» Recenzje » Deogratias. Opowieść o Rwandzie

Deogratias. Opowieść o Rwandzie


wersja do druku

Rzeczy, które robisz, będąc w piekle

Redakcja: Maciej 'Repek' Reputakowski

Deogratias. Opowieść o Rwandzie
Horror, czy to w postaci literackiej, czy filmowej, nie jest gatunkiem mi bliskim. Z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, w zdecydowanej większości przypadków współczesne produkcje tego nurtu epatują dosłownością, zastępując mrożące krew w żyłach niedomówienie i podskórną grozę obrazami jatki i okrucieństwa. Drugi powód jest dużo ważniejszy – po prostu nie są one w stanie sprostać wyzwaniom rzeczywistości, która funduje nam raz po raz horror prawdziwy. Wystarczy obejrzeć telewizyjne wiadomości lub poczytać gazetę. Ale trzeba to zrobić uważnie, bo takie horrory są traktowane przez media tak samo, jak inne "sensacje". Po krótkim zabłyśnięciu na czołówkach serwisów newsowych, informacje o nich zepchnięte zostają pomiędzy wieści o nowym biuście znanej aktorki a notowania giełdy w Hongkongu.


Odpowiedzialność za zbrodnię ciąży na wielu

Takim właśnie prawdziwym horrorem było ludobójstwo w Rwandzie, gdzie w 1994 roku w ciągu stu dni zabitych zostało co najmniej 800 tysięcy ludzi. Jedyną ich winą było to, że należeli do innego ludu niż ci, w rękach których znalazły się maczety i pałki. Głębiej sięgała natomiast wina ich przodków, którzy przez wieki byli podporą niesprawiedliwego systemu społecznego, gnębiącego przodków tych, którzy w końcu za maczety i pałki chwycili. Nie oczyszcza to jednak tych ostatnich z odpowiedzialności za zbrodnię, którą popełnili. Zbrodnię o trudnych do wyobrażenia rozmiarach i okrucieństwie.

Część odpowiedzialności spada jednak także na tych, którzy w czasach kolonializmu wzmacniali plemienne i klasowe antagonizmy w Rwandzie; na tych, którzy stosowali zasadę "dziel i rządź", by załatwiać tutaj swoje interesy; na tych, którzy nie przeszkodzili w przygotowaniach do masakry i jej przeprowadzeniu. Na Europejczyków i Amerykanów, rządy i ONZ, międzynarodowe organizacje i firmy, kościoły i media.


Autorska wizja lokalna na planszy

Doskonale ujmuje te wszystkie aspekty dramatu Jean-Philippe Stassen w swoim autorskim albumie Deogratias. Sam twórca przez pewien czas mieszkał z rodziną w Rwandzie, nie można więc zarzucić mu nieznajomości kraju, mieszkających tam ludzi i panujących między nimi relacji. Stassen nie porywa się na epicką epopeję, która przedstawiałaby całokształt historycznych zaszłości, nie przedstawia drobiazgowo całej panoramy stosunków między Tutsi, Hutu i białymi, co więcej – wcale nie epatuje obrazami przerażających zbrodni.

Większość jego kameralnej, perfekcyjnie skonstruowanej opowieści rozgrywa się bowiem tuż przed i kilka miesięcy po ludobójstwie. Jednak w sposób niezwykle sugestywny udaje mu się na komiksowych planszach ukazać bezmiar ludzkiej tragedii. Widzimy, jak dojrzewają zatrute owoce zasianej niegdyś nienawiści, jak hipokryzja "cywilizacji Zachodu" zastępuje ratunek dla ofiar, w końcu też, jak porażająca jest bezradność ludzi, którzy nagle znaleźli się na samym dnie piekła i jak straszne są wybory, przed którymi muszą stawać.


Zanim świat stał się koszmarem

Tytułowy Deogratias to młodzieniec Hutu, który pracuje w misji chrześcijańskiej gdzieś w rwandyjskim interiorze. Kiedy wokół narasta fala plemiennej nienawiści, on nie przyjmuje tego do wiadomości, skupiając się – jak miliony innych chłopaków w jego wieku pod każdą szerokością geograficzną – na rodzących się w nim uczuciach do kobiet. Kiedy jego miłosne awanse zostają odrzucone przez piękną Apolinarię, Deogratias stara się doprowadzić do zbliżenia z jej siostrą, Beniną. Obie dziewczyny są Tutsi, zaś ich matka oddaje się za pieniądze, co – o dziwo – nie przeszkodziło jej wychować córek na skromne chrześcijanki.

