Diabeł Łańcucki - Jacek Komuda
Jacek Komuda nareszcie pokusił się o napisanie powieści na miarę swoich umiejętności. Po przeciętnym Bohunie, Diabeł Łańcucki był miłym zaskoczeniem. Książka pisana z rozmachem, naszpikowana bogatymi, malowniczymi opisami, których nie powstydziłby się sam Pan Tadeusz, a do tego o awanturniczo-przygodowym charakterze.
Powieść ta to historia bezwzględnego szlachcica, jeszcze za życia posądzanego o paktowanie z Szatanem. Stanisław Stadnicki - bo o nim mowa - był postrachem całej Ziemi Sanockiej. Na co dzień zajmował się zajazdami, porwaniami, torturami i wymuszaniem kontrybucji na sąsiadach, a do tego pozostawał bezkarny. Każdy wniesiony przeciw niemu pozew najczęściej kończył w gardle chcącego dochodzić sprawiedliwości szlachcica, wpychany tam siłą przez służących Diabłu rębajłów i wagabundów. Wszelkie próby zbrojnego oporu kończyły się pogromem przeciwników starosty zygwulskiego, a po włościach butnych panów braci zostawały tylko ziemia i niebo.
Jednakże Stadnicki także czegoś się bał – prawdy.
Akcja powieści zaczyna się w momencie pojawienia się na ziemiach sanockich tajemniczego podróżnika. Przedziwny olbrzym, wyglądający jak proszalny dziad, sprawia solidne manto ludziom Diabła, stając w obronie napastowanych przez tyrana szlachciców. Ocala przed jego gniewem rodzinę Dwernickich, których okazuje się być zaginionym krewnym – Gedeonem. Przerażony pojawieniem się tego ducha z przeszłości Stadnicki, nasyła na niego najznamienitszego rębajłę województwa Ruskiego – Jacka Dydyńskiego.
Jak nie trudno się domyśleć, nie wszystko idzie po myśli Diabła. Truchlejący dotychczas na sam dźwięk jego imienia biedni szlachcice wypowiadają mu regularną wojnę o swój honor. Zaczynają się zajazdy, kłamstwa, intrygi, wychodzą na jaw mroczne tajemnice, a we wszystko wplątany jest wątek miłosny.
Diabeł Łańcucki zaczyna się nieco chaotycznie. Na początku sporo trudności sprawia poukładanie sobie w głowie wciąż pojawiających się nowych postaci i uporządkowanie wielowątkowej fabuły, ale na szczęście z każdym kolejnym rozdziałem jest już coraz lepiej. I chociaż ciągle przybywa nowych herbów, nazwisk, nazw geograficznych i historii szlacheckich zwad, po niedługim czasie przestają one być już bezładnym kłębkiem informacji w naszej głowie, układając się w solidne tło dla fabuły.
Jednakże powieść ta to przede wszystkim akcja. Pojedynki, pościgi, a niekiedy nawet większe bitwy, autor przedstawia z ogromną pieczołowitością i fantazją. Na uwagę zasługuje przede wszystkim bardzo dobre wyważenie proporcji pomiędzy wybujałymi opisami przyrody, szlacheckich domostw, strojów, czy ekwipunku, a z natury dynamicznymi momentami, w których fabuła zdecydowanie przyśpiesza. Dzięki temu nie nuży nas szczegółowe przedstawianie ówczesnej codzienności, na które w tejże powieści Komuda wyraźnie postawił. I to mu się chwali! Czytając, doszedłem do wniosku, że właśnie tego brakowało Bohunowi. W Diable Łańcuckim autor nie stawia tylko na zawrotne tempo akcji, ale także mnóstwo miejsca poświęca na przekazanie czytelnikowi obrazu Ziemi Sanockiej i jej mieszkańców. Jest to zdecydowanie największy atut tej powieści, stanowiący nieodzowne dopełnienie wciągającej fabuły.
