Dead Rising 2

Autor: Mirosław 'angel21' Poręba

Dead Rising 2
Capcom jest powszechnie znany jako producent gier, który nie przebiera w środkach i chętnie zmusza graczy do walki z przeważającą liczbą wrogów równocześnie. Przekonałem się o tym grając w serię Resident Evil, gdzie pierwsze skrzypce grały krwiożercze zombie. Podobny zabieg, choć na większą skalę, Capcom zastosował w Dead Rising, grze wydanej ekskluzywnie na Xbox360. Firma zmieniła taktykę wydawniczą i wypuściła kontynuację na PS3, Xbox 360 i komputery osobiste.


Dlaczego ja?

Zaplecze fabularne Dead Rising 2 jest banalne i proste jak konstrukcja cepa. Bohaterem, którym przyjdzie nam sterować, jest niejaki Chuck Green, który, aby zarobić parę groszy, bierze udział w bardzo brutalnych zawodach motocyklowych o nazwie Terror is Reality. Odbywają się one na zasadzie jazdy po arenie przypominającej skatepark i wyrzynania w pień jak najwięcej ilości zombie w określonym czasie.

Wszystko układało się pięknie dla naszego bohatera, do czasu, kiedy miasteczko Fortune City zostaje opanowane przez pragnących ludzkiej krwi truposzy, a cała wina zostaje zrzucona na Greena. Jak łatwo się domyśleć, naszym zadaniem zostanie znalezienie osoby odpowiedzialnej za całe to zamieszanie i oczyszczenie motocyklisty z ciążących na nim zarzutów. Ponadto istotnym aspektem będzie poszukiwanie dla jego córki lekarstwa zwanego Zombrex.


Z czym do zombie

Osoby, które grały w pierwszą odsłonę, od razu poczują się jak w domu. System rozgrywki nie uległ żadnym większym zmianom. Gracz już na samym początku otrzymuje dostęp do praktycznie każdego miejsca w miasteczku. Oczywiście, żeby nie było zbyt łatwo, wszędzie natkniemy się na umarlaków, którzy uprzykrzą nam życie. Wyglądają paskudnie, poruszają się pokracznie i często „przyczepiają” się do nas, boleśnie gryząc. Każdą z pokrak cechuje identyczny poziom wytrzymałości, jedynym elementem różniących ich od siebie są strzępy strojów, jakie noszą na sobie.

Gdziekolwiek spojrzymy, wszędzie znajdziemy narzędzia ułatwiające nam eksterminację wrogów. W naszym asortymencie, poza pięściami, znajdziemy ławki, kosze na śmieci, butelki z alkoholem, pluszowe misie, oraz bronie nieco bardziej śmiercionośne, jak siekiery, tasaki, strzelby, karabiny snajperskie czy piły mechaniczne. Dodatkowo, jeśli to nie wystarczy, osoby kreatywne mogą dokonywać różnych kombinacji znalezionych przedmiotów w specjalnie do tego przeznaczonych pomieszczeniach.

Oczywiście są ograniczenia i nie każdą rzecz, którą znajdziemy, połączymy z inną. Pomocne w tym przypadku okażą się tak zwane. Combo Cards, które zawierają instrukcję, co z czym należy zmiksować, by osiągnąć pożądany efekt. Jednym ze sposobów zdobycie owej karty jest awansowanie na wyższy poziom doświadczenia. Punkty doświadczenia wzmacniają postać Greena poprzez zwiększenia slotów życia czy ekwipunku albo prędkość poruszania się. Niestety na rozbudowane elementy RPG nie ma co liczyć, gdyż wszystko przydzielane jest w sposób automatyczny i nie mamy na to żadnego wpływu.

Doświadczenie zdobywamy w różny sposób. Najbardziej punktowane jest wykonywanie zadań, które dzielą się na główne, obejmujące sprawę Greena oraz poboczne, które polegają na odnalezieniu bądź walce z ludźmi próbującymi ocaleć w niebezpiecznym środowisku. Misje same w sobie może nie są nadzwyczaj wyszukane i skomplikowane, jednak psychodeliczne postacie, jakie spotkamy, nadrabiają wszystko grą aktorską i chorym humorem. Spotkamy kucharza ceniącego nad wyraz ludzkie mięso, kolegę motocyklistę, chcącego być najlepszym z najlepszych albo zbzikowanego listonosza.