Tę część opowieści poznajemy stopniowo w formie retrospekcji, przeplatających się z wątkiem osadzonym w teraźniejszości, rozgrywającym się kilka miesięcy po hekatombie. Po jej przeżyciu Deogratias wegetuje na marginesie społeczności ocalałych. Nie potrafiąc poradzić sobie z tym, co stało się jego udziałem, popada w uzależnienie do piwa bananowego, a podczas bezsennych nocy jest przekonany, że staje się... psem. W końcu chłopak próbuje zagłuszyć w sobie poczucie winy, mszcząc się na innych. Tych, którzy, w jego mniemaniu, przyczynili się do tragedii kraju, a tym samym także jego własnej.


Ciężkie brzemię białego człowieka

Czy los Deogratiasa to potwierdzenie upiornej prawdy, że trafiając do piekła można tylko albo zginąć, albo stać się diabłem? A może jest jakaś trzecia droga? Stassen nie daje jednoznacznej odpowiedzi na te pytania, ale to nie umniejsza siły wymowy jego dzieła. W ostatecznym rozrachunku staje się ono nie tylko kroniką zapowiedzianej śmierci człowieczeństwa, ale również oskarżeniem cywilizacji Zachodu i zakłamania "białego człowieka". To bowiem niemieccy i belgijscy kolonizatorzy podkreślili podziały na Hutu i Tutsi, zaś po uzyskaniu niepodległości przez Rwandę, Francja i inne kraje europejskie popierały raz jednych, raz drugich, zgodnie z aktualnym politycznym zapotrzebowaniem. To biali traktują Afrykanów jako tanią siłę roboczą, źródło łatwego seksu ("te dzikie suczki Tutsi") albo materiał do efektownego nawrócenia na jedynie słuszną religię.


Pozostawieni na pastwę bestii

Symbolicznie przedstawione jest w albumie postępowanie Europejczyków, którzy po rozpoczęciu masakry uciekają pod osłoną wojsk ONZ, pozostawiając wiadomemu losowi swoich afrykańskich braci, zamkniętych w nieprzepuszczalnych dla nich granicach. Ksiądz porzuca swoją owczarnię, którą wcześniej przekonywał o sile wiary i miłości, porzuca też swoją rodzoną córkę i jej matkę. Podobnie postępuje młody zakonnik – ucieka, nie troszcząc się o to, jaki los spotka dziewczynę, którą skrycie pokochał. Natomiast francuski żołnierz, nie dość, że "stoi z bronią u nogi", kiedy bezbronni Tutsi są mordowani, to jeszcze pomaga bojówkarzom Hutu uciekać z kraju, kiedy wkracza do niego partyzancka armia Tutsich. Potem ci sami Europejczycy wracają i unoszą się świętym oburzeniem, jak pozostawieni sobie Rwandyjczycy mogli dopuszczać się takich potworności wobec swoich krajan.

Komiks Stassena unika dosłowności i epatowania okrucieństwem. Ale właśnie dlatego jest tak poruszający i podczas lektury budzi prawdziwą grozę. Pokazuje, jak niewiele potrzeba, aby zwykły człowiek zamienił się w bestię żądną krwi swoich sąsiadów. Powoduje, że świadomość rwandyjskiej tragedii dociera do nas zdwojoną siłą, odbierając spokojny sen. Zmusza do niewesołych refleksji o ludzkiej naturze i zastanowienia nad wieloznacznością imienia tytułowego bohatera. Deo gratias – Bogu niech będą dzięki...
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Galeria


9.0
Ocena recenzenta
7.62
Ocena użytkowników
Średnia z 8 głosów
-
Twoja ocena
Tytuł: Deogratias. Opowieść o Rwandzie
Scenariusz: Jean-Philippe Stassen
Rysunki: Jean-Philippe Stassen
Wydawca: Egmont Polska
Data wydania: czerwiec 2009
Tłumaczenie: Krzysztof Uliszewski
Liczba stron: 80
Format: 19x26 cm
Oprawa: miękka, kolorowa, ze skrzydełkami
Druk: kolorowy
Cena: 29 zł

Komentarze


Parsifal
    Spoiler na spojlerze.
Ocena:
0
Tak samo, jak z resztą w recenzji Landru. To bardzo fajnie, że autorowi chce się recenzować tak ciekawe pozycje, ale zdradzanie fabuły i wszystkich smaczków, które mają zaskoczyć czytelnika/wzbudzić w nim określone uczucia nie jest najlepszym pomysłem.

Dzięki Bogu, że oba komiksy czytałem przed lekturą recenzji.
15-11-2009 03:40

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.