Bardzo dobrze prezentują się także bohaterowie. Oprócz klasycznego podziału na dobrych i złych, pojawia się sporo postaci, co do których natury trudno wydać jednoznaczny osąd. Zmieniają się - mogą zdradzić, a następnie starać się odkupić własne przewiny, przejść na stronę wroga, by po jakimś czasie się opamiętać. Co ważne, są w tym wiarygodni, a to dlatego, że Komuda nikogo nie idealizuje. Tworzy bohaterów posiadających zalety, ale także i swoje wady, które niekiedy mogą popchnąć ich do złego. Cieszy także fakt, że gdy któraś z postaci opisywana jest jako bezwzględny brutal, to naprawdę nim jest. Tortury to nie łaskotanie piórkiem, lecz obcinanie kończyn piłą. Zarówno u tych dobrych, jak i szwarccharakterów, autor unika patosu. Owszem, sporo jest mowy o honorze i szlacheckiej fantazji, ale jest to robione umiejętnie, z umiarem.
Właśnie ta wyjątkowa wiarygodność postaci i ich bardzo dobra kreacja sprawiają, że do lektury Diabła Łańcuckiego podchodzi się z emocjami. Nie można czytać ze świadomością, że jakie by nie były tarapaty, ci dobrzy na bank dadzą sobie radę. Proporcje sił są zachowane, więc po żadnej ze stron nie ma niepokonanego herosa. Karty tej powieści gęsto spływają krwią – toczoną zarówno z żył czarnych charakterów, jak i tych pozytywnych.
Co do konstrukcji fabuły – tutaj osąd może nie być już taki jednoznaczny. Wielowątkowość sprawia, że akcja rozbudowuje się nam niczym pokaźnych rozmiarów drzewo i niekiedy trochę za bardzo odchodzi od wiodącej osi. Owszem, wzbogaca to powieść w mnóstwo ciekawostek, ale przytaczanie kilkustronicowych wstawek z dziejów Ziemi Sanockiej z początku bywa nieco drażniące. Z czasem się do tego przyzwyczajamy, ale w pierwszych rozdziałach nie pomaga nam to w połapaniu się w i tak już rozbudowanej fabule.
Diabeł Łańcucki nie ustrzegł się także i innych wad. Chociaż w większości są to drobnostki, to szczególnie w końcówce pojawiają się nader często. Ogólnie miałem wrażenie, że ostatnie rozdziały pisane były z dziwnym pośpiechem. Tak jak w początkowej i środkowej części książki natknąłem się na tylko jedno niefortunne sformułowanie, niezbyt udanie odwołujące się do ówczesnej popkultury (a dokładnie do polityki), tak sceny finałowe miały stanowczo za dużo "bubli". A to nietrafione porównanie, a to czasem o jedno zdanie za dużo, potrafiące popsuć cały naprawdę dobrze napisany akapit. Jak już wspominałem, są to szczegóły, ale mimo to drażniące.
Na koniec wspomnę jeszcze o jednym zaskakującym dla mnie fakcie. Otóż w całej, blisko pięciuset stronnicowej powieści (ostatnie kilkadziesiąt stron to bogate "Przypisy") jak na lekarstwo mamy motywów fantastycznych. Na dobrą miarę jest to tylko kilka niewyraźnych wzmianek o tym, jakoby niektórzy bohaterowie paktowali z diabłem – co zresztą nie uzyskuje potwierdzenia, oraz niby-czary, którymi posługuje się pewien rębajło. I tak jak plotki o cyrografach nie wychodzą poza status domysłów, tak i ta dziwna magia równie dobrze może magią nie być. To, co komuś wydaje się być nadnaturalną kontrolą przeciwnika nad przyrodą, równie dobrze może być majakiem sparaliżowanego strachem umysłu.
Diabeł Łańcucki to dziewięćdziesiąt dziewięć procent bogatej i wciągającej powieści awanturniczej, spod znaku herbu i szabli, oraz jeden (nieco naciągany) procent fantastyki. W sumie otrzymujemy dzieło stojące na bardzo dobrym poziomie, pisane z rozmachem i wyśmienitym wykorzystaniem źródeł historycznych, a dobrego wrażenia po lekturze na pewno nie dadzą rady zatrzeć maleńkie zgrzyty scen finałowych.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Powieść ta to historia bezwzględnego szlachcica, jeszcze za życia posądzanego o paktowanie z Szatanem. Stanisław Stadnicki - bo o nim mowa - był postrachem całej Ziemi Sanockiej. Na co dzień zajmował się zajazdami, porwaniami, torturami i wymuszaniem kontrybucji na sąsiadach, a do tego pozostawał bezkarny. Każdy wniesiony przeciw niemu pozew najczęściej kończył w gardle chcącego dochodzić sprawiedliwości szlachcica, wpychany tam siłą przez służących Diabłu rębajłów i wagabundów. Wszelkie próby zbrojnego oporu kończyły się pogromem przeciwników starosty zygwulskiego, a po włościach butnych panów braci zostawały tylko ziemia i niebo.
