Diablo III: Zakon - Nate Kenyon

Zostań na chwilę i posłuchaj

Autor: Michał 'von Trupka' Gola

Diablo III: Zakon - Nate Kenyon
Fakt, że powieści oparte na grach komputerowych często stanowią jedynie sposób na wyrwanie dodatkowej gotówki z portfeli fanów nie powinien nikogo zaskakiwać. Jednak jak na produkt tej klasy, Diablo III: Zakon stanowi całkiem przyzwoity kawałek literatury. O ile ktoś nie próbuje myśleć przy czytaniu.

____________________________


Deckard Cain, ostatni ze starożytnego zakonu horadrimów, już dwukrotnie był świadkiem demonicznej inwazji. I chociaż po zniszczeniu Mrocznej Trójcy i Kamienia Świata wydawałoby się, że świat Sanktuarium nareszcie zazna spokoju, odnajdywane przez niego pradawne przepowiednie wieszczą coś innego. Kolejna fala zła już wzbiera, a on po raz kolejny musi stawić jej czoła. Tym razem jednak los nie pozwala mu ograniczyć się do doradzania innym i wspierania ich zgromadzoną mądrością – starzec musi osobiście stanąć do walki, choć z dnia na dzień coraz bardziej przygniatają go lata i koszmarne wspomnienia. Nie będzie jednak sam – w podróży towarzyszą mu Lea, ośmiolatka dysponująca potężną, choć nieokiełznaną mocą magiczną oraz Mikułow, mnich, który opuścił klasztor wbrew woli Patriarchów, by stanąć do walki ze złem. Cain natrafia również na ślady, świadczące o istnieniu gdzieś na świecie innych horadrimów – ich odnalezienie zdaje się być kluczem do zapobiegnięcia nadciągającej zagładzie. Bohater musi odnaleźć w swym sercu odwagę by zmierzyć się z wrogiem i własną przeszłością – jeżeli zawiedzie, krainy ludzi spłyną krwią tysięcy istot.

Fabuła, choć niezbyt zaskakująca i raczej pozbawiona głębi, potrafi wciągnąć. Pomimo, że z góry można przewidzieć jej przebieg, a zwroty akcji pochodzą prosto z literackiego kanonu klisz i nawet nie próbują udawać niczego innego, dynamiczny rozwój wydarzeń i sposób, w jaki te znane klocki zostały poskładane, powoduje, że książkę czyta się z przyjemnością. Zdecydowanie nie jest to duchowa strawa dla wymagających, jednak kolejne walki, ucieczki, odkrywane mroczne sekrety oraz całkiem udatnie zbudowany nastrój narastającego zagrożenia i beznadziei sprawiają, że trudno się od niej oderwać. Zdarzają się jednak również nieco spokojniejsze epizody, w których niewiele się dzieje, zaś autor próbuje ambitniejszego podejścia do opisu bohaterów, racząc nas wewnętrznymi rozterkami Caina. Z jednej strony jest to krok naprzód względem płaskich jak deska postaci z powieści, wydanych przy okazji premiery Diablo II, z drugiej jednak nie wychodzi mu to najlepiej, a same dylematy i dręczące starca demony przeszłości również nie należą do zbyt oryginalnych, toteż we fragmentach tych wieje nudą. Co więcej, osoby niezaznajomione z fabułą wcześniejszych gier z serii mogą mieć pewne problemy z połapaniem się w pojawiających się przy ich okazji retrospekcjach, gdyż autor często odwołuje się do wydarzeń w nich opisanych. Z drugiej strony, nie przeszkadza to w zrozumieniu fabuły jako takiej, gdyż owe wspominki nie mają większego znaczenia dla rozwoju akcji.

Należy zauważyć, że znajomość poprzednich powieści ze świata Sanktuarium może czytelnikowi zarówno pomóc jak i zaszkodzić. To pierwsze wynika z faktu, że w Zakonie co jakiś czas natrafimy na odwołania do wydarzeń opisanych choćby w Dziedzictwie krwi, a nawet pochodzącą z tej książki postać. Drugie z kolei jest spowodowane skłonnością Nate’a Kenyona do kopiowania zawartych w nich schematów. Każdy, kto czytał tak wspomniane wcześniej Dziedzictwo… lub Królestwo cienia, bez problemu odnajdzie sytuacje niemal bliźniacze, jak te opisane w powyższych pozycjach, co niekorzystnie wpływa na odbiór książki. Na szczęście są to raczej wyjątki niż reguła, jednak i tak niezbyt wielka oryginalność powieści wyraźnie na tym cierpi.

Ucierpieć może również czytelnik, o ile nie wyłączy w mózgu obszarów poznawczych. Wszelkie próby analizowania fabuły czy postępowania bohaterów błyskawicznie rujnują cały nastrój, gdyż jedno i drugie wypełnione jest nielogicznościami Od początku ich ilość jest znacząca, jednak finał bije pod tym względem prawdziwe rekordy, zalewając czytelnika taką falą nieprawdopodobnych zdarzeń i zbiegów okoliczności, że myślenie w trakcie czytania musi nieuchronnie skończyć się bólem przepony od nieustannych wybuchów śmiechu lub trwałym opadnięciem szczęki na skutek szoku wywołanego tym nawałem absurdu. Sztandarowym przykładem jest tu choćby sposób zniszczenia siedziby czarnoksiężnika, który razi nieprawdopodobieństwem na każdym możliwym etapie. Na szczęście nie jest trudno uniknąć tego niewygodnego racjonalizmu, gdyż dzięki bardzo gładkiemu przebiegowi akcji w finale utrzymanie czytelniczego transu i bezmyślne chłonięcie treści nie sprawia trudności.

Jeżeli ktoś spodziewał się po powieści, zawierającej w tytule słowo "Diablo" zawiłej fabuły, skomplikowanych bohaterów lub głębokich treści, czeka go bolesny i w pełni zasłużony zawód. Zakon jest prościutkim, nieskomplikowanym i miłym w odbiorze czytadłem, pozwalającym przeżyć kilka godzin przyjemnej, choć raczej "odmóżdżajacej" lektury. Fanom serii polecam, zwłaszcza jeżeli podobały im się poprzednie pozycje z cyklu. Pozostali nic nie stracą, jeżeli odpuszczą sobie nowe przygody Deckarda Caina.