiast magiczne umiejętności otrzymujemy dzięki mocy zdobywanych w podobny sposób artefaktów – proste, logiczne i pasujące do realiów gry.


Mroczne piękno

Muszę przyznać, że Dishonored jest jedną z lepiej wyglądających gier 2012 roku. Podczas zwiedzania Dunwall miałem bardzo podobne odczucia jak podczas mojej pierwszej wizyty w Rapture – coś wspaniałego. Z jednaj strony widać przepych i piękno otaczającego nas miasta, z drugiej to jak popada ono w ruinę i pogrąża się w chaosie. Graficy włożyli sporo wysiłku w tworzenie lokacji. Trochę gorzej (co nie oznacza, że źle) prezentują się postacie i ich animacja, ale tutaj też nie ma co narzekać. Oprócz tego całkiem nieźle wypada udźwiękowienie i gra aktorska. Wszystko składa się na naprawdę świetny i dopracowany świat, który wciąga bez reszty.

Zastanawiam się teraz, czy znalazłem jakieś większe niedociągnięcia i nic nie przychodzi mi do głowy. Pojawiały się drobne mankamenty, choćby z uwagi na zastosowany silnik graficzny, takie jak dłużej wczytujące się od czasu do czasu tekstury, nie jest to jednak nic co przeszkadzałoby w grze. Trudno też mówić o powalającej szczegółami grafice, ale to kwestia końca możliwości graficznych tej generacji konsol. Można też spierać się o to, jak zawiłej fabuły można się spodziewać po tym tytule, ale jak wspomniałem wcześniej nie ona jest tutaj najważniejsza.


Gra prawie idealna

Gdyby nie nieliczne potknięcia, byłaby to gra wzorcowa, którą należałoby stawiać deweloperom za wzór. Jest to, i nie tylko moim zdaniem jedna z najlepszych gier 2012 roku. Jeśli ktoś zastanawiał się, czy powinien w nią zagrać, to może już przestać – to tytuł obowiązkowy.