Jednakże Stadnicki także czegoś się bał – prawdy.
Akcja powieści zaczyna się w momencie pojawienia się na ziemiach sanockich tajemniczego podróżnika. Przedziwny olbrzym, wyglądający jak proszalny dziad, sprawia solidne manto ludziom Diabła, stając w obronie napastowanych przez tyrana szlachciców. Ocala przed jego gniewem rodzinę Dwernickich, których okazuje się być zaginionym krewnym – Gedeonem. Przerażony pojawieniem się tego ducha z przeszłości Stadnicki, nasyła na niego najznamienitszego rębajłę województwa Ruskiego – Jacka Dydyńskiego.
Jak nie trudno się domyśleć, nie wszystko idzie po myśli Diabła. Truchlejący dotychczas na sam dźwięk jego imienia biedni szlachcice wypowiadają mu regularną wojnę o swój honor. Zaczynają się zajazdy, kłamstwa, intrygi, wychodzą na jaw mroczne tajemnice, a we wszystko wplątany jest wątek miłosny.
Diabeł Łańcucki zaczyna się nieco chaotycznie. Na początku sporo trudności sprawia poukładanie sobie w głowie wciąż pojawiających się nowych postaci i uporządkowanie wielowątkowej fabuły, ale na szczęście z każdym kolejnym rozdziałem jest już coraz lepiej. I chociaż ciągle przybywa nowych herbów, nazwisk, nazw geograficznych i historii szlacheckich zwad, po niedługim czasie przestają one być już bezładnym kłębkiem informacji w naszej głowie, układając się w solidne tło dla fabuły.
Jednakże powieść ta to przede wszystkim akcja. Pojedynki, pościgi, a niekiedy nawet większe bitwy, autor przedstawia z ogromną pieczołowitością i fantazją. Na uwagę zasługuje przede wszystkim bardzo dobre wyważenie proporcji pomiędzy wybujałymi opisami przyrody, szlacheckich domostw, strojów, czy ekwipunku, a z natury dynamicznymi momentami, w których fabuła zdecydowanie przyśpiesza. Dzięki temu nie nuży nas szczegółowe przedstawianie ówczesnej codzienności, na które w tejże powieści Komuda wyraźnie postawił. I to mu się chwali! Czytając, doszedłem do wniosku, że właśnie tego brakowało Bohunowi. W Diable Łańcuckim autor nie stawia tylko na zawrotne tempo akcji, ale także mnóstwo miejsca poświęca na przekazanie czytelnikowi obrazu Ziemi Sanockiej i jej mieszkańców. Jest to zdecydowanie największy atut tej powieści, stanowiący nieodzowne dopełnienie wciągającej fabuły.
Bardzo dobrze prezentują się także bohaterowie. Oprócz klasycznego podziału na dobrych i złych, pojawia się sporo postaci, co do których natury trudno wydać jednoznaczny osąd. Zmieniają się - mogą zdradzić, a następnie starać się odkupić własne przewiny, przejść na stronę wroga, by po jakimś czasie się opamiętać. Co ważne, są w tym wiarygodni, a to dlatego, że Komuda nikogo nie idealizuje. Tworzy bohaterów posiadających zalety, ale także i swoje wady, które niekiedy mogą popchnąć ich do złego. Cieszy także fakt, że gdy któraś z postaci opisywana jest jako bezwzględny brutal, to naprawdę nim jest. Tortury to nie łaskotanie piórkiem, lecz obcinanie kończyn piłą. Zarówno u tych dobrych, jak i szwarccharakterów, autor unika patosu. Owszem, sporo jest mowy o honorze i szlacheckiej fantazji, ale jest to robione umiejętnie, z umiarem.
