Diamentowy tron – David Eddings

Coś dla miłośników klasycznej fantasy

Autor: Michał 'M.S.' Smętek

Diamentowy tron – David Eddings
Diamentowy tron jest pierwszą częścią trylogii Dzieje Elenium, powstałej kilkanaście lat temu w Stanach Zjednoczonych, za sprawą dość popularnego tam Davida Eddingsa. Teraz, dzięki katowickiemu wydawnictwu Książnica, również i polski czytelnik dostał szansę na zapoznanie się z tym cyklem, tyle że w wydaniu kieszonkowym. Przyznam szczerze, że zwykle staram się unikać książek wydanych w tej formie, wietrząc w nich tanie "czytadło". Jednak tym razem zdecydowałem się zaryzykować i sprawdzić co takiego kryje się w tej niepozornej, ale mimo wszystko liczącej ponad czterysta stron pozycji...

Książka stanowi kolejny przykład dzieła z gatunku klasycznej fantasy. Mamy więc kontynent – Eosię – który można z grubsza podzielić na dwie części: dobre królestwa zachodu, będące pod duchową władzą Kościoła boga Elenian oraz budzące grozę państwo Zemochu, rządzone przez kilkusetletniego (!) monarchę, który długie życie zawdzięcza paktowi ze złym bogiem. Na krótki czas przed rozpoczęciem akcji, młodziutka władczyni królestwa Elenium pada ofiarą spisku. Teraz w jej ciele znajduje się śmiertelna dawka trucizny, zaś przy życiu – lecz nie przy zmysłach – utrzymuje ją wyłącznie magiczna, diamentowa kopuła. Jej dawny nauczyciel Sparhawk, rycerz kościelnego zakonu Pandionu, wraz ze swoimi towarzyszami musi odnaleźć odtrutkę zanim kopuła zniknie, a jego monarchini umrze. Nie wie jednak, że pomoc otrutej władczyni oznacza coś więcej, aniżeli tylko przeciwstawienie się pojedynczemu zamachowi stanu.

Jak widać, zaczątek fabuły wróży długą, ciekawą akcję. Tak jest w istocie. Mamy wszystko, co w tego typu książce być powinno. Jest więc złowrogi spisek, któremu zapewne bohaterowie będą przeciwstawiać się przez całą trylogię, obfitująca w ciekawe wydarzenia podróż po kontynencie, zaskakujące zwroty akcji oraz sceny poważne i te nieco luźniejsze. Ciekawostką może być fakt, iż autor niemalże zupełnie pominął jakikolwiek wątek miłosny. Jednak patrząc na zapowiedzi przyszłych części, zapewne nadrobi to w kolejnych tomach. Zawiedzeni mogą się za to czuć miłośnicy militariów i tym podobnych. Walk jest niewiele i do tego są skąpo opisane.

Styl pisarski autora oceniam dobrze – z przyjemnością zaliczałem kolejne rzędy linijek. Osobne słowa należą się bohaterom. Muszę mianowicie ostrzec wszystkich tych, którzy lubią złożone, nietuzinkowe postacie. Jeżeli jest to jedynym powodem, dla którego mieliby sięgać po tę pozycję, to niech lepiej od razu zaczną szukać czegoś innego. Bohaterowie to jasno i prosto zarysowane sylwetki, które ani na moment nie są w stanie zaskoczyć czytelnika. Nie powinno to jednak przeszkadzać osobom wymagającym od książek przede wszystkim ciekawej fabuły.

Teraz kilka wzmianek na temat wydania. Ogólnie korekta nienajgorzej poradziła sobie z powierzoną jej robotą. Zastanawia jednak kilka sytuacji. Na przykład, w połowie książki pewna kobieta zwraca się do nieznanego jej chłopca po imieniu, chociaż zostaje jej ono zdradzone dopiero po chwili. Gwoli sprawiedliwości, takie wpadki udało mi się wyłapać najwyżej trzy-cztery razy. Inną słabością Diamentowego tronu jest niewielka czcionka. Rozumiem, iż to wydanie kieszonkowe, ale małe literki naprawdę potrafią porządnie zmęczyć wzrok.

Podsumowując, Diamentowy... jest porządnym, ciekawym fantasy. Miłośnicy sagi o Wiedźminie czy też ci, którym spodobał się nie tak dawno wydany Czarny pergamin Rafała Dębskiego powinni być zadowoleni. Co prawda, pozycja nie powala niczym na kolana i wątpię by zyskała zagorzałe grono fanów, niemniej potrafi wciągnąć czytelnika i wierzę, że ci, których zachęciła ta recenzja, nie zawiodą się śledząc losy Eosi.