Diabłu ogarek. Kolumna Zygmunta - Konrad T. Lewandowski

Rzeczypospolita moja ukochana!

Autor: Bartłomiej 'baczko' Łopatka

Diabłu ogarek. Kolumna Zygmunta - Konrad T. Lewandowski
Diabłu ogarek. Czarna wierzba to ciekawa książka, która przełamywała hegemonię Jacka Komudy w dziedzinie pisania o Rzeczpospolitej szlacheckiej i przedstawiała ją z zupełnie innej strony – koncentrowała się bardziej na ówczesnych obyczajach i tradycji niż na warcholstwie. Jej kontynuacja, Kolumna Zygmunta, skupia się na jeszcze innych aspektach XVII-wiecznego kraju.

Osią fabuły jest spisek zawiązany przez jezuitów (za zgodą papiestwa), by przemienić bardzo przywiązaną do wartości demokratycznych i złotej wolności szlacheckiej Polskę w państwo kościelne, którego władca kłaniać się będzie Ojcu Świętemu, a żadna wiara poza katolicyzmem nie będzie tolerowana. Ambitnym planom zakonników próbuje przeciwstawić się Stanisław Lawendowski, woźny trybunału liwskiego, z małym czarnoksięskim wsparciem. Całość rozwija się płynnie, intryga jest spójna, jedynymi mankamentami są przesadna naiwność bernardynek i nazbyt łatwa ostateczna rozprawa ze złowrogim wysłannikiem "armii papieża".

Zarys historii daje wyobrażenie tego, z jaką (w kilku kwestiach) przesadą napisał tę powieść Konrad T. Lewandowski. Jezuici i papież przedstawieni są jako najgorsi wrogowie (samo to może razić tych katolików, którym brakuje dystansu[1]), bigosująca się szlachta pozostawia kilku(nastu) zmarłych i okaleczonych dziennie w jednym tylko miejscu, a Żydzi, poza przymykaniem oczu na ich drobne, przydatne możnym, magiczne sprawunki, w Warszawie traktowani są jak gorsza rasa (podczas gdy XVII wiek to akurat okres prosperity wyznawców judaizmu[2]).

Ponownie Lewandowski bujnie, czasem wręcz barokowo, opisuje schyłek Złotego Wieku, wplatając w opisy słownictwo stylizowane na ówczesne – warty polecenia jest szczególnie opis Warszawy. Jak w poprzednim tomie, także i tu można znaleźć przedstawienie wielu tradycji, jednak tym razem więcej miejsca pisarz poświęca schyłkowi pewnego okresu w dziejach Rzeczpospolitej. Opisuje więc (próbując również analizować przyczyny takiego stanu rzeczy) nieustannie napływające z Zachodu obyczaje, powolny upadek szlachty, jej częściową demoralizację, to, jak złota wolność tego stanu zaczyna szkodzić krajowi. Powieść wyraża tęsknotę za dobrymi czasami, które już nigdy mają nie powrócić.

Czaru książce dodaje wątek nadnaturalny, którego istotą nie jest wysoka magia, a swojskie uroki i istoty straszące naszych praprapradziadów. Jednak małym zgrzytem jest obecność – obok żydowskiej czarownicy, złośliwych diablików pluskających się w wódce czy utopców – "wampira" zamiast lepiej brzmiącego w takim towarzystwie "wąpierza".

Konrad T. Lewandowski ponownie pokazuje czytelnikowi wzbogacone o elementy nadnaturalne czasy zmierzchu świetności Rzeczpospolitej – i to w sposób niezwykle zajmujący, kuszący słowiańskością. Kolumna Zygmunta właśnie tym najbardziej przyciąga: możliwością zanurzenia się w starych, dobrych czasach, kiedy hasło "Honor, Bóg, Ojczyzna" miało wielką wartość, a Rzeczpospolita była krajem kwitnącym.

[1] Mnie, jako historyka-amatora, bardziej irytuje kwestia całkowitego przemilczenia pozytywnego wpływu, jaki jezuici wywarli choćby na polską edukację.
[2] Na tyle, na ile kojarzę z historii, w tym okresie Żydzi byli bardzo szanowani, często wręcz uznawani za szlachtę – jeżeli ktoś dysponuje odmiennymi informacjami, prosiłbym o link/wskazanie źródła.