Właśnie ta wyjątkowa wiarygodność postaci i ich bardzo dobra kreacja sprawiają, że do lektury Diabła Łańcuckiego podchodzi się z emocjami. Nie można czytać ze świadomością, że jakie by nie były tarapaty, ci dobrzy na bank dadzą sobie radę. Proporcje sił są zachowane, więc po żadnej ze stron nie ma niepokonanego herosa. Karty tej powieści gęsto spływają krwią – toczoną zarówno z żył czarnych charakterów, jak i tych pozytywnych.
Co do konstrukcji fabuły – tutaj osąd może nie być już taki jednoznaczny. Wielowątkowość sprawia, że akcja rozbudowuje się nam niczym pokaźnych rozmiarów drzewo i niekiedy trochę za bardzo odchodzi od wiodącej osi. Owszem, wzbogaca to powieść w mnóstwo ciekawostek, ale przytaczanie kilkustronicowych wstawek z dziejów Ziemi Sanockiej z początku bywa nieco drażniące. Z czasem się do tego przyzwyczajamy, ale w pierwszych rozdziałach nie pomaga nam to w połapaniu się w i tak już rozbudowanej fabule.
Diabeł Łańcucki nie ustrzegł się także i innych wad. Chociaż w większości są to drobnostki, to szczególnie w końcówce pojawiają się nader często. Ogólnie miałem wrażenie, że ostatnie rozdziały pisane były z dziwnym pośpiechem. Tak jak w początkowej i środkowej części książki natknąłem się na tylko jedno niefortunne sformułowanie, niezbyt udanie odwołujące się do ówczesnej popkultury (a dokładnie do polityki), tak sceny finałowe miały stanowczo za dużo "bubli". A to nietrafione porównanie, a to czasem o jedno zdanie za dużo, potrafiące popsuć cały naprawdę dobrze napisany akapit. Jak już wspominałem, są to szczegóły, ale mimo to drażniące.
Na koniec wspomnę jeszcze o jednym zaskakującym dla mnie fakcie. Otóż w całej, blisko pięciuset stronnicowej powieści (ostatnie kilkadziesiąt stron to bogate "Przypisy") jak na lekarstwo mamy motywów fantastycznych. Na dobrą miarę jest to tylko kilka niewyraźnych wzmianek o tym, jakoby niektórzy bohaterowie paktowali z diabłem – co zresztą nie uzyskuje potwierdzenia, oraz niby-czary, którymi posługuje się pewien rębajło. I tak jak plotki o cyrografach nie wychodzą poza status domysłów, tak i ta dziwna magia równie dobrze może magią nie być. To, co komuś wydaje się być nadnaturalną kontrolą przeciwnika nad przyrodą, równie dobrze może być majakiem sparaliżowanego strachem umysłu.
Diabeł Łańcucki to dziewięćdziesiąt dziewięć procent bogatej i wciągającej powieści awanturniczej, spod znaku herbu i szabli, oraz jeden (nieco naciągany) procent fantastyki. W sumie otrzymujemy dzieło stojące na bardzo dobrym poziomie, pisane z rozmachem i wyśmienitym wykorzystaniem źródeł historycznych, a dobrego wrażenia po lekturze na pewno nie dadzą rady zatrzeć maleńkie zgrzyty scen finałowych.
Mają na liście życzeń: 1
Mają w kolekcji: 10
Obecnie czytają: 0
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Mają w kolekcji: 10
Obecnie czytają: 0
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Diabeł Łańcucki
Autor: Jacek Komuda
Wydawca: Fabryka Słów
Miejsce wydania: Lublin
Data wydania: 27 lipca 2007
Liczba stron: 528
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Seria wydawnicza: Bestsellery polskiej fantastyki
ISBN-13: 978-83-60505-56-4
Cena: 29,99 zł
Autor: Jacek Komuda
Wydawca: Fabryka Słów
Miejsce wydania: Lublin
Data wydania: 27 lipca 2007
Liczba stron: 528
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Seria wydawnicza: Bestsellery polskiej fantastyki
ISBN-13: 978-83-60505-56-4
Cena: 29,99 zł
Tagi:
Diabeł Łańcucki | Jacek Komuda