Czas to pieniądz

Nieubłaganie uciekający czas jest kolejnym z naszych wrogów. Mamy siedemdziesiąt dwie godziny na rozwikłanie głównego wątku fabularnego, co przekłada się na sześć godzin grania czasu realnego. Poszczególne zadania mają ogranicznik czasowy i nie zmieszczenie się w nim owocuje utratą szansy na ponowne rozegranie wyzwania. W zasadzie nie ma możliwości, by zaliczyć wszystko w stu procentach za pierwszym podejściem. Tym bardziej, że w całym Fortune City skrzętnie poukrywane są znajdźki, których wyszukanie znacznie wydłuża czas gry.

Kolejnym kłopotliwym aspektem gry są punkty zapisu stanu gry w postaci toalet. Ich rozmieszczenie jest beznadziejne i dobrze jest przyjąć odpowiednią strategię, ponieważ zapisanie gry w złym miejscu może okazać się zgubne. Jest to wielce prawdopodobne, gdyż poziom trudności w Dead Rising 2 jest stosunkowo wysoki, zwłaszcza na samym początku rozgrywki, gdy nasza postać nie jest zbytnio rozwinięta.

Miasteczko oferuje mnóstwo dobrej zabawy. Możemy spędzić czas w kasynie, powiększając swój dorobek grając w różne minigry, zwiedzać opuszczone sklepy czy penetrować zakamarki restauracji, szukając racji żywieniowych zwiększających utracone punkty zdrowia. Każdy na pewno znajdzie coś dla siebie.


Ładnie mi w tym

Przechodząc do kwestii technicznych, można dostrzec, że graficy w miarę dobrze wykorzystali swoje umiejętności i zdolności artystyczne. Silnik gry generuje bardzo szczegółową trójwymiarową oprawę wizualną w czasie rzeczywistym. Pełna paleta barw, dopieszczenie i dbałość o detale cieszą oko. Można przyczepić się do pewnych drobnych mankamentów - mianowicie poszczególne elementy świata potrafią nachodzić na siebie, a animacja postaci czasami kuleje. Przed wejściem do różnych lokacji na ekranie pojawia się ekran ładowania - nie wiem czy silnik gry nie jest w stanie stworzyć w pełni otwartych terenów, czy takie było zamierzenie twórców, ale obecne rozwiązanie jest bardzo irytujące. Do udźwiękowienia nie mam żadnych uwag. Wszędzie można usłyszeć specyficzną do danego miejsca muzyczkę.

Na osłodę dla osób, które zaliczyły kampanię dla pojedynczego gracza, twórcy stworzyli możliwość ukończenia jej ponownie z kolegą, dali nam też możliwość swobodnego powybijania hord zombie w trybie co-op. Pozostaje jeszcze możliwość wzięcia udziału we wspomnianych zawodach na arenie ze znajomymi, gdzie nagrodą będzie gotówka, którą będziemy mogli wykorzystać w Fortune City.

Reasumując, Dead Rising 2 to porcja solidnej zabawy, która przyciągnie nas na długie godziny. Niestety, po odblokowaniu wszystkiego, raczej niechętnie powrócimy do Fortune City i gra pójdzie w odstawkę, bo ileż można wybijać truposzy? Z czasem chętniej ich omijamy niż z podejmujemy walkę. Także osoby, które poszukują mrożących krew w żyłach doznań, poczują się zawiedzione. Gra nie jest ani trochę straszna, to nic innego, jak po prostu przyjemna młócka.

Niemniej jednak, za dużo gier tego typu nie ma, zwłaszcza na PC, toteż ocena osiem punktów na dziesięć nie będzie dla tytułu krzywdząca.


Plusy:

Minusy:




Oto zwiastun gry: