Film opowiada historię żyjącej w Tennessee szacownej rodziny Bellów, którą w 1817 roku nawiedziła nieznana siła, szczególnie dająca się we znaki ich najmłodszej córce, Betsy (Rachel Hurd-Wood). Historia Bellów, jak twierdzą twórcy obrazu, to jedyny w historii Stanów Zjednoczonych udokumentowany przypadek, kiedy istota nadprzyrodzona spowodowała śmierć człowieka. Co dziwne, fabuła produkcji, a zwłaszcza jej zakończenie, ewidentnie temu przeczą. Demon: Historia prawdziwa zawiera multum przeinaczeń i nieścisłości. Ograniczę się tylko do wymienienia najistotniejszych z nich.
Po pierwsze, akcja filmu umiejscawia początek straszliwych wydarzeń w 1818 roku, gdy w istocie rozpoczęły się one rok wcześniej. Po drugie, twórcy całkowicie zmienili i zmarnowali wątek Joshuy Gardnera (Sam Alexander), z którym w rzeczywistości Betsy miała się pobrać, a porzucenie planów małżeńskich nastąpiło z powodu ustawicznych prześladowań ze strony ducha. Po trzecie, zabrakło bardzo ważnej ciekawostki historycznej, mianowicie w 1819 roku z nachodzącą Bellów istotą zmierzył się sam generał Andrew Jackson, przyszły siódmy prezydent Stanów Zjednoczonych. Przyczyną jego interwencji był fakt, iż John Bell (Donald Sutherland), głowa rodziny, był z generałem w dobrej komitywie, ponieważ w 1815 roku obaj brali udział w bitwie pod Nowym Orleanem. Po konfrontacji z duchem, Andrew Jackson podobno oznajmił, iż wolałby stanąć do walki z całą brytyjską armią, niż ponownie spotkać się z dręczącą Bellów istotą. Po czwarte, filmowcy koszmarnie spłycili postać Richarda Powella (James D’Arcy), guwernanta Bellów, który miał wobec Betsy bardzo poważne plany, zaś w filmie jego stosunek do dziewczyny został ukazany co najwyżej jako troska, z jaką nauczyciel może traktować swoją uczennicę. Po piąte, w Demonie można zobaczyć w domu Bellów niewolników, podczas gdy, wedle dokumentacji, rodzina ta ich nie posiadała ani nawet nie było jej stać na taki ekspens. Jak na film, który podług zapowiedzi twórców w dużej mierze opiera się na historii, zbyt wiele faktów zostało przekręconych bądź zmyślonych.
Niedociągnięcia scenariusza to nie jedyny gwóźdź do trumny tej produkcji. Uważam, że największą pomyłką było zatrudnienie na stanowisko reżysera Courtneya Solomona, który parę lat temu spartaczył Lochy i smoki. Demon to jego drugi obraz. Można by przypuszczać, że po nieudanym debiucie pan Solomon wyciągnął jakieś wnioski. Nic bardziej mylnego. W filmie nie da się wyczuć ani krztyny napięcia, akcja ciągnie się niczym toffi, a cała historia nawiedzenia sprowadza się do pokazania powtarzających się scen: duch bije Betsy po twarzy i wlecze ją po podłodze, zaalarmowana krzykami rodzina wpada do sypialni dziewczyny, po czym istota zaprzestaje maltretowania i odchodzi. I tak w kółko.
Jeśli porównać zakończenie filmu z perypetiami Betsy, można zauważyć zupełny brak sensu w fabule. Zważywszy na puentę, nie potrafię znaleźć wyjaśnienia dla tych wszystkich manifestacji napastliwej siły. Na dodatek, strasznych scen jest tu jak na lekarstwo. Ani razu nie zauważyłem, by ktokolwiek z widzów podskoczył w fotelu z wrażenia. Mi również się to nie zdarzyło. Skoczyło mi tylko ciśnienie, gdy uświadomiłem sobie, na jaką chałę wydałem pieniądze. Niestety, Demon: Historia prawdziwa to encyklopedyczny przykład obrazu, którego oglądanie grozi zaśnięciem.
Demona nie ratują nawet doborowi aktorzy w postaci Donalda Sutherlanda i Sissy Spacek. Oboje wyglądali raczej na znudzonych tym wszystkim, toteż ich gra wypadła bez przekonania. Pozostała część obsady zaprezentowała się jeszcze bardziej bezpłciowo. Rachel Hurd-Wood wrzeszczy w trakcie ataków ducha, bo tak jest napisane w scenariuszu, choć równie dobrze mogłaby się wydzierać z przekupkami na targu. Tej smutnej wizji dopełnia marne nawiązanie do współczesności, które w kontekście wydarzeń z XIX wieku wygląda dość żenująco.
W dobie remake’ów, Demon: Historia prawdziwa mógł wnieść tchnienie świeżości na rynek horrorów. Zamiast tego powiało nudą, idącą w parze z niekompetencją reżysera i scenarzysty w jednej osobie. Można mieć też zastrzeżenia do polskiego tytułu filmu: żadnego demona tu nie uświadczyłem, a i przedstawiona historia nie do końca pokrywa się z prawdą. Mam szczerą nadzieję, że pan Solomon zostanie nominowany do Złotej Maliny, gdyż tylko ta prestiżowa nagroda byłaby w stanie ukoronować jego osiągnięcia w dziedzinie kinematografii. A film polecam – ale omijać szerokim łukiem.